Społeczeństwo

"Przyjaciółkę dopadł kryzys wieku średniego. Motywowałam ją, ale wiarę w siebie odzyskała zupełnie niespodziewanie"

"Przyjaciółkę dopadł kryzys wieku średniego. Motywowałam ją, ale wiarę w siebie odzyskała zupełnie niespodziewanie"
Fot. 123RF

Podobno nie ma kobiet brzydkich, są tylko niezadbane. Zresztą właśnie w taki sposób bohaterka naszej historii myśli o przyjaciółce, która po rozwodzie wyparła się swojej kobiecości. Czy uda się jej się zmotywować koleżankę i pomóc jej na nowo uwierzyć w siebie? 

Zagubiony blask 

Marianna zapadała się w sobie jak stary fotel. Taki zabytkowy, cenny, materialnie i emocjonalnie, ale bez interwencji tapicera – zapadnięty i niewygodny. Kiedy przychodziła do mnie, od razu człapała do kuchni, jakby salon był dla niej za dobry. Siadała na taborecie, garbiła się, wzdychała ciężko... i zapadała się. Jakby pod ciężarem lat. A miała ich, nie wypominając nam obu, dokładnie tyle samo co ja. Niemniej sprawiała wrażenie starszej, zużytej, jakby wyblakłej. Niczym wysłużona sukienka, do cna wyprana z fasonu, kształtu i koloru.

Po jej wizycie uważnie studiowałam się w lustrze, czy mnie również dopada już kryzys wieku średniego, kryzys nieubłaganie nadciągającej pięćdziesiątki, czyli połowy życia (zakładając optymistycznie, że dobiegnę setki). Na szczęście nie. Też byłam w połowie drogi, ale póki co trzymałam się prosto, wzrok miałam śmiały, pierś wypiętą, a dołeczki w policzkach nie zarosły pajęczyną ponuractwa. Nie jestem zarozumiała, no ale przesadnie skromna też nie, więc nie będę ukrywać, że w porównaniu z Marianną nadal wyglądałam na kobietę do wzięcia. Przynajmniej teoretycznie, gdyby ktoś reflektował, poza moim mężem rzecz jasna.

Marianna była wolna w praktyce, bo po rozwodzie. Jednak nie dodawało jej to skrzydeł. Przeciwnie. Wpisywała się w armię istot, które swoją kobiecość i seksapil zawiesiły na kołku. Z różnych względów. Ideologicznych, życiowych albo charakterologicznych. Rozwód dla wielu to trauma, mogąca wpędzić w depresję. Więc nie nazywałam lenistwem zachowania Marianny, która odstręczała ewentualnych chętnych, odziewając się w rozwlekłe burości. Straszyła męką istnienia, malującą się na szarej twarzy. Jedyny kosmetyk, jaki stosowała. Aż się wierzyć nie chce, że kiedyś wpędzała mnie w kompleksy!

Idąc z nią trotuarem, czułam się jak uboga krewna. Ona była gwiazdą. Świeciła wewnętrznym blaskiem i skupiała na sobie spojrzenia jak soczewka. Zazdrościłam jej pięknych, majestatycznych ramion i długich nóg, przyciągających wzrok zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W trudnych pod względem zaopatrzenia czasach, gdy buty bywały na kartki, potrafiła uszyć sobie doskonale leżącą sukienkę i wyglądać rewelacyjnie. Podpatrywałam jej sposób poruszania się – wysoka i zgrabna chodziła jak modelka na wybiegu. Głowę trzymała wysoko, rozmówcom patrzyła w oczy z lekko kpiącym uśmieszkiem. Nawet fakt, że zadzierała nosa nie przeszkadzał, bo miała bardzo ładny nosek. Teraz głównie spuszczała go na kwintę. 

Co się z nią stało? Gdzie zgubiła swój blask? Złościło mnie, że tak się zaniedbała. Nastolatka może wyglądać naturalnie i uroczo, jeśli nie cierpi na trądzik młodzieńczy. Ale nie kobieta w wieku średnim! No, bądźmy szczere ze sobą. Samo nic się nie robi, poza zmarszczkami, a o urodę, jak i o kondycję, trzeba dbać. A ona do rozwodu tylko siedziała i zapadała się w sobie, jakby nic dobrego ani ekscytującego nie miało jej już w życiu spotkać.

