Już jedno z tych uczuć jest trudne do zniesienia, a one często chodzą trójkami. Zazdrość kłuje, zawiść jątrzy, chęć zemsty chwyta za gardło. O tym, co począć z mrocznymi emocjami, rozmawiamy z psychoterapeutą Pawłem Droździakiem.
PANI: Przeglądając kobiece fora internetowe, można odnieść wrażenie, że wyjątkowo złe emocje budzą się latem. Bardzo rozrósł się temat, jak zemścić się za zdradę.
Paweł Droździak: Do pewnego stopnia to, że oddajemy cios za cios, jest instynktownym odruchem. Niepięknym, ale wszyscy to przeżywamy. Mamy tendencję do odpłacania komuś tak, by kara korespondowała z przewinieniem. Jak zdradził, to my go też zdradzimy, jak kradł, to mu zabierzemy. Ale jeśli jesteśmy przy temacie zdrady, to zemsta i walka miewają szczególną funkcję: chronienia przed pustką i rozpaczą. Albo przed poczuciem winy lub porażki. Często można spotkać ludzi, którzy po rozstaniu latami jątrzą, walczą o majątek, o dzieci, o orzeczenie winy w sądzie, i jest w tym taka zapamiętałość, że nie daje się tego w ogóle zatrzymać. Dzieci płaczą, proszą na różne sposoby, by dorośli już przestali, ale oni nie są w stanie tego zrobić. Nawet gdy wiedzą, że to jest złe. Bo bywa, że ta złość i zemsta trzymają w pionie, a gdyby puściły, to rozpacz, pustka, brak sensu, lęk przed przyszłością już bez tego kogoś, nawet bez walki z nim, staną się czymś nie do wytrzymania. Dlatego czasami ludzie „chwytają się” złości i bywają wtedy bardzo destrukcyjni. Nie zważają na nic. A jest w nas taki instynkt odwetu, do którego się odwołujemy i który nam wtedy podpowiada, jak walczyć i jak szkodzić.
Oko za oko?
Nawet gorzej. Nam się dziś wydaje, że ten zapis Hammurabiego – oko za oko, ząb za ząb – świadczy o okrucieństwie. Ale jeśli spojrzeć na to z historycznej perspektywy, to okazuje się, że jest wręcz odwrotnie. W czasach, gdy go sformułowano, był to duży postęp humanitarny. Bo wcześniej jak ktoś komuś wybił oko, to mu w odwecie wybijano oba i ćwiartowano wszystkich bliskich do piątego pokolenia. Ta zasada była więc hamulcem. Oko za oko, czyli tylko jedno za jedno, nie więcej.
Niektórzy uważają, że zemsta nas degraduje. To prawda?
Są dwie teorie i obie w pewnym sensie prawdziwe. Pierwsza mówi, że zemsta nas psuje. Czujemy się potem gorzej, skażeni przemocą, której się dopuściliśmy. Mamy niesmak, bo zeszliśmy poniżej pewnego poziomu i wszyscy w równym stopniu są przez to zdewaluowani. Nie przywraca to szacunku dla siebie, tylko odczłowiecza. I czasami rzeczywiście tak jest, szczególnie jeśli zrobiliśmy coś nieodwracalnego. Z drugiej zaś strony są badania, które pokazują, że ofiary przestępstw, przemocy, które nie mogły się z tym uporać latami, nawet mimo psychologicznej pomocy, doznawały poczucia oczyszczenia na wieść, że ich oprawca został schwytany, osądzony, skazany. Jest w nas coś, co domaga się porządku, równowagi. Cierpimy, jeśli mamy poczucie, że świat jest niesprawiedliwy, dążymy do bilansu, wyrównania. Myślimy wtedy: jednak istnieje sprawiedliwość! Ten, kto robi coś złego, nie chodzi bezkarnie. Świat nie drwi sobie z naszej krzywdy i bezradności – i to nas w jakimś sensie uspokaja. Choć oczywiście przyjemniej byłoby myśleć inaczej: że zemsta zawsze szkodzi, a wybaczenie zawsze leczy. Ale życie chyba nie jest aż tak proste.
