Dla Anny Lewandowskiej być żoną mistrza to za mało, poza tym, co to by było za partnerstwo? Jej małżeństwo z Robertem Lewandowskim to nie tylko sukcesy, także kryzysy. Choroba Anny, utrata ciąży czy gorsze wyniki Roberta, bo kiedy rodzina jest w kłopocie, nie sposób być perfekcyjnym na boisku. Po przeprowadzce do Barcelony Anna Lewandowska nie chce już być fighterką i perfekcjonistką. Jej atutem jest nie tylko siła, ale też wrażliwość. Jak duża zaszła zmiana? Sprawdźmy.
Twój STYL: Miewasz gorsze dni, kryzysy?
Anna Lewandowska: Ja mogłabym mieć „kryzys” na drugie imię. Moje życie długo było niełatwe, nic nie spadło mi z nieba. Nie mam żalu, bo porażki wzmacniają, a miałam ich wiele. Nauczyłam się nie załamywać z ich powodu. Sport pokazał mi, że jest druga strona sukcesu. Sukces nie smakowałby, gdybyśmy nie znali smaku przegranej. Dlatego mówię, że kryzys może być twoim przyjacielem pod warunkiem, że wyciągniesz z niego naukę. Jest takie powiedzenie: „Nie możemy sobie pozwolić na zmarnowanie żadnego kryzysu”. Gdy wszystko się układa, idziemy przez życie bezrefleksyjnie. Potknięcia każą się zatrzymać, wyciągnąć wnioski i powalczyć. Ważne jest też, by nie stać się zakładnikiem sukcesu. On często rodzi frustrację, bo oczekiwania wzrastają i w końcu stają się wygórowane. Albo rozleniwia, usypia czujność. Gdybyś mogła cofnąć czas… Przeżyłabym swoje życie tak samo, nic bym nie zmieniła. Czasem bolało, bywało bardzo ciężko, ale sądzę, że dzięki trudnym przeżyciom jestem dziś w miejscu, w którym jestem, i mam swój system wartości. Jest on moim drogowskazem i daje mi poczucie bezpieczeństwa. To część mojej tożsamości.
Rodzinne wartości pomagają dokonywać trudnych wyborów?
Dają siłę. Kobiety w mojej rodzinie były odważne, silne. Również mama i babcia Jola, która zmarła w tym roku. Jej śmierć to dla mnie duża strata. Była śpiewaczką w Teatrze Wielkim w Łodzi. Zawsze elegancka, uśmiechnięta, aktywna i szalona. Nie opuściła żadnej rodzinnej uroczystości: premiery filmu mamy, wernisażu witraży mojego brata, meczów Roberta czy moich zawodów. Co najważniejsze – była na każdym moim obozie Camp by Ann. A wracając do siły… musiałam zostać kolejną kobietą z charakterem w rodzinie. Miałam 12 lat, gdy tata nas opuścił. Z dnia na dzień ja i brat zostaliśmy tylko z mamą, bez pieniędzy i perspektyw. A zaledwie rok wcześniej przeprowadziliśmy się do nowego domu w Podkowie Leśnej. Tata zgromadził nas wtedy przy stole i zapytał: „Dzieci, czy chcecie, żeby odtąd mamusia była w domu?”. Chcieliśmy. Mama zrezygnowała z pracy zawodowej, aby zająć się domem, a wkrótce zostaliśmy sami. Pamiętam taką sytuację, gdy mama rozpłakała się w sklepie na widok pomarańczy, bo nie było nas na nie stać. Lepiej było tylko w święta, gdy jechaliśmy do babci do Łodzi: pyszne jedzenie, prezenty pod choinką i dużo radości. Myślę, że mama przetrwała dzięki głębokiej wierze i ludziom, którzy podali jej rękę.
Co się w takich chwilach dzieje w sercu 12-letniego dziecka?
