Rozmowy

Psycholog krytycznie o kulturze terapii: "Uczy bezradności. Sami rozwiązujcie swoje problemy"

Psycholog krytycznie o kulturze terapii: "Uczy bezradności. Sami rozwiązujcie swoje problemy"
Fot. 123RF

Mentalni trenerzy, terapeuci, mistrzowie zmiany, coache, mentorzy rozwoju. Składają nam obietnice odmiany życia, poszerzenia świadomości, uzdrowienia dzieciństwa, odnalezienia autentycznej siebie i absolutnego relaksu. Czy mają kwalifikacje, by dotrzymać słowa? Jak odróżnić fałszywych guru od rzetelnych specjalistów i nie zagubić się w gąszczu ofert? – pytamy dr. Tomasza Witkowskiego, który od lat walczy o transparentność i naukowe podejście w psychologii.

Czym jest psychowashing?

PANI: Mamy dziś bogatą ofertę psychoedukacyjnych podcastów, blogów, portali, rozmaitych usług psychologicznych. Czy to sprawia, że coraz lepiej dbamy o swój dobrostan?

TOMASZ WITKOWSKI: Poświęcamy coraz więcej środków i energii na to, żeby o niego dbać, ale to niekoniecznie oznacza, że robimy to coraz lepiej. To tak jak z jedzeniem – kupujemy go coraz więcej i jemy coraz różnorodniej, ale to nie oznacza, że zdrowo.

Ta szeroka oferta nam nie służy?

Rzecz w tym, że staliśmy się częścią kultury terapeutycznej. To jest kultura, w której każdy problem próbujemy rozwiązać przy pomocy specjalisty: psychologa, terapeuty, lekarza, coacha, eksperta. Przestaliśmy szukać rozwiązań samodzielnie, w rodzinie, razem z bliskimi. Nawet gdy zwierzamy się z problemów przyjaciołom, często odsyłają nas do psychoterapeuty. To jest znak naszych czasów. Ma swoje dobre strony, bo jeśli naprawdę chorujemy, zmagamy się z poważnymi dolegliwościami, możemy łatwiej znaleźć pomoc. Ale taki sposób życia uczy nas również bezradności - nabywamy przekonanie, że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za rozwiązywanie problemów własnych i naszych dzieci, tylko rozmaici specjaliści.

Mówi pan: specjaliści. Ale spotkałam się z opinią, że kultura terapeutyczna zamiast fachowej pomocy oferuje nam psychowashing, pozorne dbanie o dobrostan, pseudopsychologiczną papkę.

Psychowashing jest konsekwencją marketingu, który powstał wokół psychologii. To ogromna machina: nigdy w historii rodzaju ludzkiego liczba „wyspecjalizowanych” doradców nie osiągnęła takich wartości jak dziś. Mamy coachów seksualnych, randkowych, finansowych, trenerów samodoskonalenia i poszukiwania autentycznego ja. Czy są specjalistami? Za takich się podają. Proszę zwrócić uwagę, jaki mechanizm stosowany jest w tym psychomarketingu. Po prostu nas straszą, byśmy skorzystali z ich usług. Jeśli nie odkryjemy swojego autentycznego JA, to nie zrealizujemy swojego potencjału. Jeżeli nie ustawimy się z dzieckiem w kolejce do psychologa, zrobimy mu krzywdę.

Psycholodzy też biorą w tym udział?

Z całą pewnością są częścią tego pop marketingu, wielu z nich z tego żyje. Proszę spojrzeć na bezprecedensową ofertę psychoterapii - oferują dziś ponad 600 (!) modalności terapeutycznych. Większość z nich nie ma podstaw naukowych.

 

Jak nie wpaść w pułapkę psychowashingu?

Ale jak to możliwe, że status specjalistów zdobywają również osoby bez kierunkowego wykształcenia? Eksdziennikarz sprzedaje warsztaty świętego spokoju, nauczycielka hiszpańskiego zostaje mentorką osiągania życiowej równowagi – za gwiazdorskie stawki. Każdy może dziś też zrobić kurs odblokowywania emocji. I my wierzymy tym „fachowcom”?

Mnie też zadziwia, że tak wielu daje się uwodzić tak prostym sztuczkom. Z drugiej strony wiemy z historii, że podobne zjawiska zawsze miały miejsce. Na targach szarlatani sprzedawali cudowne olejki, wróżyli, uzdrawiali. I ludzie korzystali z ich usług. Dziś na jarmarku globalnym, w mediach społecznościowych, widzimy to samo w wielkiej skali. Ale jest jeszcze coś. Badania pokazują, że zmieniliśmy sposób postrzegania i oceny autorytetów. Dziś uznajemy za nie osoby, które potrafią zaangażować naszą uwagę, często celebrytów, tzw. osobowości internetowe, influencerów. Coś im przypisujemy, ich sprawność w obsługiwaniu mediów społecznościowych coś dla nas znaczy. To jest odwrót od postawy, którą mieliśmy przez ostatnie kilkaset lat rozwoju naszej cywilizacji, gdy skłonni byliśmy obdarzać zaufaniem i szukać rady u ludzi wykazujących się osiągnięciami, realnymi wynikami.

