Wspomnienia dają nadzieję, relaksują, sprawiają, że czujemy się kochani. Ale trzeba umieć je tworzyć. Jak budować piękne, dobre wspomnienia? Najważniejsze jest ćwiczenie uważności– twierdzi Meik Viking, duński badacz, autor bestsellera Hygge. Klucz do szczęścia i Sztuki tworzenia wspomnień.
Podobno ma pan wyjątkową kolekcję: ludzkich wspomnień.
Szczęśliwych wspomnień, dodajmy, bo o nadsyłanie opisów takich właśnie wspomnień prosiłem. Zebrałem ich około tysiąca, w 75 krajach, od Belgii przez Botswanę i Koreę do Nowej Zelandii, w ramach przygotowań do książki. Zacząłem je kolekcjonować, gdy stuknęła mi czterdziestka.
Przeżyłem ponad 14 tysięcy dni – które z nich najbardziej zapadły mi w pamięć? Ze zdumieniem odkryłem, że… stosunkowo niewiele pamiętam z ostatnich kilkunastu lat.
Doskonale potrafię przywołać smak pierwszego mango, wszystkie moje pierwsze pocałunki, a kompletnie nie przypominam sobie nic z wiosny dziesięć lat temu. Czy nic fajnego, wartego uwagi się wtedy w moim życiu nie wydarzyło? Czy nie powinienem więcej pamiętać? Ale jak to zrobić? Jako naukowiec kieruję duńskim Instytutem Badań nad Szczęściem. Zawodowo staram się znaleźć odpowiedź na pytanie: co możemy zrobić, żeby żyło nam się lepiej, bardziej szczęśliwie?
To ciekawe, bo psychologowie, zajmujący się tematem szczęścia, mówią: szczęście to pozytywne emocje, relacje, zaangażowanie, odnalezienie w życiu sensu, osiągnięcia. Nie ma w tym przepisie ani słowa o wspomnieniach.
Dobre wspomnienia budzą w nas pozytywne emocje, sprzyjają zacieśnianiu więzi z bliskimi ludźmi, nadają życiu sens. Czym byłyby nasze osiągnięcia, sukcesy, bez pamięci o nich? Jak pani widzi, wspomnienia tworzą każdy z wymienionych elementów szczęścia. Doktor Tim Dalgleish z Uniwersytetu Cambridge prowadził dla pacjentów z depresją trening docierania do szczęśliwych wspomnień, chciał nauczyć ich, jak wydobyć dobre wspomnienia w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy są smutni, sfrustrowani, zrozpaczeni. Odkrył, że ta umiejętność poprawiała samopoczucie chorych. Za wcześnie jeszcze, by mówić: szczęśliwe wspomnienia leczą depresję. Ale niewątpliwie pomagają się z nią uporać.
To teraz moje szczęśliwe wspomnienie. Mam 10 lat, siedzą z mamą i siostrą w salonie domku letniskowego. Mama mówi: zapamiętajcie tę chwilę. Smak galaretki wiśniowej z bitą śmietaną, z wiśni z ogrodu. Bukiet żółtych nachyłków na stole. Sosny za oknem. I wie pan, pamiętam to wyśmienicie.
Pani mama jest wybitnym architektem wspomnień! Intuicyjnie podała pani doskonały sposób na kodowanie dobrych chwil w pamięci. Analizując tysiąc szczęśliwych wspomnień odkryłem, że większość z nich dotyczy dość zwyczajnych zdarzeń, nie wygranych na loterii, ale właśnie takich codziennych, fajnych chwil. Obfitujących w doznania zmysłowe, trzeba dodać.
Zapamiętujemy właściwie wszystko, nasz mózg ma prawie nieograniczone możliwości w tym zakresie – natomiast nie umiemy dotrzeć do tego, co zapamiętaliśmy. Wrażenia zmysłowe są jak ślady, po których docieramy do odpowiedniej szufladki w mózgu, zawierającej ten jeden, szczególny moment.
Dlatego warto dopieszczać zmysły – pomogą nam utrwalić najważniejsze chwile w naszym życiu. Wie pani, każdy z nas powinien zostać architektem wspomnień, nauczyć się, jak je kodować i odnajdywać. Jestem przekonany, że taki trening podniesie poziom satysfakcji z życia. Sprawi też, że – spoglądając wstecz – nie będziemy mieli poczucia, że z naszego twardego dysku ktoś wykasował całe lata, dekady. Jak ja w dniu czterdziestych urodzin. Ten sam problem dotyka większości ludzi. Pytani o najszczęśliwsze, najfajniejsze wydarzenia z naszego życia najczęściej opowiadamy o tym, co wydarzyło nam się między 15 a 30 rokiem życie. To zjawisko psychologowie nazywają efektem reminiscencji albo wybrzuszenia.
Ma pan przepis, jak temu wymazywaniu dojrzałych wspomnień zapobiec?
Pozwoli pani, że ją poprawię: nie wymazujemy dojrzałych wspomnień, nie umiemy do nich dotrzeć. Ale ja wiem, jak to zrobić. Zwróćmy uwagę na jedną rzecz: między 15 a 30 rokiem życia w naszym życiu wydarza się wiele „pierwszych razów”.