Pogubiłam się w tej sytuacji. Dopiero treningi karate dały mi poczucie większej siły i bezpieczeństwa. Trener zastąpił ojca. Szybko zaczęłam pracować. Po lekcjach prowadziłam zajęcia karate z dziećmi, dostawałam 500 złotych, z czego większość oddawałam mamie. Pamiętam, jak chora, z wysoką gorączką przyjechałam na trening, mimo że był mróz i padał śnieg. Trener kazał natychmiast wracać do domu, a ja koniecznie chciałam ćwiczyć do mistrzostw Europy. Jako 16-latka zdawałam sobie sprawę z tego, że sukces muszę wypracować. Innym wystarczył jeden trening, ja robiłam dwa albo trzy. Zawzięłam się, że zdobędę mistrzostwo świata. I osiągnęłam to, więc się nie użalam, jestem wdzięczna, bo dzięki tym doświadczeniom teraz twardo stoję na ziemi.
Mistrzowie mówią, że największą sztuką jest umieć przegrać.
I ja tak uważam. Pamiętam pierwszy triumf: mistrzostwa Europy w Słowenii, moje pierwsze wielkie zawody i od razu złoty medal. Szybko jednak poczułam, że satysfakcja trwa krótko. Ten triumf tylko obudził apetyt na więcej, więc wzięłam się do pracy. Rok poświęciłam na przygotowania do mistrzostw świata w Łodzi, a tam… przegrałam walkę o półfinał. Ryczałam całą noc, ale rano byłam już na treningu. Porażka mnie motywuje. Może to echo mojego dzieciństwa? Po odejściu taty chciałam sobie i innym pokazać, że dam sobie radę, że nie potrzebuję pomocy. Nawet na pierwszej randce z Robertem zapłaciłam za siebie.
Kiedy poznałaś Roberta, też nie był zamożny. Grał w trzeciej lidze.
Niewiele zarabialiśmy. Składaliśmy się na zakupy po połowie. Większe pieniądze przyszły w Poznaniu, a pierwszy dom kupiliśmy po przeprowadzce do Monachium. I wtedy przekonałam się, że szczęścia nie można kupić, bo poważnie zachorowałam. O północy zadzwonił lekarz, przyszły wyniki badań: Hepatitis C, czyli wirusowe zapalenie wątroby. Byliśmy tuż po ślubie, chcieliśmy mieć dzieci. Pół roku czekałam na lek. Kuracja była wyniszczająca, ale wyzdrowiałam i znów mogliśmy się starać o dziecko. Tylko to nie było proste. Gdy wreszcie test wyszedł pozytywny i ledwo zdążyliśmy się ucieszyć, poroniłam. Mój organizm był osłabiony, choroba mogła doprowadzić do marskości wątroby. Umiem walczyć o siebie, ale wtedy byłam bezradna, zamykałam się w sobie. Szłam na trening i siedziałam w sali godzinami, żeby zagłuszyć złe myśli. To był najtrudniejszy moment w moim życiu, ale nagle stało się coś, co trudno mi zrozumieć. Trzy dni po tym, jak straciłam ciążę, w niedzielę poszłam na mszę. Modliłam się o dziecko. Taka chwila wycisza, układa w głowie. Wyszłam z kościoła oczyszczona ze złych emocji i uświadomiłam sobie, że chcę coś uporządkować: wybaczyć ojcu. Napisałam SMS: „Tato, wybaczam ci”. Dwa miesiące później byłam w ciąży.
Jesteś mamą dwójki dzieci, prowadzisz kilka firm. Małżeństwo Lewandowskich postrzegane jest jak wielkie przedsiębiorstwo. Konkurujecie czy jednak twój kalendarz dopasowany jest do… terminarza meczów?
To się zmienia, ale prawdą jest, że pierwszy poród miałam ustawiony pod kalendarz męża. Zależało nam, to przecież jasne, żeby mógł w tym momencie być przy mnie. W zawodowym sporcie nie ma taryfy ulgowej: masz kontrakt, musisz grać.
Cały wywiad dostępny w lutowym wydaniu Twojego STYLu, w sprzedaży 11 stycznia 2023 roku.