Spór wokół szczepionek pojawił się dużo wcześniej, zanim świat opanowała epidemia koronawirusa. Ale w tym czasie uratowały miliony ludzi. Dlaczego warto z nich korzystać, a bać się nie trzeba?
Powiedzeniu „lepiej zapobiegać, niż leczyć” trudno się przeciwstawić. Choroby zakaźne mogą powodować poważne powikłania. Grypa, świnka i różyczka grożą zapaleniem i uszkodzeniem serca. Odra i ospa wietrzna mogą wywołać zapalenie mózgu niebezpieczne dla życia. Zakażenie wirusem HPV to ryzyko rozwoju nowotworu szyjki macicy. Przyjmowanie leków, przed czym zwykle nie mamy oporów, też może nieść skutki uboczne – wystarczy zajrzeć do ulotki, lista działań niepożądanych bywa długa. Nadużywanie antybiotyków kiedyś doprowadzi do tego, że bakterie staną się oporne na leczenie. – Szczepionki to najskuteczniejsza, najbardziej bezpieczna oraz najtańsza metoda zapobiegania chorobom zakaźnym – zapewnia dr hab. n. med. Ernest Kuchar, prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. Dzięki nim co roku udaje się uratować życie milionów ludzi. Dlaczego w takim razie niektórzy są wobec nich tak sceptyczni?
Przed ok. 65 laty w Europie i USA szczepienia doprowadziły do wygaszenia wybuchających co jakiś czas epidemii polio (choroby, która w XX wieku spowodowała śmierć lub trwałe kalectwo tysięcy dzieci). – Na początku ludzie też się ich obawiali, jak niektórzy dziś szczepionki przeciw COVID-19 – opowiada prof. Anna Piekarska, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. – Jednak zaufali medycynie.
Masowe szczepienia są najskuteczniejszym sposobem na opanowanie łatwo rozprzestrzeniających się chorób. Dzięki nim powstaje tzw. odporność zbiorowiskowa.
– W ten sposób udało się wyeliminować lub znacząco ograniczyć występowanie odry, błonicy, tężca czy krztuśca – przypomina dr Ernest Kuchar. – Całkowite wyeliminowanie ospy prawdziwej na świecie WHO ogłosiła dopiero w 1980 roku. Tylko w takim przypadku można było zakończyć ochronne szczepienia. Paradoksalnie, odkąd ludzie przestali obawiać się groźnych chorób, pojawił się strach przed... szczepionkami. Skoro chorób „nie ma”, to może koncerny farmaceutyczne i lekarze chcą po prostu na nas zarobić? Owszem, COVID-19 jest nowym zagrożeniem, ale dlaczego szczepionkę przygotowano tak szybko, podczas gdy zwykle zajmuje to lata? Zamiast się cieszyć, nabieramy podejrzeń. Tymczasem wytłumaczenie jest proste: kiedyś nad szczepionkami pracowały małe zespoły, naukowcy rywalizowali ze sobą. Dziś badania finansują rządy, a stworzenie szczepionki to efekt zbiorowego wysiłku. Poza tym prace nad wprowadzanymi preparatami trwały już od lat. Ale o tym później...
– Zmiana opon na zimowe nie gwarantuje, że nie wpadniemy w poślizg, a jednak robimy to co roku, bo wierzymy, że może nam uratować życie – mówi dr hab. n. med. Wojciech Feleszko, immunolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – Ze szczepionkami jest podobnie. Nie zagwarantują, że nie zachorujemy, choć wiele z nich robi to w 95 procentach. Część jest mniej skuteczna, ale za to chroni przed ciężkim przebiegiem i powikłaniami.
Szczepionki kojarzą nam się głównie z okresem dzieciństwa. W dorosłym życiu przypominamy sobie o nich, gdy wyjeżdżamy gdzieś daleko i trzeba zabezpieczyć się przed egzotyczną chorobą. – Rzadko mówi się o tym, że niektóre szczepienia sprzed lat trzeba powtarzać, bo z upływem czasu tracą skuteczność – mówi dr Feleszko. Przykładem jest tężec, choroba atakująca układ nerwowy i powodująca porażenie mięśni. Można się nią zarazić nawet w wyniku drobnego skaleczenia, np. podczas pracy w ogródku. Choć to rzadkie przypadki, ryzyko śmierci wynosi wówczas nawet 50 procent. Ostatnią obowiązkową dawkę szczepionki dostajemy przed 19. rokiem życia, potem powinniśmy powtarzać ją co 10 lat. Tak jak przeciw krztuścowi, który objawia się silnymi napadami kaszlu. Najbardziej niebezpieczny jest dla dzieci – grozi m.in. zapaleniem płuc, bezdechem. Jednak dorośli jako bezobjawowi nosiciele mogą nim zarażać dzieci lub wnuki.