A w przypadku zdrady?
Można na to spojrzeć i tak, że w zdradzie zemsta jest w pewnym sensie dowodem uczucia, bo jeśli mam chęć i energię, żeby się mścić, to pod spodem kryje się zaangażowanie.
No, nie wiem. Powodem może być zraniona duma.
Może. Ale czy ktoś nieważny dla mnie, ktoś bez znaczenia, może mnie zranić?
Oczywiście, że może. Gdyby miał Pan o sobie wygórowane mniemanie, mógłby powiedzieć: mnie się nie zdradza.
Racja. Z tym że to byłoby takie sztucznie rozbudowane, wysokie mniemanie, mające zaleczyć jakiś niepokój wywołany tym, czy w ogóle dla kogoś cokolwiek znaczymy. Taka kompensacja. Jestem kimś niezwykłym – mnie się nie zdradza i nie opuszcza. A jeśli już, to się tego gorzko żałuje! To prawda, wtedy zemsta jest po to, żeby ratować poczucie wartości i przywrócić je do poprzedniego poziomu. Ale mścimy się też, żeby ten drugi poczuł to co my. Wbrew pozorom stoi za tym nie tylko czysta chęć, „żeby go zabolało”, ale też nadzieja, że jak tego doświadczy, to zrozumie, co ja czułam. Oczywiście można by mu o tym po prostu powiedzieć, ale możemy nie umieć o tym mówić. Wtedy rozgrywamy to w działaniu. Niech poczuje na własnej skórze, co zrobił. No i zdradzając, dowodzę, że nie jestem przywiązana do tego jednego człowieka bardziej niż on do mnie, bo też mogę robić „to” z kimś innym, czyli nie jestem na słabszej pozycji. Dzięki temu mam nadzieję wyjść z upokorzenia. Paradoksalnie, jeśli pojawia się taki pomysł, to najczęściej dowód, że to nie jest prawda, i wtedy taka odwetowa zdrada może sprawić, że poczujemy się jeszcze gorzej, bo jednak „robimy coś sami sobą”, swoim własnym ciałem… To kosztowne.
Szukanie inspiracji do zemsty na forum internetowym to chyba też niezbyt dobry pomysł?
I niebezpieczny, bo w grupie bardzo łatwo się nakręcać i rozwijać fantazje na temat zemsty. Ktoś rzuca: „Co mu zrobimy?”, i pojawiają się pomysły, niekiedy sadystyczne, gdyż odpowiedzialność się rozmywa, każdy rzuca kamieniem, ale nikt nie odpowiada za skutek. Przy tym motywacje uczestników takiej dyskusji mogą być zupełnie inne niż osoby, która szuka rady. Ktoś bierze odwet na całym rodzie męskim, ktoś inny ma z tyłu głowy swoje nieudane małżeństwo. Mogą nam doradzać zapłatę zupełnie nieadekwatną do przewiny, nadmiernie nakręcać negatywne emocje. Tymczasem osoba szukająca rady na forum może podświadomie liczyć na to, że jednak jakoś partnera odzyska. Pod tą chęcią zemsty może kryć się nadzieja na otrzeźwienie partnera, wstrząśnięcie nim, danie mu do myślenia i ostatecznie na naprawę. Ale kiedy ktoś raz wejdzie w tę niszczycielską narrację i poczuje, że solidaryzują się z nim inne osoby, może zacząć destrukcję jakby w ich imieniu czy na ich zamówienie. No i zniszczy coś, a później zostanie mu poczucie kompletnej pustki. Ludzie czasem wysyłają nas na wojny, których sami nie mieliby ochoty toczyć. Towarzystwo, które wspólnie radzi, „jak go załatwimy”, czasem po prostu się tym ekscytuje, bo niektórych ludzi interesuje taki element gry między płciami jak zazdrość i reagowanie na nią. Wielu z nas nieświadomie stosuje przecież grę w zazdrość, gdy napięcie w związku opada. Ona tańczy z innym, on wściekły mówi: „Idziemy do domu”, a ona na to: „Precz z łapami”. Cały ten cyrk służy podniesieniu poziomu napięcia, które jest zarazem agresywne i erotyczne. Jakie pytanie jako pierwsze pojawia się w głowie, gdy kobieta dowiaduje się o zdradzie?
