Relacje

"Mąż wmawiał mi, że nie poradzę sobie bez niego po rozwodzie. Wydawał się taki pewny swego..."

"Mąż wmawiał mi, że nie poradzę sobie bez niego po rozwodzie. Wydawał się taki pewny swego..."
Fot. 123RF

Złota klatka czy wolność? Bohaterka tej opowieści udowadnia, że zawalczenie o siebie nigdy nie jest złym wyborem. 

Perfekcyjna pani domu?

– Naprawdę sądzisz, że poradzisz sobie beze mnie? No to powodzenia. – Mój mąż uniósł kciuki w ironicznym geście.

W naszym związku już od dawna nie działo się dobrze. To taki eufemizm dla „dłużej już tak nie wytrzymam!”. Dni wydawały mi się pozbawione sensu, noce upływały na przewracaniu się z boku na bok. Na zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Mężczyzna prowadził swoją firmę, a jego żona ich wspólny dom. On zarabiał, ona nie musiała. Marzenie wielu młodych kobiet. Ambicja ambicją, ale co jest takiego wspaniałego w codziennym chodzeniu do pracy, znoszeniu fochów szefa, wiecznej rywalizacji i zarabianiu nieadekwatnie do wkładanego wysiłku?

Właśnie.

Ja nie pracowałam, odkąd wyszłam za mąż.

– Potrafię zarobić na moją kobietę – mówił Rafał, gdy ktoś się dziwił, że siedzę w domu, choć nie mamy dzieci.

Był dobrym pracodawcą. Wymagającym, ale rozsądnym, takim, który wie, że zadowolony pracownik lepiej pracuje i przynosi większe zyski dla firmy. Problem w tym, że ja również byłam traktowana jak podwładna. Firma „dom” miała działać jak w zegarku. Wysprzątane, ugotowane, poprasowane. Zero kurzu, kwiaty jak na wystawie, jedzenie jak na konkurs kulinarny, tak by Rafał nie wstydził się kogoś zaprosić na kolację.

Lubiłam dbać o dom, naprawdę, i spełniałam się w roli gospodyni domowej, nie znosiłam tylko sposobu, w jaki mąż się do mnie zwracał. Jakby wydawał mi polecenia. A gdy mnie chwalił, brzmiało to zawsze nieco protekcjonalnie.

A potem dołączył ton wyrzutu…

Moim zadaniem było idealnie prowadzić dom, a w odpowiednim czasie urodzić idealne dziecko. O ile z tym pierwszym radziłam sobie doskonale, o tyle stan błogosławiony nie chciał na mnie spłynąć. Lekarze robili mi testy i badania, niby wszystko było w porządku, a w ciążę zajść nie mogłam.

Winił mnie za to. Nazywał rozczarowaniem. Odcinał od rodziny i znajomych, karząc za to, że nie umiałam dać mu syna. A ja się na to zgadzałam, bo… czułam się winna. Nie skarżyłam się nikomu. Raz, że wokół mnie było coraz mniej ludzi. A dwa, jakby to brzmiało? Mąż nie pozwala mi pracować, a w zamian oczekuje odkurzonego mieszkania i dziecka? Ten miły, uprzejmy mężczyzna? Kto by uwierzył, że moje złote życie wcale nie jest takie złote, że to prędzej złota klatka, a Rafał trzyma klucz?

Drzwi złotej klatki zostały otwarte 

– Przykro mi, kocham cię, ale nie chcę być dziadkiem dla swoich dzieci.

– Nie bardzo rozumiem… Myślisz o in vitro?

– Nie. Nie chcę mieć dziecka z probówki.

Westchnęłam ciężko.

– Więc czego ty właściwie chcesz?

– Rozwodu.

Padło to słowo, które i mnie się kołatało po głowie. Ale nie miałam odwagi, by uciec z mojej klatki. Dziewięć lat nie pracowałam. Dziura w życiorysie. Jak to wytłumaczę na rozmowach o pracę? Byłam z zawodu żoną? Nawet nie matką. Obawiałam się, że po takim czasie nikt nie potraktuje mojego wykształcenia poważnie, że się zwyczajnie zdezaktualizowało. Musiałabym wziąć cokolwiek, jak z łaski. Miałam jednak swoją dumę i uśmiechnęłam się.

– No i świetnie, czyli jesteśmy zgodni. Bo ja z kolei nie chcę mieć dzieci z tobą!

Wtedy nagle Rafał poczuł się urażony i poczęstował mnie ironicznym komentarzem, co do mojej zdolności radzenia sobie bez niego.

– Przecież należy się pani połowa zarobków męża z czasu, kiedy byliście małżeństwem – próbowała mnie pocieszać prawniczka.

– Podpisałam intercyzę.

Dotąd to nie miało znaczenia. Rafał mi tłumaczył, że to dla mojego dobra, gdyby coś poszło nie tak w firmie, jego dłużnicy by mnie nie ścigali. Rozwodu nie brałam pod uwagę. On najwyraźniej tak, od samego początku.

Dokumenty rozwodowe trafiły do sądu dzień po moich czterdziestych urodzinach. Wspaniały prezent, pomyślałam, o dziwo, bardziej z ulgą niż ze strachem. Rafał był przekonany, że nic nie dostanę, ale moja prawniczka walczyła o mnie jak lwica, przekonywała, że nie żerowałam na mężu, co sugerował jego adwokat, i wystarczy wezwać paru naszych znajomych czy sąsiadów na świadków, by dowieść, jak wyśmienitą byłam gospodynią.