– Wielu dorosłych Polaków nie ma odporności na wirusowe choroby typowe dla wieku dziecięcego, jak ospa wietrzna, świnka, różyczka – dodaje dr Kuchar. – To dlatego, że obowiązkowo szczepi się na nie dzieci dopiero od 2004 roku. W starszym wieku też można zachorować, do tego przebieg jest cięższy. Warto porozmawiać o tym z lekarzem. Specjaliści zalecają ponadto zabezpieczanie się przed żółtaczką WZW typu B i wirusem HPV. A osobom starszym także przed pneumokokami (choć w kampaniach społecznych mówi się głównie o dzieciach, bakterie są groźne również dla dorosłych po 65. roku życia). Szczepionka o połowę zmniejsza ryzyko zapalenia płuc, a o 75 proc. sepsy. – Ważne jest poza tym coroczne szczepienie na grypę – przypomina dr Kuchar. Według Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób co roku zapada na nią od 10 do 30 proc. Europejczyków. W 2020 roku w Polsce zmarły na grypę 62 osoby (dane: NIZP-PZH). Dla porównania ofiar COVID-19 w tym okresie było u nas ok. 30 tysięcy. Liczby mówią same za siebie: choroba wywoływana przez koronawirusa SARS-CoV-2 to nie „trochę poważniejsza grypa”.
Szczepienie „symuluje” atak chorobotwórczych drobnoustrojów po to, żeby organizm potrafił go odeprzeć, kiedy nadejdzie realne zagrożenie. Preparat, który podaje się w zastrzyku, najczęściej zawiera „nieczynny” wirus lub bakterię. Jego zadaniem jest sprowokowanie tzw. odpowiedzi immunologicznej. Układ odpornościowy uczy się rozpoznawać wroga i zwalczać go za pomocą przeciwciał. Gdy dojdzie do kontaktu z zarazkiem, będzie przygotowany, zareaguje szybko i skutecznie.
– Dwie godziny przed naszą rozmową dostałem pierwszą dawkę szczepionki na COVID-19 – wyjawia dr Feleszko. – Zaczyna boleć mnie ramię. To dobry znak. Świadczy o tym, że układ immunologiczny się „obudził”, zaczęła się reakcja zapalna. Jak kiedyś mówiono, „szczepionka się przyjmuje”. Nie wszystkie wywołują tak szybką i silną reakcję odpornościową. Dlatego do niektórych dodaje się substancje pomocnicze, tzw. adiuwanty, które nasilają stan zapalny i przyciągają komórki odpornościowe do miejsca podania zastrzyku. Adiuwanty potrzebne są zwłaszcza w tzw. szczepionkach inaktywowanych, czyli zawierających zabite bakterie lub wirusy. To np. te przeciw błonicy, tężcowi, krztuścowi czy durowi brzusznemu, które wymagają podawania dawek przypominających. Silniejsze od nich szczepionki żywe (m.in. przeciwko gruźlicy, odrze i rotawirusom) zazwyczaj dają odporność na całe życie po jednorazowym podaniu. Zawierają drobnoustroje żywe, lecz pozbawione właściwości chorobotwórczych.
Do której grupy zaliczają się nowe szczepionki mRNA przeciw koronawirusowi SARS-CoV-2? Do żadnej! W ogóle nie ma w nich wirusa. W małej cząsteczce lipidowej podobnej do stosowanych w kosmetyce liposomów pływają jedynie małe fragmenty jego RNA, czyli materiału genetycznego. To wystarczy, by pobudzić do działania układ immunologiczny. W skrócie proces przebiega następująco: organizm, korzystając z zawartych w wirusowym RNA informacji, zaczyna produkować jedno z białek wirusa SARS-Cov-2. Jest ono natychmiast rozpoznawane jako ciało obce. Powstają przeciwciała, które, krążąc potem we krwi, będą w stanie gotowości, gdyby doszło do kontaktu z prawdziwym wirusem. – To osiągnięcie porównywalne do lądowania na Księżycu – uważa dr Wojciech Feleszko. – Wcześniej, żeby wyprodukować szczepionkę, np. przeciw grypie, pobierało się wydzielinę z dróg oddechowych od zakażonych osób i wstrzykiwało ją do zarodków kurzych, drożdży lub na inne podłoża, gdzie wirusy się namnażały – wyjaśnia. – Potem trzeba było je unieszkodliwić, np. wysoką temperaturą lub promieniowaniem UV, i zabezpieczyć konserwantami, a w końcu można było użyć w szczepionce.
Odkąd potrafimy odczytać i sklonować materiał genetyczny drobnoustrojów, wszystko stało się prostsze. – W ciągu kilku godzin z jednej nitki RNA w probówce powstają miliony kopii – tłumaczy immunolog. – Wystarczy pobrać ich fragmenty i umieścić w szczepionce. RNA jest nietrwałe, rozpada się w ciągu kilku godzin, dlatego preparaty, które je zawierają, trzeba przechowywać w bardzo niskiej temperaturze.
