Prawdziwość to codzienna praktyka polegająca na rezygnacji z tego, kim powinniśmy być i akceptacji tego, kim jesteśmy.
Brene Brown
Gdy zaczęłam pisać mój pierwszy felieton dla Twojego Stylu online, na ekranie komputera miałam czystą kartkę. Muszę ją zapełnić słowami – pomyślałam. To trudny pierwszy krok. Nawet dla osoby, która na co dzień pisze blog! Dużo opowiadam o sobie, dzielę się swoim życiem, zarażam pomysłami. Ale tu chciałabym dotknąć spraw najważniejszych. Otworzyć tematy rozmów, które być może kiedyś chciałabym przeprowadzić ze swoimi córkami. Dlatego w tym felietonie postanowiłam napisać o swoich początkach budowania poczucia własnej wartości i docenianiu swoich mocnych stron. O tym, jak dzięki temu możemy zaprojektować swoją przyszłość. Jak namalować ją dokładnie tak, jak sobie wyobrażamy.
Często na drodze do realizacji marzeń napotykamy przeszkody. To normalne, takie jest nasze życie. Wiele z tych przeszkód wcale nie ma charakteru zewnętrznego, ale jest w naszych głowach. Wynika z braku wiary w siebie, złego nastawienia czy niepotrzebnie hodowanego kompleksu. Sami wiecie, o czym mówię. Czasem trudno docenić nam siebie samych. Jesteśmy swoim największym krytykiem. Koncentrujemy się głównie na tym, co podoba nam się u innych, a czego nam samym brakuje. Albo wydaje nam się, że brakuje.
Sięgam do własnej pamięci i przypominam sobie szaloną, roztargnioną nastoletnią Anię z Podkowy Leśnej pod Warszawą. Miałam mnóstwo kompleksów, wątpliwości, jak wiele dziewczyn w moim wieku. Nie ma się czego wstydzić, tak po prostu było! Z czasem jednak nabierałam coraz więcej wiary w siebie i z tej niepewnej dziewczyny wyrosłam na kobietę, która wie czego chce. Lubi i docenia to, jaka jest.
Na pewno pomógł mi sport. On zmusza do systematyczności, samodyscypliny, rozsądku, konieczności uporządkowania się. Zmusza też do walki ze swoimi słabościami. Pamiętam czasy, kiedy karate było całym moim życiem. Trenowałam ponad miarę. Chciałam pokazać sobie i całemu światu, że potrafię, że jestem coraz lepsza. Bywały dni, gdy na trening jechałam z wysoką gorączką. Nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Miałam cel i uparcie do niego dążyłam. W sporcie musisz czuć ten głód zwyciężania. Musisz wierzyć, że na końcu staniesz na najwyższym stopniu podium. Inaczej nigdy tam się nie znajdziesz. Albo wygram, albo zdechnę – miała powiedzieć kiedyś Justyna Kowalczyk i ja doskonale rozumiem jej słowa.
Ale nie tylko sport mi pomógł. Ważne też było doświadczenie, które zdobywałam i nadal zdobywam, budując relacje z innymi kobietami, słuchając ich, pracując z nimi, wzajemnie się motywując. Daję sobie szansę na rozwój poprzez rozmowy z ciekawymi ludźmi. Czytam, szukam nowej wiedzy i inspiracji. Wiele akcji, w których uczestniczyłam, pokazało mi, że mam w sobie siłę. To jest i było paliwo dające mi napęd.
Niektórzy mogą zapytać, ale jak zaczynałaś? Konkretnie od czego? Jak postawiłaś pierwsze kroki? Jak wchodziłaś na drogę zmiany? To nie była sprawa bardzo skomplikowana.
Zaczęłam od ruchu najprostszego. Tabula rasa! Wzięłam czystą kartę i wypisałam na niej swoje mocne strony, a następnie na głos czytałam tę listę. W chwilach zwątpienia i słabości wracałam do tej kartki. Nadal sięgam do swych dawnych zapisków. I zanotowane tam słowa stawiają mnie do pionu. Jak mawiał Churchill, sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu. Moje zapiski pozwalają mi ten entuzjazm utrzymać. Przypominają, że naprawdę mam za co lubić i cenić samą siebie! Przyznacie, że nie jest to jakaś czasochłonna i skomplikowana metoda. A w moim przypadku miała świetny efekt. Myślę, że warto spróbować.
A Ty, co w sobie lubisz? Cenisz? Kochasz? Co uważasz za swoją mocną stronę? Na początek wcale nie trzeba zapełniać tą wyliczanką całej kartki. Wypisz trzy cechy!
Co było u mnie na tej kartce sprzed kilkunastu lat? Pracowitość, pozytywne nastawienie, systematyczność. Co będzie na Twojej…?