Uzyskałam trzydzieści tysięcy złotych, które Rafał wypłacił mi z wielkim bólem. Kwota nie była wielkim majątkiem, ale dzięki niej mogłam wynająć mieszkanie i na spokojnie szukać pracy. Niestety czas mijał, środki malały, ja wysyłałam CV i nikt nie odpowiadał. A jeśli odpowiadał, to propozycje wyglądała podejrzanie. Nierejestrowane umowy, wypłaty pod stołem, nielimitowany czas pracy. Czyli miałabym pracować na okrągło całą dobę? Nie podobało mi się to, niestety niedługo nie będę mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie.

Nowe życie 

– Magda? Boże, tyle lat, ale spotkanie! Opowiadaj, co się z tobą działo!

Znajoma z liceum była w naszym mieście tylko przejazdem. Nie widziałyśmy się wieki, właściwie była dla mnie obcą kobietą, a jednak… gdy się rozpłakałam na jej serdeczne przywitanie, przytuliła mnie i zgarnęła do swojego samochodu, a potem do kawiarni, żeby poważnie porozmawiać. Wysłuchała mnie, napoiła herbatą, trzymała za rękę.

– Dziewczyno, wypłakałaś się i dobrze, a teraz otrzyj łzy, wytrzyj nos i zacznij od nowa. Masz czterdzieści lat, jesteś wykształconą, piękną kobietą, która może wszystko. Ja też jestem po rozwodzie. Też miałam chwile zwątpienia. Mnie też straszono, że tygodnia nie przeżyję bez pana i władcy. I co? Mam swoją firmę, którą rozkręciłam od zera. Właśnie szukam miejsca pod nowy salon kosmetyczny, tutaj. Będę potrzebować kogoś do prowadzenia lokalu. Byłabyś zainteresowana?

Pewnie, że byłam, tak jak płaceniem rachunków na czas. Renata mieszkała w stolicy, ale otwierała już szósty salon poza Warszawą. Wszystkie nieźle prosperowały, potrzebowała kogoś, kto zadba o poziom usług, będzie zarządzał personelem, ogarnie papierologię i będzie zdawał jej raporty.

– Boże, jesteś tytanem pracy! Panowie od remontu skarżą mi się, że nie dajesz im wytchnąć! – Śmiała się przez telefon. – Zaraz będę musiała dać ci podwyżkę!

Wystarczały mi pochwały. Bardzo chciałam pracować. Po latach dbania o dom, czego – jak się okazało podczas rozprawy rozwodowej – mąż wcale nie doceniał, teraz łaknęłam uznania za wykonywane obowiązki. Musiałam zajmować się dokumentami, płatnościami, zatrudnianiem ludzi i obsługą klientów. Świetnie. Nie siedziałam zamknięta w domu, teraz byłam odpowiedzialna za lokal, pracowników i gości. Jeszcze lepiej. Rzeczywiście dostałam podwyżkę. Nie po znajomości czy z litości, ale dlatego, że zasłużyłam. Żaden z lokali Renaty tak dobrze nie funkcjonował już od samego startu.

– Ależ to było zrządzenie losu, że cię wtedy spotkałam – powtarza zawsze, gdy wpada na kontrolę. Przegląda dokumenty, sprawdza, jak pracują dziewczyny, które wykonują zabiegi. I za każdym razem jest bardzo zadowolona.

Może to nie był amerykański sen. Nie założyłam nowej firmy, która z jednego dolara, znalezionego w kieszeni, dała mi milion w ciągu pierwszego roku. Może nie jestem krezuską, nie mam nowego BMW i nie poleciałam po miesiącu na Dominikanę, by odpocząć po trudach zakładania firmy. Ale poradziłam sobie, wykorzystałam daną mi szansę na sto procent. Renata nie znosi lenistwa i gdybym się obijała, w pięć minut by mi podziękowała. Koleżeństwo koleżeństwem, ale nieudolności też by długo nie tolerowała. Nie zawiodłam jej, wie, że może na mnie polegać. W zmian docenia moją pracę. To dużo.

Mam swoje mieszkanie, w którym sprzątam, jak mam ochotę. Po pracy nauczyłam się wypoczywać i dobrze bawić. Czterdziestka to nie był koniec, ale moment, w którym odzyskałam wolność i kontrolę nad własnym życiem. Jedyne, czego żałuję, to własnego tchórzostwa. Trzeba było wcześniej się rozwieść, zamiast żyć w poczuciu winy i niewiary w siebie.

Codziennie wstaję z uśmiechem. Uwielbiam pierwszą filiżankę kawy, którą wypijam w biurze. Uwielbiam, kiedy dziewczyny wchodzą do salonu i wołają żartobliwie: „cześć, szefowo, jest już kawa?”, a potem wpijam drugą filiżankę w ich towarzystwie, zanim zaczniemy przyjmować klientki.

Rafał porzucił mnie jak zbędną rzecz, o ironio, twierdząc, że nadal mnie kocha. Życzył mi powodzenia, choć tak naprawdę chciał mojej klęski. Jak mogłam żyć z kimś takim dwanaście lat?

Odwagi, dziewczyny. Jeśli któraś z was waha się, czy wykonać najtrudniejszy pierwszy krok, weźcie głęboki oddech i… hop. Zawalczenie o siebie nigdy nie będzie złym wyborem!

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również