Społeczeństwo

"Mężczyzna jest od zarabiania, a nie od zajmowania się domem i dzieckiem. Staroświeckie? Nie dla mnie"

"Mężczyzna jest od zarabiania, a nie od zajmowania się domem i dzieckiem. Staroświeckie? Nie dla mnie"
Fot. 123RF

Czy istnieje podział na damskie i męskie obowiązki? Choć dla wielu kobiet równouprawnienie jest dziś podstawą związku, niejeden mężczyzna wciąż wierzy, że pewnymi rzeczami powinny zajmować się wyłącznie panie. Czy można przekonać ich do zmiany zdania? Ta historia pokazuje jeden z możliwych scenariuszy. 

Domem rządziła mama

Mój ojciec był pantoflarzem. Taka prawda. W każdej, nawet najmniejszej kwestii „słuchał się” matki. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek zrobił coś wbrew jej woli, ba, bez zapytania pani i władczyni o zgodę. Rzucił palenie, bo mu kazała. Zrezygnował z piwa, gdy tak postanowiła. I zaczął chodzić z kijkami, gdy uznała, że musi się więcej ruszać. Już jako siedmiolatek wiedziałem, że z ojcem nie ma co negocjować, bo wszelkie decyzje podejmuje matka. Gdy podrosłem, do pewnego rodzaju lekceważenia dołączył też wstyd. Wstydziłem się własnego ojca. Może w pracy był dyrektorem, ale wszyscy w okolicy wiedzieli, że to matka jest głową naszej rodziny. Ona rządziła kasą – ojciec oddawał jej całą pensję i dostawał kieszonkowe, zupełnie jak ja. Natrząsali się z niego nawet moi koledzy.

– A jak ma katar, pyta, czy może wytrzeć nos?

– A jak chce mu się sikać, to też pyta o pozwolenie?

Niejeden oberwał ode mnie za takie żarty. Obiecałam też sobie – i to jeszcze zanim umówiłem się na pierwszą randkę – że nie pozwolę, by jakakolwiek baba mną dyrygowała. Nie skończę jak ojciec. Za nic w świecie.

I jakoś umykało mi, że tata nie wyglądał na nieszczęśliwego. Nie dostrzegłem, że być może dobrowolnie oddawał matce całą władzę, by to ona decydowała, dzięki czemu on miał w domu święty spokój.

Obiecałem sobie, że to ja będę rządzić w związku 

Ze strachu, by nie dać się „zniewolić” kobiecie, ja przesadzałem w drugą stronę i swoją nazbyt samczą postawą zrażałem do siebie dziewczyny. Byle postawić na swoim, byle nie dać się stłamsić. Nie podoba się? Droga wolna. Nie będzie ta, to będzie inna. Taka, która doceni uroki życia z prawdziwym mężczyzną. Naiwny arogant.

Oczywiście nie doceniały. Tłumaczyłem sobie, że może mam pecha i trafiam wyłącznie na kopie mojej matki. Takie, które uwielbiały rozprawiać o partnerstwie, wspólnocie, równouprawnieniu, ale wyłącznie w teorii. W praktyce oczekiwały, że będę się z nimi we wszystkim zgadzał. Niczym bezwolny potakiwacz. Jak się nie zgadzałem, jak śmiałem mieć własne zdanie – były łzy, szlaban na seks i ciche dni. No przepraszam bardzo, ale to zwykła manipulacja. I szantaż emocjonalny! Dziękuję uprzejmie za takie atrakcje. Ameryka nie ustępuje terrorystom, ja nie poddaję się żadnym szantażom. Bo w obu przypadkach działa ta sama zasada: dasz palec, zażądają całej ręki. W takim razie, z dwojga złego, już wolę zostać starym kawalerem. Właściwie im dłużej byłem sam, tym bardziej mi się mój stan podobał.

I pewnie bym został tym startym kawalerem, z pakietem dziwactw i przyzwyczajeń – miałem na to duże szanse – gdyby Marlena nie zaszła w ciążę.

Los zesłał niespodziankę 

Nie powiem, żeby skakał z radości. Przeciwnie, ścięło mnie z nóg. Dosłownie musiałem usiąść, bo kolana się pode mną ugięły, a serce podejrzanie zatrzepotało. Jak to się mogło stać?