Bezskuteczna motywacja 

Kompletnie przestała siebie kochać i rozpieszczać. Na sugestie, że mogłybyśmy się wybrać do fryzjera, kosmetyczki albo na zakupy, wzruszała ramionami, powtarzając, że nie ma dla kogo się starać ani stroić. Przestało jej zależeć. To było najgorsze. Marazm i zniechęcenie postarzały ją znacznie bardziej niż bure, bezkształtne wdzianka.

– Dla siebie masz się starać! – próbowałam nią potrząsnąć. – Umaluj się, uczesz, włóż szpilki, ekstra kieckę, od razu zyskasz dekolt godny zazdrości, jak dawniej. I zapewniam cię, że z miejsca kogoś poderwiesz.

– Szkoda czasu i atłasu dla kogoś, kto patrzy tylko oczami – wzdychała sentencjonalnie.

– Może się zdziwisz, ale faceci patrzą właśnie oczami, tak są głupio skonstruowani. Ich namiętność podsycają pończochy i kuse haleczki, a nie bury dres.

– Nie szata zdobi człowieka – upierała się.

– Człowieka może nie, ale kobietę na pewno. I nie byle jaka szata, najlepiej droga! W końcu cię stać. Mężuś płaci ci za wolność jak za zboże... – mruknęłam złośliwie.

Bo irytowała mnie tymi złotymi myślami, którymi usprawiedliwiała wewnętrzne i zewnętrzne rozmamłanie. Zapomniała o innej maksymie, że nie ma brzydkich kobiet, są tylko kobiety zaniedbane. Wolała się nad sobą użalać. Choć była zdrowa, ustawiona i z perspektywami. W końcu zanim osiadła na laurach małżeństwa, zarabiała całkiem dobrze jako architekt wnętrz, i nadal by mogła być dawną sobą. Niechby tylko zrezygnowała z cierpiętniczej miny i postawy...

"Nie szata zdobi kobietę, ale koronkowa bielizna i wiara w siebie"

Prawie jej nie poznałam, kiedy wreszcie to zrobiła. Wpadła do mnie jak bomba, w ubłoconej kurtce i butach, z włosem rozwianym i guzem nad okiem.

– Idę kupić sukienkę. Najlepiej dwie. Trzy!– krzyknęła od progu. – Pomożesz mi wybrać! Najlepiej coś minimalistycznego, ale z pazurem!

– Boże, ktoś cię pobił?! – przeraziłam się.

– Potrącił autem na parkingu. Grzmotnęłam o asfalt aż miło! To co, idziemy? I ładną bieliznę też kupię, jedwabną... – rozmarzyła się.

– Trzeba na pogotowie – zdecydowałam. – Bredzisz. Możesz mieć wstrząs mózgu.

– Nie! Już byłam. Ten kierowca mnie zawiózł. Zgodziłam się, bo... bo… – zapowietrzyła się.

– Bo miałaś wypadek – podsunęłam usłużnie.

– Nie! Znaczy… tak…

Klapnęła na taboret i już się bałam, że znowu zapadnie się w sobie. Ale nie. Otrząsnęła się, wyprostowała i dokończyła:

– Głowa mi pękała, a ja mogłam myśleć tylko o jednym. Tam, na pogotowiu, pewnie mnie rozbiorą, żeby zbadać, i wstydu nie będzie, bo miałam na sobie markową, ładną bieliznę. Kobieta może być nieumalowana, nieuczesana, ale musi mieć na sobie porządne desu! Swoją drogą jak mogłaś pozwolić, żebym się tak zapuściła? Co z ciebie za przyjaciółka? – Patrzyła na mnie z wyrzutem.

Parsknęłam śmiechem. Wyglądała okropnie, a zarazem świetnie. Błysk w puchnącym oku przypominał dawną Mariannę. Wreszcie przestała się zapadać. Czego nie sprawiły moje dobre rady i koleżeńskie potrząsanie, załatwiło jedno solidne puknięcie w głowę. Lampka w środku zaskoczyła, zaczęła świecić jak niegdyś. Guz zejdzie. Grunt, że oświecenie pozostanie. Bo nie szata zdobi kobietę, ale sukienka, koronkowa bielizna i wiara w siebie.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również