Wywiad

Bartosz Gelner: "Wodę sodową mam pod kontrolą". Wywiad z bohaterem serialu "Szadź"

Bartosz Gelner: "Wodę sodową mam pod kontrolą". Wywiad z bohaterem serialu "Szadź"
Bartosz Gelner na planie drugiego sezonu serialu 'Szadź'.
Fot. mat. prasowe

Bartosz Gelner stara się być bardzo ostrożny. Dlaczego? Bo jego marzenia prawie zawsze się spełniają. Komisarz Tomasz Mrówiec z serialu "Szadź" opowiada nam o swojej drodze do aktorstwa, o nielicznych, ale barwnych przyjaźniach, sławie, komediach romantycznych i rodzinnym Górnym Śląsku.

Druga seria serialu „Szadź” wystartowała niedawno w TVN. Co nowego u twojego Mrówca?

BARTOSZ GELNER: Same dobre rzeczy! Zyskał dosyć dużą przychylność ze strony odbiorców, co bardzo mnie cieszy. Dalej wraz z komisarz Polkowską stoi na straży Polski niczym Batman nad Gotham City. W nowym sezonie akcja przenosi się z Opola do Warszawy. Kontynuujemy wątek nieprzychylnego dla nas wyroku sądowego wobec postaci granej przez Maćka Stuhra (został uniewinniony od zarzutów). Mrówiec jest jeszcze większym bon vivantem. Wciąż goni Wolnickiego, a do tego jeszcze mocniej musi się zmagać z płcią piękną. A to dlatego, że dołącza trzecia osoba do trójkąta – Karolina Gorczyca, która gra panią komisarz z Warszawy. Za czasów szkoły w Szczytnie Mrówiec miał z nią miłosną relację. Staje więc przed dość trudną sytuacją. 

Dlaczego znalazłeś się w tym serialu?

Nie miałem w swoim dorobku artystycznym roli policjanta-detektywa, więc byłem tym żywo zainteresowany. Jestem dość przekorny, dlatego nie chciałem powtarzać schematu postaci policjanta znanego z polskich filmów – zawsze z blachą na wierzchu, w skórzanej kurtce i oczywiście nieśmiertelny. Pomyślałem, że krzyżówka Omara z serialu "The Wire", faceta w dziwnym płaszczu, połączona z wyszczekanym przedstawicielem nowego pokolenia, będzie ciekawa. Sławek na to poszedł, bo sam w tym kierunku kombinował.

Możliwość współpracy ze Sławkiem Fabickim, reżyserem, którego bardzo cenię, czy świetnym operatorem, Mikołajem Łebkowskim, dały mi poczucie, że pod względem techniczno-realizatorskim jestem zabezpieczony. To dla mnie ważne, bo trzeba się po prostu międzyludzko dogadywać. W naszym zespole tak właśnie było. W "Szadzi" są dwie ekipy – w jednej Maciej Stuhr i jego serialowe ofiary, a w drugiej nasza trójka. Oni mają zdjęcia kilka dni przed nami, w innych godzinach. Potem ja z Olką i Karoliną przyjeżdżamy w te same lokacje i tym samym gonimy Maćka zarówno serialowo i w rzeczywistości. 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Bartek Gelner (@gelner_bartek)

Jaki projekt do tej pory był dla ciebie największym wyzwaniem albo dał najwięcej satysfakcji? 

Nie mam i chyba bym go nie chciał mieć. Później, tworząc kolejne role, musiałbym się do niego odnosić. Wszystkie projekty, przy których jest czas i możliwość przygotowania się, poznania nowych ludzi, wykreowania się na nowo i wchodzenia w nieznane rewiry, są dla mnie ważne. Nie mam roli przełomowej ani w karierze, ani też nie mam swojego ulubionego bohatera. Każdy jest mi bliski – staram się go polubić albo nie polubić, żeby był pełnokrwisty.

Mówisz, że teatr plus kino daje ci pełnię. Ale nie zamykasz się: zdarzają ci się też komercyjne projekty, a nawet komedie romantyczne.

Nie należę do osób, które zamykają się na jakąś część kinematografii czy teatru. A komedie romantyczne sam od czasu do czasu oglądam. Nie uważam, że to jest gorszy gatunek. Praca przy tak komercyjnym projekcie jak "Kobieta sukcesu" była dla mnie przyjemnością, podobnie jak spotkanie na planie z Agnieszką Więdłochą. Bardzo mi się podoba taka możliwość balansu sztuki wysokiej, którą uprawiam w teatrze i każdej innej. We wszystkie projekty, w które się angażuję, staram się włożyć tyle pracy i energii, żeby się potem nie wstydzić. Jeśli już w coś wchodzę, to na sto procent, profesjonalnie. A prawda jest taka, że nawet ze złego dialogu, przy odpowiednim podejściu, można stworzyć perełkę.

W twojej rodzinie nie ma tradycji aktorskich, zawód aktora to też nie był twój pierwszy pomysł na życie...

Nie zgodzę się! Uważam, że w mojej rodzinie narodziła się właśnie tradycja aktorska, ponieważ ja ją zapoczątkowałem (śmiech). Założyłem sobie, że spróbuję dostać się do szkoły teatralnej. Dostałem się za drugim razem. Musiało się udać.

Szybko zacząłeś grać i to u wielkich twórców.

