Chciałabyś uczyć się powieściopisarstwa od Margaret Atwood, śpiewu od Christiny Aguilery, fotografii od Annie Leibovitz albo projektowania ubrań od mistrza Marca Jacobsa? A może, nie ruszając się z domu, zdobyć nowy zawód? Internetowe platformy oferują kursy cennych umiejętności: sztuki, rzemiosł, biznesu. Wykładowcami są wyjątkowi ludzie sukcesu, prawdziwi pasjonaci. Kto wie, może dzięki nim zmienisz swoje życie?
Pojawiają się na moim instagramowym od początku epidemii. Z początku sporadycznie, ale ostatnio „spływają” wielką falą: reklamy kursów online. Na platformie edukacyjnej MasterClass słynna fotografka Annie Leibovitz zdradza sekrety pracy na planie zdjęciowym, a do nauki pisania książek hipnotyzującym głosem namawia Margaret Atwood. Twórcy platformy Domestika zapraszają do szkoleń z projektowania mody, grafiki komputerowej i retuszu zdjęć. Z kolei Udemy proponuje, bym opanowała Photoshopa lub skorzystała z któregoś ze 100 tysięcy innych kursów. Lubię uczyć się nowych rzeczy, więc połykam haczyk.
Jak to działa? Platformy edukacyjne są niczym globalny supermarket wiedzy. Najlepiej sprzedają się lekcje prowadzone przez osoby, które mogą poszczycić się doświadczeniem i osiągnięciami: eksperta od kryptowalut, wziętego programisty czy autora muzycznych hitów. Wiedzę kupuje się podobnie jak smartfonowe aplikacje. Na początek inwestuję w kurs pisania „zabójczo dobrych tekstów” oferowany na platformie Learn from Fiverr. Ma 300 pozytywnych recenzji, ponadto jej autor Jon Joushaei, współpracownik YouTube’a i „Forbesa”, obiecuje zdradzić sposób na twórczą blokadę. „Jeśli nie możesz napisać czegoś wartego przeczytania, zrób coś wartego opisania” – brzmi pierwsza rada, podobno autorstwa Benjamina Franklina. Czy kolejny wybrany przeze mnie kurs będzie wart opisania? Sprawdzam.
Sekrety twórczej fotografii instagramowej zdradza na Domestice Héctor Campoy, grafik z Walencji. Do zakupu przekonuje mnie efektownym trailerem i sporą zniżką. Płacę kartą i otrzymuję dostęp do serii lekcji wideo (dla nieznających hiszpańskiego są napisy po angielsku). Mogę oglądać je w dowolnej chwili tyle razy, ile chcę. Héctor instruuje, jak robić smartfonem reklamowe zdjęcia lifestyle'owe i kompozycje w stylu „flat lay” (z ang. z góry na płasko). Demonstruje, jak za pomocą przedmiotów codziennego użytku (np. koszulki w prążki, lornetki, granatowego kubka i kilku muszelek) stworzyć chwytliwą fotografię o tematyce wakacyjno-marynistycznej.
Dużo uwagi poświęca zasadom kompozycji, jak linie podziału obrazu czy symetria, radzi, jak dobierać tło. Podaje przykłady, odwołując się do twórczości mistrzów takich jak reżyser Wes Anderson (Grand Budapest Hotel). Są też instrukcje w sprawie obróbki zdjęć: retuszu, kadrowania. Campoy „zabiera” mnie na ulice Walencji, by pokazać, jak wykorzystać w fotografii miejskie detale, fasady budynków, faktury ścian. Zainspirowana robię serię zdjęć kompozycji z kwiatów. Osoby, które zostawiają im „lajki” na Instagramie, są zachwycone.
Rozmawiam o internetowych kursach ze znajomymi i okazuje się, że są wśród nich weterani e-learningu. Ania Jakubowska, absolwentka SGH, gdzie studiowała analizę bankową i audyt, mówi, że doucza się w internecie. Po latach pracy w Polsce wyjechała do Londynu, tam dostał posadę jej partner. Przez pół roku nie udało jej się znaleźć zajęcia w finansach, postanowiła więc zmienić specjalność. – W Polsce przeszłam szkolenie z coachingu biznesu – opowiada. – Po przeprowadzce wykupiłam na Udemy kurs rozwoju osobistego. Wiedziałam, że nie wystarczy być dobrym trenerem, trzeba też wiedzieć, jak prowadzić biznes: znać się na marketingu, umieć założyć stronę internetową, obsługiwać social media.
W tym również pomogły jej platformy edukacyjne, dzięki którym nauczyła się psychologii sprzedaży, tworzenia marki, kreatywnego pisania. – Najwięcej dał mi kurs zarządzania zmianą – twierdzi. – Świadomość tego, jak reaguje człowiek, gdy zmienia się życie osobiste i zawodowe, pomogła mi pokonać strach i zaadaptować się w nowym miejscu.