– Normalnie. – Marlena wzruszyła ramionami.

– Przecież uważaliśmy, zabezpieczaliśmy się…

Tym razem Marlena westchnęła ciężko.

– Boże, masz czterdziestkę na karku i nadal nie wiesz, że nie ma pewnej na sto procent metody antykoncepcyjnej? – Uśmiechnęła się kpiąco. – No to już wiesz. Przekonałeś się doświadczalnie.

Nie było mi do śmiechu, podczas gdy Marlena miała już chyba za sobą etap szoku i zdawała się świetnie bawić moim zaskoczeniem oraz oszołomieniem. Z drugiej strony… nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Stało się. Postanowiłem podejść do tematu praktycznie. Mogło być gorzej. Znaczy, skoro sprawa dokonała się niejako przypadkiem, los mógł mnie „związać dzieckiem” z kimś dużo mniej odpowiednim. Marlena była niebrzydka, inteligentna, skończyła fizykę, pracowała na uniwersytecie i miała interesujące poczucie humoru. Co ważniejsze, w wielu kwestiach zostawiała mi wolną rękę, bo jako naukowiec nie miała głowy do nieważnych detali. Co więcej, nie oczekiwała ode mnie pierścionka zaręczynowego i nie zależało jej, bym poznawał jej rodzinę. No i świetnie.

Żadnych formalnych zobowiązań, a w praktyce ster w dłoniach. Mogłem decydować i zarządzać, dowodząc, kto w tym związku nosi spodnie. Tak przynajmniej mi się wydawało. Z góry założyłem, że Marlena zajmie się dzieckiem, a ja zostanę głównym żywicielem rodziny. Sprawdzony przez pokolenia układ jest idealny. Po co go zmieniać?

Jeszcze przed porodem Marlena zdążyła obronić pracę doktorską, więc tym samym przedłużono jej etat na uczelni. Owszem, byłem z niej dumny, ale nie wątpiłem, iż odmówi. W końcu rodzina powinna być dla kobiety najważniejsza. Miałem się za współczesnego mężczyznę, a oddychałem stereotypami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Lenka była cudowna. Uwielbiłem moją małą księżniczkę. Zamieszkaliśmy razem w moim sporym, pustawym apartamencie, w którym wreszcie przestało odzywać się echo, gdy wypełnił się kobiecymi i dziecięcymi akcesoriami. Dzięki Marlenie i naszej córeczce moje mieszkanie stało się prawdziwym domem, a ja czułem się ważny, bo utrzymywałem naszą rodzinę. Pensja Marleny, jako adiunkta, wywoływała mój pobłażliwy uśmiech. Chce rozwijać się naukowo, nie będę jej zabraniał, ale niech to robi w ramach hobby, ustalałem w myślach, za jej plecami. Na pewno coś wymyśli, skoro jest taka mądra.

A ona co? W ogóle nie doceniała mojej roli i zaczęła się buntować.

– Zostałbyś z Leną? Chciałabym wyskoczyć gdzieś na miasto, odpocząć…

– Ciekawe po czym? Po całym dniu siedzenia w domu? – kpiłem i przełączałem kanał w telewizorze.

Ja miałem prawo być zmęczony. Ja miałem prawo do relaksu. Ona…

– Marlena, dziecko płacze! – zawołałem poirytowany. Mała zawodziła dłuższą chwilę, przeszkadzając mi w oglądaniu filmu. – Marlena! Słyszysz?!

Lekcja życia 

Marlena nie słyszała, bo jej nie było!

Rozejrzałem się po kawalarce. Zniknęły jej buty i torebka. Złapałem za komórkę.

– Gdzie ty jesteś? Dziecko płacze!

– To się nim zajmij.

– To chyba twoje zdanie?!

– Moje? Z obcym człowiekiem jej nie zostawiłam. To także twoje dziecko. Wracam za trzy dni.

– Oszalałaś?!!