To ma związek z naszym oczarowaniem nowymi technologiami?

Raczej ze zmianami, jakie zaszły w edukacji. Chcieliśmy uczyć młode pokolenia tolerancji dla odmiennych poglądów. Poszło nam tak dobrze, że zaczęliśmy akceptować wszystkie poglądy, a w końcu stawiać znak równości pomiędzy poglądami a udokumentowanymi naukowo faktami. Opowiadasz o wynikach badań, a rozmówca na to: „Nie zgadzam się z taką opinią”. Rzecz w tym, że to nie jest opinia, tylko fakt, na który się nie zgadzasz. I przeciwnie, ktoś opowiada nonsens w rodzaju „możesz przyciągać do siebie pozytywne zdarzenia jak magnes”, a gdy mu wykażemy, że badania nie potwierdzają istnienia takiego zjawiska, mówi: „Mam prawo do swoich poglądów i żądam dla nich szacunku”. Bardzo pięknie, ale specjalista to nie jest człowiek, który oferuje nam poglądy. Powinien nam dawać rzetelną wiedzę. Inaczej autorytetem staje się osoba, której opinie są popularne w danym momencie. I to wiedzie nas na manowce.

Szkodzi?

Problem w tym, że praktycznie nie prowadzi się badań nad szkodliwością terapii, nie mówiąc już o warsztatach, kursach czy coachingu. Opowiem o terapii: kiedy w 2014 roku przeprowadzono metaanalizę badań nad jej efektywnością, wyszło na jaw, że 97 proc. badaczy w ogóle nie interesowało się występowaniem efektów negatywnych. A to oznacza, że ogromna część tych badań miała raczej charakter marketingowy, a nie naukowy. To tak, jakby wypuszczano na rynek leki, których skutków ubocznych nikt nie bada. A one są. Z pojedynczych badań wynika, że od 10 do 20 proc. ludzi zamiast poprawy odczuwa negatywne skutki terapii po jej zakończeniu.

Jakie są te skutki uboczne?

Częstym jest nadmierna zależność od terapeuty, od jego pomocy. Poznałem pacjentkę, która w trakcie psychoterapii uzależniła się od alkoholu. Pacjentów uparcie leczonych z powodu depresji, których przez lata terapii nikt nie skierował na diagnozę różnicującą, która pozwala stwierdzić, czy cierpimy na zaburzenie psychiczne, czy somatyczne - bo czasem objawy są bardzo podobne. W książce „Psychoterapia bez makijażu” opisuję przypadek osoby z niedoczynnością tarczycy poddawanej terapii depresji tak długo, że rozwinął się rak tarczycy. To są oczywiście przypadki drastyczne, ale one się zdarzają i warto o nich wiedzieć. Kursy modnych influencerów pewnie najbardziej szkodzą naszej kieszeni i często zwyczajnie przynoszą rozczarowanie. Na przykład te, które obiecują wzrost poczucia własnej wartości, co ma prowadzić do sukcesów w różnych dziedzinach życia. Badania pokazują, że jest dokładnie na odwrót: to nie samoocena jest predyktorem sukcesów, lecz to sukcesy prowadzą do wysokiej samooceny. Z kolei Roy F. Baumeister obalił przekonanie, że wysoka samoocena ma wpływ na karierę zawodową: jest słabo powiązana z konkretnymi osiągnięciami życiowymi, takimi jak wyniki w szkole, na studiach czy w pracy. Ustalono za to, że wysoką samoocenę mają często przestępcy.

 

Ekspert o psychowashingu: "Zatraciliśmy zaufanie do samych siebie"

„Przepędźcie guru, którzy radzą, jak żyć” – to tytuł pana ostatniej książki. Wiele wskazuje na to, że nie jesteśmy gotowi ich przepędzić. Terapeuci mówią, że ich pacjenci nie radzą sobie z rzeczywistością. Pytają właśnie: jak żyć?