W internecie można być nie tylko uczniem, ale też nauczycielem. Marzeniem Łukasza Załuskiego, dziennikarza, było prowadzenie lekcji polskiego dla obcokrajowców. Skończył podyplomowe studia z nauczania języków obcych, w ramach eksperymentu założył profil na platformie Italki. Tu nie wykupuje się kursu – gotowych filmików, lecz prowadzone są na Skypie indywidualne spotkania z nauczycielem. – Wydawało mi się, że bez doświadczenia w nauczaniu online mam małą szansę na sukces – opowiada Łukasz. – Po kilku dniach zgłosił się kanadyjski nastolatek. Uczyliśmy się... nawzajem, dzięki niemu zdobyłem praktykę, na szczęście nie zażądał zwrotu pieniędzy! – śmieje się.
Pojawili się kolejni chętni, a Łukasz stworzył autorski program: jego specjalnością są językowe gry, quizy i praca z piosenkami. Czas przeszły ćwiczy na bazie hitów z musicalu Metro. Dzięki pomysłowości stał się jednym z bardziej wziętych nauczycieli polskiego na Italki. Przeprowadził prawie tysiąc lekcji, ma uczniów na kilku kontynentach, wśród nich doktora psycholingwistyki
z uniwersytetu w Miami, księdza w Watykanie, który rozmawia na Skypie z polskimi karmelitami, czy Japonkę zgłębiającą sztukę sakralną Dolnego Śląska. – Nauka przez internet niczym nie różni się od tej w „realu” – ocenia Łukasz. – Większości uczniów nie spotkałem osobiście, ale doskonale ich znam. Pracuję w godzinach, które mi odpowiadają, nie muszę dojeżdżać na lekcje. Lubię uczyć, a pieniądze są wartością dodaną. Nadal jestem dziennikarzem, w razie czego mam drugi zawód.
Teresa L. Greenway, 50-letnia Brytyjka, na kilku platformach edukacyjnych oferuje kursy pieczenia chleba na zakwasie. Są tak pomocne i praktyczne, że tylko na Udemy zakupiło je 26 tysięcy użytkowników, a kobieta jest dziś milionerką. Zastanawiam się, co decyduje o tym, że ktoś odnosi sukces w e-learningu, nie mając przy tym znanego nazwiska. Szukam wskazówek i na Udemy znajduję 47-letnią Tatianę Galińską, trenerkę biznesu, która proponuje szkolenie „Jak stworzyć kurs online”. – Jeszcze niedawno nie miałam o tym pojęcia – przyznaje. – Mąż pracował w korporacji, po 17 latach odszedł z firmy i zdecydowaliśmy się spróbować sił w internetowym nauczaniu. Imponowali nam cyfrowi nomadzi, specjaliści, którzy zdalnie świadczą usługi: graficzne, językowe czy finansowe, osiedlając się tam, gdzie koszty utrzymania są niskie i łatwo o dostęp do internetu, np. w Tajlandii. Też chcieliśmy tak żyć, ale... w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Umiejętności potrzebnych do prowadzenia internetowych szkoleń, np. pracy z kamerą i mikrofonem, musieli nauczyć się od zera. Pierwszym „produktem”, który umieścili na platformie edukacyjnej Udemy, był kurs „Jak zacząć biegać”. – Oboje jesteśmy maratończykami, czuliśmy się kompetentni – opowiada Rafał Galiński. – Kolejnych osiem szkoleń też było związanych z naszymi pasjami, jak fotografia z drona, domowe ministudio nagrań czy samorozwój. W końcu zdecydowali się stworzyć kurs, który pomógłby innym pójść w ich ślady jako internetowych nauczycieli. Dzielą się wiedzą, jak zaplanować ciekawie program lekcji, ile trzeba poświęcić temu czasu i pieniędzy. Podpowiadają, jak wybrać przedmiot i styl nauczania, a wcześniej zweryfikować, czy pomysł będzie „chodliwy”.
Ich szkolenie jest dostępne wyłącznie po polsku. Wiele osób decyduje się jednak, by uczyć także po angielsku, wtedy można dotrzeć do większego grona odbiorców. – Nie trzeba biegle władać językiem, by zarabiać w sieci – przekonuje Rafał Galiński. – W czasie epidemii, gdy wiele osób zyskało dużo wolnego czasu lub musiało pomyśleć o zmianie pracy, internetowe kursy stały się pożądane.
Na rynku pracy wartość mają dziś unikalne umiejętności. Żeby je zdobyć, nie potrzeba już lat studiów na tradycyjnej uczelni. Czasem wystarczy szkolenie online, a potem trochę praktyki i samozaparcia. – Sprzedając wiedzę online, można dobrze zarobić – przekonują Galińscy. I radzą, by choć część pieniędzy inwestować w dalszą naukę.