Jak on mógł?
Nie, to jest drugie pytanie. Pierwsze brzmi: jak ona wygląda? Szok, jeśli się okazuje, że tamta jest brzydsza, a często tak się zdarza. I wtedy dopiero pada pytanie: jak on mógł?
A jeśli jest ładniejsza? Wówczas oprócz zazdrości o mężczyznę pojawia się chyba zawiść.
Zawiść karmi się rozmyślaniem, porównywaniem, jątrzeniem. Jest jak grzebanie w ranie. Jej podstawą jest niechęć do osoby, która ma coś, czego my nie mamy, bo ukrywa się pod tym poczucie własnej niekompletności. Własnego braku. Poczucie niespełnienia. Rzeczywiście, uroda rywalki może wywołać zawiść. Bo wygląd kobiety ma ogromną siłę. O tym się też rzadko mówi, a przecież to niebywałe, gdy się na to patrzy z dystansu: kobieta wchodzi, siada i ludzie wokół od razu inaczej się zachowują. Nagle mężczyźni przy stole ożywiają się i zaczynają opowiadać, jaki sport uprawiają. Kobiety sztywnieją albo wiercą na krzesłach. Po chwili zaczynają rzucać złośliwe komentarze i sprawczyni tego zamętu dostaje od nich prztyczka.
Pan to usprawiedliwia?
Cóż… mój zawód nie polega na umoralnianiu ludzi. Kobiety przy stole, rozdrażnione na przykład eksponowaniem wdzięków przez koleżankę, to, jeśli można tak powiedzieć, pewne zjawisko psychologiczne. Ono istnieje, więc należy to opisać.
Potrafimy mścić się na ludziach, którzy nie uczynili nam nic złego. Znam przypadek, że dwie koleżanki zemściły się na trzeciej, bo miała dobre życie, nie przeżyła jeszcze zawodu.
Czasem jest tak, że ktoś samym swoim istnieniem przypomina nam, jak dalece nie akceptujemy własnego życia. To się może zdarzyć, jeśli na przykład w gronie kobiet mających dzieci pojawi się ta wolna. My wstajemy wcześnie rano i harujemy, mało rozrywek, wiele wyrzeczeń, a ona przychodzi i opowiada, jak się bawi. Może pojawić się pragnienie, by i ona zakosztowała ograniczeń.
Tu akurat było na odwrót. Singielki postanowiły uwieść męża koleżanki mężatki, żeby sobie nie myślała, że ma tak dobrze, bo nikt jej nie rzucił.
Czyli pojawiła się wielka tajemnica: jak ta szczęśliwsza to zrobiła, jak zdobyła to, czego ja nie mam? Na czym polega ten sekret i dlaczego ja go nie znam? Czego ona ma więcej niż ja? Ciekawe. Uwieść czyjegoś męża na dowód, że ja też to potrafię, również mogłabym go mieć, że nie ma we mnie żadnego braku. No, niestety, zdarza się i tak.
Spotkałam się z taką definicją, że w zawiści chodzi o to, „żeby ona nie miała, skoro ja nie mam”.
To prawda, jest taki mechanizm i my go przeżywamy każdego dnia. Weźmy taką parę: on pracuje, a ona siedzi na macierzyńskim. On jeździ w delegacje, na zebrania i konferencje, a ona z dzieckiem tylko na plac zabaw. I kiedy po dziesięciu godzinach pracy on wraca wykończony do domu i pada na kanapę, ona mówi: to teraz ty posiedź z dzieckiem, bo ja to robiłam cały dzień. Ale później to idzie i w drugą stronę. Ona podejmuje studia zaoczne, nie ma jej cały dzień, wraca wieczorem, a on wciska jej dziecko na ręce. Teraz ty się zajmuj, bo ja cały dzień z nim byłem. Wie Pan, że 80 proc. interwencji straży miejskiej w Szczecinie to skutek telefonów mieszkańców w myśl zasady: „Skoro mnie wczoraj tu wlepili mandat, to niech jemu też wlepią”? Samo życie. Dziecko w szkole przyłapane na ściąganiu wskazuje palcem na kolegę: „on też ściągał”, bo nie chce być najgorsze. Niech tamten też tak ma. Nikt nie chce być tym jedynym ukaranym, gdy pozostałym się udało.