A my zapytajmy: dlaczego tak jest? To właśnie kultura terapeutyczna doprowadziła do tego, że ludzie stali się bezradni. Osiągnęła sukces absolutny, stworzyła stały popyt, a niekoniecznie jest w stanie go zaspokoić. Oferuje nam pseudoleki, uśrednione modele życia. Weźmy modne work life balance, idealny styl życia, jaki nam polecają: osiem godzin na pracę, osiem na rozrywkę, osiem na sen. Gdyby Michał Anioł posłuchał ośmiogodzinnego guru, nie mielibyśmy ani „Piety”, ani fresków w kaplicy Sykstyńskiej. Pracował kilkanaście godzin dziennie przez całe swoje życie i czerpał z tego niezwykłą satysfakcję. Jaką mamy podstawę, żeby radzić wszystkim, żeby żyli w ośmiogodzinnym rytmie? Ludzie mają różne predyspozycje, różne potrzeby, ujednolicanie ich i nadawanie ram przez samozwańczych guru nie prowadzi nas do poczucia, że wiemy, jak żyć. Ktoś uwielbia przedsięwzięcia, które wiążą się z dużym ryzykiem, organizuje wyprawy, naraża swoje życie i czerpie z tego satysfakcję. Poczekamy, aż mu się podwinie noga, i będziemy przekonywać, że żyje niezdrowo, źle się odżywia i za mało czasu spędza z rodziną? Bo powinien żyć długo, bezpiecznie i osiągać modną równowagę jak inni? Tak to często wygląda. Jeśli coś powinniśmy, to bardziej polegać na samych sobie. Rodzaj ludzki ewoluował jako Homo sapiens przez 300 tysięcy lat w stresie, zagrożeniu życia, pod presją środowiska. Przez większość historii człowiek, kładąc się spać, nie był pewien, czy obudzi się rano. I radził sobie. Dopiero pod koniec XX wieku, gdy osiągnęliśmy dobrobyt bez precedensu, dostęp do dóbr, usług medycznych, wyżywienia, odzieży, mieszkań, które są czymś więcej niż dachem nad głową - grupa ludzi przekonała nas, że nie jesteśmy w stanie sami poradzić sobie z napięciami, problemami, szukaniem w życiu satysfakcji. Zatraciliśmy zaufanie do samych siebie.

Jak możemy je odzyskać?

Rozmawiałem kilka lat temu ze światowej sławy indyjskim psychiatrą Vikramem Patelem, który walczy z problemami psychicznymi w krajach rozwijających się. Zwrócił moją uwagę na to, że brakuje nam dziś akceptacji dla faktu, że każdy z nas doświadcza problemów ze zdrowiem psychicznym, podobnie jak każdy z nas doświadcza ich ze zdrowiem fizycznym. Bywamy przeziębieni, miewamy niestrawność, nadwyrężamy sobie bark i nie biegniemy od razu do lekarza. Podobnie doświadczamy przygnębienia, bezradności, smutku, niepewności i to nie oznacza, że potrzebujemy kontaktu ze specjalistą. To są problemy, które potrafiliśmy przez tysiące lat rozwiązywać samodzielnie. W czasie pandemii wielu psychologów wieszczyło tsunami samobójstw i zaburzeń psychicznych. Przeprowadzono badania i okazało się, że nastąpił spadek liczby samobójstw, a problemy psychiczne pogłębiły się u osób, które intensywnie korzystały z mediów społecznościowych. Ale jeśli ktoś ciągle siedział na Facebooku i Twitterze (X), czytał doniesienia i analizował informacje, jego stan faktycznie się pogarszał. Wydaje się więc uprawnione powiedzieć: przepędźcie media społecznościowe i tę presję, którą na was wywierają, ze swojego życia. Zajmijcie się swoim życiem sami.

"Strzeżcie się każdego, kto twierdzi, że wie, jak powinniście żyć"

Uważa pan, że jesteśmy silniejsi, niż myślimy?

Kiedyś na konferencji terapeutycznej, kiedy podzieliłem się z uczestnikami wątpliwościami co do zasadności powszechnego stosowania terapii, zadano mi pytanie: „Co pan w takim razie proponuje w zamian tym wszystkim cierpiącym ludziom?”. Odpowiedziałem wtedy: „Profilaktykę - budowanie odporności psychicznej”. Proszę sobie wyobrazić, że sala wybuchnęła śmiechem. Nie szyderczym, lecz rozbawionym, spontanicznym. I to mnie uderzyło: dla przedstawicieli kultury terapeutycznej budowanie odporności jest śmieszne. Wygląda na to, że zapobieganie problemom, uczenie, jak ich uniknąć - nie jest atrakcyjne. Szlachetne jest dopiero ratowanie i leczenie. Nie jestem wrogiem psychoterapii, nie jest tak, że chcę ją przepędzić razem z guru. W niektórych przypadkach jest jedynym, w innych - najlepszym rozwiązaniem. Mówię tylko, że nie wydaje się dobre traktowanie jej jak panaceum. Że ponad terapię powinniśmy cenić budowanie odporności psychicznej. Rezyliencji, jak nazwał ją Aaron Antonovsky, socjolog z Yale, który badał więźniów obozów koncentracyjnych. Byli tacy, którzy po koszmarnych przeżyciach odbudowali swoje życie, założyli rodziny, rozkręcili firmy i radzili sobie w społeczeństwie. Oraz tacy, którzy pogrążyli się w depresji, rozpamiętywali miniony dramat i chorowali. To, co ich różniło, nazwał właśnie rezyliencją. Możemy ją nabyć w toku życia, możemy jej nauczyć nasze dzieci.