Była nawet taka książka: Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności…
Pierwszy raz gwarantuje nowe doznania zmysłowe, skupiamy się na tym co nowe, zapamiętujemy to – tak działa nasz mózg. Drugi, piętnasty raz już nam umyka.
Ale po trzydziestce mało jest „pierwszych razów”. I tu moja wskazówka: proszę poszukiwać możliwości przeżycia czegoś po raz pierwszy, inicjacji w jakiejś dziedzinie. Odważyć na wyjście ze swojej strefy komfortu. Może pani skoczyć ze spadochronem, polecieć balonem.
Albo zrobić coś mniej spektakularnego, co zaskoczy pani zmysły: wybrać się na film 3D, masaż, jeśli nigdy pani nie była. Pojechać do miasta, którego pani nie zna, tam iść na koncert, do restauracji. Można raz na kilka miesięcy zrobić sobie taki całodzienny, weekendowy wypad w nieznane. I wcale nie musi to być od razu Wenecja czy Nowy Jork.
Mówił pan o potędze zmysłów, ich roli w procesie zapamiętywania. Jak zaprząc je w sposób świadomy do kodowania wspomnień?
Zachęcam do podróży kulinarnych. Jestem „tropicielem nowych smaków”. Szukam ich w Kopenhadze, w której mieszkam, ale też w czasie wyjazdów. Skusiłem się na fermentowanego islandzkiego rekina i ślimaki na straganie w Maroko. Żadnej z tych rzeczy nie byłem w stanie przełknąć – ale doskonale pamiętam doznania, eksplozję dziwnych smaków w moich ustach. I, co ciekawe, nie tylko to: pamiętam dzień, w którym chciałem spróbować tych ślimaków, targ uliczny, osoby, z którymi byłem, śmiech i żarty. Wspomnienie smaku pociąga za sobą inne, niezmysłowe. Naukowcy mają na opisanie tego fenomenu pyszną nazwę: efekt magdalenki. Nikt tak dobrze jak Marcel Proust nie opisał chwili, w której bierzemy kęs jakiegoś dania – w jego przypadku była to magdalenka – i zalewa nas fala wspomnień z dzieciństwa.
Domyślam się, że warto wykorzystać do zapamiętywania dobrych chwil nie tylko zmysł smaku. Co z naszym powonieniem?
Dobre pytanie. Zapach też może być skutecznym wyzwalaczem wspomnień. Wielu z nas zna to wrażenie: hm, co tak pachnie, skądś to znam, ale skąd… Bywa, że pytanie – „Skąd znam ten zapach?” – chodzi za nami długo, aż sobie przypomnimy: dwadzieścia lat temu tak pachniało siano w stodole dziadka, piętnaście lat temu te perfumy kupił mi narzeczony i tak dalej.
A propos perfum: Andy Warhol zmieniał je co trzy miesiące, bo chciał – tak zapisał w pamiętniku – by kolejne linie zapachowe wiązały się w jego pamięci z krótkimi okresami czasu. Zgodnie z wytycznymi, artystę pochowano z buteleczką perfum Beautiful firmy Estee Lauder.
Zachodzę w głowę, z jakim ważnym wydarzeniem w życiu Warhola wiązał się ten konkretny aromat… Nie doradzam zmieniania perfum co kilka miesięcy, pragnę tylko zauważyć, że większość z nas, w przeciwieństwie do Warhola, nie docenia roli zapachu. I to dobrze byłoby zmienić. Gdy jest pani na wczasach nad morzem, robi pani zdjęcia, by zapamiętać widoki. Zbiera pani muszle. Proszę zrobić coś jeszcze: wziąć pełną garść wyrzuconych przez fale glonów, zamknąć oczy i napawać się tym aromatem, będącym kwintesencją morza, przez minutę. Zapamięta pani ten dzień.
Wie pan, to zaskakujące, ale rozmawiamy o wspomnieniach dość długo, a jeszcze ani razu nie powiedział pan, że powinniśmy robić zdjęcia…
To prawda, mam ambiwalentny stosunek do robienia zdjęć. Fajnie je mieć, pozwalają zatrzymać szczęśliwe chwile, ale… No właśnie, często kończy się tak, że w trakcie trwania tych chwil, zamiast brać czynny udział w wydarzeniach, trzymamy aparat albo smartfon i świat oglądamy tylko na ekranie. Skutek jest taki: mamy tysiące zdjęć i w ogóle nie pamiętamy okoliczności, w jakich je zrobiliśmy.
Zebrał pan tysiąc wspomnień. Zawarł w nich pan także swoje własne?
Tego nie zdradzę. Ale mogę powiedzieć coś innego: mam wiele szczęśliwych wspomnień i łączy je jedno: w żadnym nie występuję sam. Wszystkie chwile szczęścia dzieliłem z bliskimi. I to moja ostatnia rada. Bądźmy uważni na ludzi, których kochamy i którzy nas kochają. To ich warto pamiętać.