Ale niektórych zazdrość i zawiść męczą bardziej niż innych.
Tak, zazdrość może być szalona, na przykład jeśli w dzieciństwie albo okresie dorastania przeżyliśmy rozpad dotychczasowego świata i zostało naruszone podstawowe poczucie bezpieczeństwa. To mógł być dramatyczny rozwód, ale też coś, co spowodowało, że rodzice przestali nas dostrzegać. Zniknęliśmy dla kogoś ważnego. Później uczymy się z tym żyć, dorastamy, wszystko idzie normalnie, przychodzi miłość, jesteśmy dla kogoś ważni. I wtedy z tyłu głowy pojawia się lęk, że to się może skończyć. Wówczas każde jej czy jego spojrzenie w bok, pozytywny komentarz na temat czyjejś urody są odbierane jako zagrożenie, zwiastun rozpadu związku. I robimy awanturę, przesłuchania – piekło. Czasem wcale tego nie chcemy, sami mamy dość swojej zazdrości, dostrzegamy, że dzieje się źle. Nie mamy już znajomych, siedzimy sami w domu, a partner aż się kurczy na dźwięk dzwonka u drzwi, bo ktokolwiek przyjdzie, to będzie powód kolejnego ataku zazdrości. Ale przestać jest trudno. Tam, w środku, jest głębokie przeżycie dziecka, ono wyzwala reakcję emocjonalną, która uniemożliwia racjonalne myślenie. Żeby sobie z taką szaloną zazdrością poradzić, potrzebny jest powrót do tamtych pierwszych przeżyć. Ale ludzie z takim problemem często mówią: „mam dość związków”, i wybierają samotne życie. Radzą sobie dobrze w pracy, jednak gdy tylko pojawia się miłość, to wraz z nią przychodzą katusze zazdrości.
Sami nie możemy nic z nią zrobić?
Obsesyjna zazdrość albo niezrozumiale mocne, dręczące nas pragnienie zemsty, jak każdy symptom, to jakaś tajemnica o nas samych, możliwa do odkrycia. Możemy to potraktować jak znalezisko, zamkniętą skrzynkę, do której jeszcze nie mamy klucza. Zobaczmy, co tam jest, dlaczego tak nas zabolało. W co cię trafili, że chcesz się mścić?
Ludziom, których dręczy zawiść o cudze sukcesy, radzi się często: przekuj to w działanie, zdobądź dla siebie to, czego zazdrościsz innym.
Można spróbować, to jest oczywiście podejście bardzo pozytywne, ale ma tę wadę, że nie zawsze się tak da. Czasem jest tak, że nie zdołamy osiągnąć tego co ktoś. Nie mamy takiej możliwości i trzeba nauczyć się lubić siebie po prostu takimi, jacy jesteśmy, i z tym dorobkiem, jaki mamy, bez dążenia do jakiejś cudzej doskonałości. Ludzie, którym zazdrość i zawiść mniej dają się we znaki, to ci, którzy mają poczucie wewnętrznego bogactwa. Uważają, że inni nie mają więcej, tylko co innego. Nie czują braku, nie koncentrują się na nim. Łatwiej im zmagać się z zawiścią, bo wiedzą, że od tego, że ktoś ma, im nie ubywa. To taka kombinacja pokory i poczucia własnej kompletności, pełni. Bo tak naprawdę wszyscy mamy wystarczająco dużo.
Paweł Droździak – psychoterapeuta, trener grupowy, mediator rodzinny. Współautor książki „Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach”.