Jak?

Wystawiając się na coraz trudniejsze wyzwania w miarę bezpiecznym otoczeniu. Uczestniczyłem w programie budowania odporności na stres szkolny, który zorganizował Uniwersytet Maltański. Uczono dzieci, jak radzić sobie z egzaminacyjnym stresem: zdawały częściowe testy, coraz trudniejsze, rozmawiały o tym, co przeżywają, by uczyć się rozpoznawać i rozumieć swoje emocje. Wiemy z badań, że to, z czym mamy obecnie największy problem to radzenie sobie z lękami społecznymi: przed wystąpieniami publicznymi, przed rozmową z obcymi ludźmi, przed autoprezentacją w nowym środowisku. Kiedy świadomie wystawiamy się na takie sytuacje, stopniowo zwiększając poziom trudności, rośnie nasze poczucie sprawczości, zaufanie do siebie. Uodparniamy się, coraz sprawniej dostosowujemy do zmieniających się warunków.

Gdyby miał pan problem, z którym chciał się udać do psychoterapeuty, jak poszukiwałby pan właściwej osoby?

Szukałbym terapii NAPRAWDĘ opartej na dowodach. Na przykład poznawczo-behawioralnej, krótkoterminowej skoncentrowanej na rozwiązaniu. Upewniłbym się, czy mam do czynienia z terapeutą certyfikowanym, zwróciłbym uwagę, czy po drugim, trzecim spotkaniu stawia diagnozę, określa cel i czas trwania terapii, słowem, czy zawiera kontrakt z pacjentem. To jest fundamentalne, bez tego trudno mówić o profesjonalnej psychoterapii. Tak bym zrobił w istniejących warunkach, choć muszę zaznaczyć, że preferuję inny model szukania pomocy terapeutycznej, który dobrze funkcjonuje w innych krajach. Bo proszę zwrócić uwagę, że jeśli bolałby mnie brzuch, poszedłbym do internisty, który by mnie zbadał, zrobił wywiad i wysłał na badania lub skierował do gastrologa czy endokrynologa. To dobry model. Jeśli dolega mi problem natury psychicznej, powinienem zacząć od wizyty u psychologa klinicznego, który postawi diagnozę i skieruje mnie do odpowiedniego terapeuty. Bo przecież nie istnieją terapie uniwersalne, dobre dla wszystkich. Ale ten model jest praktycznie w Polsce nieobecny, szukamy psychoterapeutów na własną rękę, wybieramy intuicyjnie, czasem przypadkowo, czasem z polecenia. Brakuje ogniwa profesjonalnej diagnozy – u psychologa klinicznego, który niekoniecznie musi być terapeutą i niekoniecznie musi nakłaniać do sprzedaży własnych usług, tylko obiektywnie ocenia problem.

Co by pan odpowiedział, gdybym pana jako psychologa zapytała: jak żyć?

Kto się wywodzi z nauki, nie powie, jak żyć. Nie powie też, jak być szczęśliwym, spełnionym, bo nauka nie zna odpowiedzi na te pytania. Mogę odpowiedzieć: jeśli dążysz do harmonii i spokoju, możesz uprawiać jogę i medytację. Jeżeli dążysz do pełni życia, chcesz czuć adrenalinę, pogódź się z tym, że twoje życie będzie pełne napięć i wyzwań - tak wybrałeś. I dodałbym jeszcze: strzeżcie się każdego, kto twierdzi, że wie, jak powinniście żyć. Nie wie. Sami przed sobą będziemy zdawać rachunek z życia, gdzieś tam pod jego koniec. Żadnego guru przy nas nie będzie. Tylko my sami jesteśmy dla siebie punktem odniesienia. Nikt inny. 

 

Dr Tomasz Witkowski - psycholog, naukowiec, pisarz, epistemolog psychologii, blogger Research Digest, autor wielu książek min. „Zakazana psychologia”, „Giganci psychologii. Rozmowy na miarę XXI wieku”, „Przepędźcie guru, którzy radzą, jak żyć i inne eseje”.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również