Na to składało się wiele czynników. Uważam, że talent to nie jest coś, z czym się rodzimy. Można go w sobie rozwibrowywać i się szkolić. Do tego ciężka praca, szczęście, dobra energia, spotkania z inspirującymi ludźmi. Nie wiem, czy to karma, czy zbiór wielu czynników, czy to może ta magiczna mikstura, którą mieszał Panoramiks z "Asteriksa i Obeliksa". Prawda jest taka, że zaraz po szkole dostałem się do Nowego Teatru, z którym jestem związany już ponad osiem lat. Wziąłem też udział w kilku naprawdę ciekawych projektach.

W takiej sytuacji człowiekowi może chyba uderzyć sodówka?

Kiedy się tak działo, byłem bardzo skutecznie sprowadzany na ziemię przez przyjaciół i kolegów z roku (śmiech). W swojej naturze nie mam aż tak ogromnej potrzeby odpinania wrotek, ale też nie odbieram sobie możliwości poświętowania, gdy na przykład zakończę jakiś projekt albo dostanę kolejny. Myślę, że to ważne, by otrzymywanie kolejnych propozycji nie stało się dla mnie normą. Zawsze się z nich cieszę i świętuję. Lubię wtedy zaszaleć. Wodę sodową mam pod kontrolą.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Bartek Gelner (@gelner_bartek)

Wychowałeś się na Śląsku. Dużo go w tobie?

Śląsk i ludzie ze Śląska mnie ukształtowali. Bardzo lubię tamtejszą energię, ludzi, ich życzliwość. Okres dorastania był dla mnie przyjemny i twórczy. Wielu moich przyjaciół i znajomych po studiach w innych miastach z przyjemnością tam wróciło. Ja tego nie zrobiłem ze względów zawodowych. Mimo miłości do Teatru Śląskiego w Katowicach czy Teatru Korez, gdzie doświadczyłem pierwszego spotkania ze sztuką i przekonałem się, że chcę się w tym kierunku rozwijać. Śląsk niesamowicie się zmienia. Nie chcę brzmieć jak boomer, bo mam dopiero 33 lata, ale gdy przyjeżdżam tam i widzę na przykład Europejskie Centrum Kultury, to jestem pod ogromnym wrażeniem. Serce rośnie. 

Jesteś lokalnym patriotą. Ale jakiś czas temu powiedziałeś: „nie jestem patriotą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa”. Co przez to rozumiesz?

Powiedziałem to przy okazji premiery filmu "Legiony", który powstał na rocznicę 11 listopada. Ta wypowiedź dotyczyła po pierwsze mojej kreacji aktorskiej, a po drugie zawłaszczania niektórych symboli. Świąt, które miały być dla nas, a stały się świętami używanymi politycznie w coraz gorszy sposób. Marsz w kominiarkach, z racami 11 listopada, to nie jest mój wymiar patriotyzmu. 1 sierpnia też nie potrzebuję rac. Tego dnia o 17-tej w milczeniu słucham syren przypominających nam o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego. Jestem wtedy wdzięczny, że mogę spacerować po ulicy Hożej czy Marszałkowskiej za rękę z dziewczyną. 1 listopada uwielbiam się przejść na Powązki do Alei Zasłużonych, zapalić lampkę i oddać szacunek. Jeszcze pięć lat temu 11 listopada chodziłem posłuchać pieśni patriotycznych na Stare Miasto. Razem ze mną były tam rodziny z dziećmi. Dziś nie chcą, by dzieci dostały gazem pieprzowym w twarz albo usłyszały wulgaryzmy wykrzykiwane na całą Warszawą. Jeszcze niedawno to było piękne święto. Dziś zostało mi odebrane.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez LEGIONY OFFICIAL (@legiony_official)

W jakim punkcie życia jesteś?

W wieku Chrystusowym (śmiech). Przeżyłem "Klub 27". Czekam, co się wydarzy dalej.

Mierzyłeś się kiedyś z hejtem?

Tak, ale muszę przyznać, że nie zostałem jakoś mocno zaatakowany. Mój rocznik ma dużo większą świadomość tego, czym ten hejt w sieci jest i chyba potrafię sobie z nim radzić i się od niego dystansować. Oczywiście, gdy się czyta czasem opinie na swój temat, to trzeba by było być cyborgiem, żeby nie poczuć się dotkniętym.

Co w sobie cenisz?

Konsekwencję. Jestem konsekwentny w planowaniu, postanowieniach i celach, które sobie wyznaczam. Cenię też to, że potrafię to powiedzieć, więc cenię siebie za pewność siebie.

Jakimi ludźmi się otaczasz?

Bardzo barwnymi i inspirującymi. Nie ma wokół mnie wielu ludzi, ale jeśli już się pojawiają, to są to osoby bardzo dla mnie ważne, które obdarzam zaufaniem i którym mogę się zwierzyć, których mogę się poradzić i na które mogę liczyć. To dla mnie inwestycje. Jeśli chodzi o przyjaźnie i znajomości, nie jestem giełdowym graczem ani hazardzistą.

A marzycielem?

Tak, chociaż jestem ostrożny w marzeniach. Moje zazwyczaj się spełniają, więc jestem ostrożny, gdy czegoś sobie życzę. 

Wywiad ukazał się w magazynie SHOW (21/2021)

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również