Rozłączyła się i odtąd nie odbierała. Na wiadomości też nie odpisywała. Nie miałem wyboru: musiałem wziąć wolne w pracy i zająć się córką. A nie miałem o tym bladego pojęcia. Na szczęście całą potrzebną mi wiedzę znalazłem w Internecie. Oglądałem filmiki, jak karmić dziecko butelką, jak prawidłowo je przewijać. Rychło w czas. Puszczałem kołysanki i szum morza, który podobno magicznie uspokaja dzieci. Nie moje. Dodatkowo musiałem ogarnąć górę prania, którą Marlena zostawiła, posprzątać, zrobić zakupy, bo byłem głodny, a wszystko to z niemowlakiem na ręku. Boże, miałem dość, ledwo zacząłem! Nie wiem, jakim cudem Marlena działała w tym trybie od czterech miesięcy. Nie jestem twardogłowym kretynem. Zrozumiałem, że miała święte prawo do odpoczynku.

Tymczasem jej pierwsze słowa po powrocie do domu brzmiały:

– Wracam do pracy, zapisz małą do żłobka.

Momentalnie ciśnienie mi się podniosło.

– Chyba żartujesz! Jakiej pracy?! Jesteś matką! Powinnaś zostać z dzieckiem w domu!

Marlena wzięła się pod boki.

– Coś sobie ustalmy, kowboju. Zasadniczo dobrze nam razem, co więcej, mamy dziecko. Ale nie przykujesz mnie do kaloryfera i nie przyrzucisz stertą pieluch. Nie zrobisz ze mnie kuchareczki na usługach jaśnie pana. Zamierzam po macierzyńskim wrócić do pracy i dzielić się z tobą opieką nad dzieckiem.

– Ale…

– Jeśli ci to nie pasuje, nie ma sprawy. Nie jesteśmy małżeństwem, więc rozwodu brać nie musimy. Za to wniosę do sądu o uregulowanie opieki nad dzieckiem. Mała zostanie przy tobie, ja zobowiążę się do jakiegoś weekendu i płacenia alimentów… – Zmarszczyła brwi. – Średnie to jakieś trzysta złotych w tej chwili, ale na własnej córce nie będę szczędzić, dam ci sześćset. – Uśmiechnęła się kpiąco. – To jak? Reflektujesz?

Zamurowało mnie. Naprawdę byłaby zdolna zrobić coś takiego: porzucić córkę, dając na nią jak z łaski sześć stów? Czy ona wie, ile dziś kosztuje mleko, pieluchy…?

Wiedziała, dotarło do mnie. Wiedziała doskonale! To nie ona, to ja powinienem się wstydzić. Za siebie i za tych wszystkich facetów, którzy nie umieją i nie chcą zajmować się własnymi dziećmi.

– Dobrze, dość żartów. Daj mi Lenkę, położę ją spać i potem porozmawiamy.

Tradycyjny męski obowiązek? Został mi jeden

To była bardzo poważna rozmowa, udokumentowana, bo ustalenia Marlena spisywała. Negocjacje trwały długo, bo gdzieś z tyłu głowy wciąż miałem obraz ojca stłamszonego przez matkę. Marlena starała się pokazać mi zupełnie inny układ. Naprawdę partnerski. Pytała mnie o zdanie, przedstawiała swoje oczekiwania i warunki progowe. Szukaliśmy kompromisów i potrafiliśmy spotkać się w pół drogi. To było… nowe, nieoczekiwane… Bez wygranych i przegranych, bez rządzących i rządzonych. Nie wiedziałem, czy zadziała, ale co mi szkodziło spróbować. Rozstać się zawsze zdążymy. 

Lena poszła do żłobka, a Marlena wróciła na uczelnię. Na przemian braliśmy zwolnienia lekarskie, gdy mała łapała kolejną chorobę. Robiłem zakupy lepiej niż Marlena, bo z listą i według listy. Przewijać córkę mogłem z zamkniętymi oczami. I to ja w środku nocy karmiłem ją butelką, a potem kołysałem do snu. Bo tatuś był w tym najlepszy na świecie!

Z tradycyjnych męskich obowiązków pozostał mi jeden. Najwyższa pora się oświadczyć. Chcę, by moja kobieta miała na palcu pierścionek ode mnie, by nosiła obrączkę, którą jej nasunę wraz ze słowami przysięgi. Ja też chcę nosić obrączkę, na dowód, że istnieje ktoś, kogo kocham i kto może mówić o mnie: mój mężczyzna, mój mąż.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również