Naukowcy i lekarze wiążą z nową technologią duże nadzieje. – Badania nad szczepionkami i lekami opartymi na RNA wirusów prowadzone były już w latach 90. – opowiada dr Feleszko. Pierwszy preparat podano pacjentowi w 2009 roku. Dziś leki bazujące na tej technologii używane są m.in. w leczeniu rdzeniowego zaniku mięśni, ciężkiej choroby spowodowanej wadą genetyczną.
– Momentem przełomowym w pracach nad szczepionką na COVID-19 był dzień, w którym Chińczycy w styczniu 2020 roku opublikowali sekwencję genetyczną wirusa – tłumaczy immunolog. – Firmy biotechnologiczne miały już przygotowaną „bazę”, włożenie do niej nowego RNA było stosunkowo proste. Szczepionki tego typu przygotowywano już wcześniej na koronawirusy SARS i MERS. Nie doczekały się powszechnego zastosowania, ponieważ obie epidemie same szybko wygasły. Dobra wiadomość: w przyszłości prawdopodobnie będzie można szybko zareagować, gdy pojawi się kolejne zagrożenie.
Co z ryzykiem skutków ubocznych? – Testy szczepionek Pfizera rozpoczęły się w lipcu, a więc mamy za sobą ponadpółroczny okres obserwacji – mówi prof. Anna Piekarska. – Wzięło w nich udział ok. 40 tysięcy osób, to wyjątkowo dużo. Ponadto, w odróżnieniu od wielu innych badań klinicznych, kwalifikowano do nich zarówno osoby zdrowe, jak i cierpiące na choroby przewlekłe, m.in. schorzenia układu krążenia, a nawet AIDS. Skuteczność oceniono bardzo wysoko – na 95 procent. Dla porównania: efektywność sezonowych szczepionek przeciw grypie wynosiła w różnych latach pomiędzy 51 a 85 procent.
Lekarze uważają, że przeciw COVID-19 zaszczepić się powinni wszyscy, nawet ci, którzy przeszli chorobę. – Nie jest pewne, jak zakażenie wpłynęło na odporność, czy będzie wystarczająco dobra i jak długo się utrzyma – tłumaczy dr Feleszko. – Zdarzają się przypadki ponownego zachorowania. Według naukowców szczepienie powinno chronić nas przez co najmniej 2 lata. Być może potem trzeba będzie je powtarzać.
Do tej pory zgłoszono niewiele przypadków tzw. niepożądanych i w większości łagodnych odczynów poszczepiennych. Ból w miejscu wkłucia, zaczerwienienie, podwyższona temperatura zdarzają się po podaniu większości szczepionek. – Zaobserwowaliśmy, że po drugiej dawce większość osób czuje się gorzej niż po pierwszej – dodaje ekspert. – Ale w tym przypadku też należy brać to za dobrą monetę.
Według danych NIZP-PZH ciężkie, ale przemijające odczyny poszczepienne, jak wysypka, kaszel, biegunka czy dreszcze, odnotowywane są w Polsce średnio raz na 10 tysięcy przypadków (chodzi o wszystkie podawane szczepionki, nie tylko na COVID-19). Zdarzają się także reakcje alergiczne, najczęściej na tzw. substancje pomocnicze jak białko jaja kurzego, żelatyna, lateks, pozostałości antybiotyków używanych przy produkcji.
– Nowoczesna szczepionka mRNA na COVID-19 nazywana jest „czystą”. Choć poza materiałem genetycznym i solą fizjologiczną zawiera jedynie glikol polietylenowy, który przedłuża trwałość RNA, też może powodować reakcje alergiczne – mówi dr Feleszko. – Zdarzają się jednak bardzo rzadko, średnio u 11 osób na milion.
Różnego rodzaju alergie, które ma blisko 40 proc. Polaków, nie są przeszkodą. Przeciwnie, warto korzystać ze szczepień, ponieważ alergia i astma mogą zaostrzać przebieg chorób układu oddechowego, także COVID-19. Przeciwwskazaniem jest jedynie wcześniejsze wystąpienie reakcji anafilaktycznej. To silne, zagrażające życiu objawy jak obrzęk krtani i duszności. Trzeba jednak pamiętać, że podobny wstrząs może wywołać wiele rzeczy – przyjęcie leku, ukąszenie owada czy nawet zjedzenie orzeszka. – Szansa wystąpienia anafilaksji po podaniu szczepionki wynosi jeden przypadek na milion – mówi dr Ernest Kuchar. – Ryzyko śmierci podczas jazdy na rowerze wynosi 1 do 4 tysięcy, na motocyklu 1 do 800. Mimo to chętnych do uprawiania tych sportów nie brakuje. Dużo większe jest prawdopodobieństwo wystąpienia ciężkich powikłań, a nawet śmierci na skutek choroby zakaźnej. Dlatego specjaliści podkreślają, że „zamiana” choroby na szczepionkę zawsze jest opłacalna. Tak samo jak wykupienie polisy przed podróżą czy ubezpieczenie domu. A tu chodzi przecież o życie i zdrowie.