W obliczu tragedii jedni się buntują. Inni potrafią szybciej pogodzić się z losem...
Większość ludzi narzeka na jesień, a dla mnie to najpiękniejsza pora roku. Uwielbiam poranne mgły i widok granatowych chmur nad miastem. Relaksuję się, słuchając deszczu uderzającego o szyby kawiarni…
Ogrzewałam zimne dłonie o ciepłą filiżankę, wypełnioną kokosową czekoladą, i patrzyłam, jak świat usypia po krzykliwym lecie.
– Podać coś jeszcze? – zapytała kelnerka.
Uśmiechnęłam się i poprosiłam o rachunek. Uwielbiałam tutaj przychodzić. Kawiarnia mieściła się tuż przy dworcu kolejowym. Wypełniali ją podróżni, którym się przyglądałam i wymyślałam różne historie na ich temat. Ktoś był szpiegiem, ktoś inny artystą, a ktoś wyruszał właśnie w podróż życia.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu „bohatera” moich fantazji na dziś. Wzrok zatrzymał się na zamyślonym mężczyźnie przy stoliku w rogu sali. Miał na sobie wyprasowaną koszulę i ciemnoszare, garniturowe spodnie. Był szczupły i lekko się garbił. Może za dużo pracował przy komputerze? Wydał mi się dziwnie kruchy, jednocześnie stary i młody.
Chyba wyczuł, że go obserwuję, bo odwrócił się w moją stronę. Miał ciemne oczy i zaskakująco jasną cerę. Patrzył, jakby chciał mi się zrewanżować. Spłoszona uciekłam spojrzeniem w bok. Już wcześniej zdarzało się, że ktoś mnie przyłapał, ale nigdy dotąd nie wprawiło mnie to w takie zakłopotanie.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu: powinnam już wracać. Dopiłam czekoladę. Gdy wychodziłam, tajemniczy mężczyzna odprowadzał mnie wzrokiem z nieodgadnioną miną na swojej przystojnej, bladej twarzy…
W drodze do domu próbowałam stworzyć jakąś ciekawą historię na jego temat, ale miałam pustkę w głowie. A przecież dotąd fantazji mi nie brakowało. Ja wręcz żyłam w świecie wyobraźni, pomagało mi to przetrwać trudną codzienność. Czyżby bladolicy Pan Zagadka nie krył w sobie żadnej historii? Niemożliwe…
Rozmyślałam o nim do końca dnia. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wydał mi się tak intrygujący. Nawet Robert. Może dlatego nie byłam w stanie niczego wymyślić? Chciałam poznać go naprawdę. Zamiast się w niego wpatrywać, trzeba było podejść i zapytać, czym się tak martwi. Albo zamówić mu gorącą czekoladę na poprawę humoru.
Dni ciągnęły się jak guma. Jesień straciła swój urok. Było mi ciężej niż zwykle, kilka razy płakałam. Wiedziałam, że powodem rozstrojenia jest mężczyzna z kawiarni, którego pewnie już nigdy nie spotkam. Powinnam go sobie wybić z głowy.
A jednak w kolejny piątek zmierzałam do dworcowej kawiarni pełna nadziei.
Zjawił się dokładnie o tej samej godzinie co tydzień temu. Usiadł pod oknem naprzeciwko mojego stolika. Byłam pewna, że mnie rozpoznał. Spuściłam głowę i przez chwilę patrzyłam na swoją filiżankę. W końcu na niego zerknęłam: czytał gazetę. Czarne włosy, jasna cera, szczupła sylwetka. Wydawał się taki piękny, taki nieosiągalny. Przewrócił stronę gazety wąskimi, białymi palcami. Był zupełnie inny niż Robert.
Nie mogłam oderwać od niego oczu. Gdy i on na mnie spojrzał… Nie, nie ma sensu zaczynać czegoś, co nie ma szans na powodzenie… Ale uśmiechnął się i nie mogłam zrobić nic innego, jak odwzajemnić uśmiech. Patrzyliśmy na siebie, każde przy swoim stoliku. Czułam przyciąganie, którego dawno nie doświadczyłam. Mężczyzna wstał i podszedł bliżej. Wahał się przez chwilę, a potem odezwał niskim, przyjemnym głosem:
– Mój pociąg odjeżdża za dwadzieścia pięć minut. Lubię tutaj posiedzieć. Pani też chyba często tutaj przychodzi?
Kiwnęłam głową.
– Mogę się przysiąść?
Znowu tylko skinęłam.
Usiadł naprzeciwko mnie. Jego ciemne oczy błyszczały.
– Jestem Michał – przedstawił się.
– Dorota – odparłam.
Na dźwięk mojego głosu uśmiechnął się szerzej. Zapytał, jak się czuję. Odpowiedziałam zdawkowo, oszołomiona sytuacją i tym, jaki jest subtelny. Rozmowa nie trwała długo i polegała na wymianie uprzejmości. Ale wiedziałam, że to nie koniec.
Przez kolejne dni żyłam wyłącznie tym spotkaniem. Wspominałam gesty Michała, jego głos i niewielką bliznę nad górną wargą. Nie mogłam się doczekać piątku. Wieczorami pojawiały się wyrzuty sumienia, czasami łzy.
Ile można płakać? Ile można być smutnym?
W kolejny piątek pomalowałam usta czerwoną szminką.
Zjawiłam się w dworcowej kawiarni dużo wcześniej, a on już tam był. Wpatrywał się we mnie z radością, której przecież musiałam go w końcu pozbawić. Ogarnął mnie dojmujący żal.
Gdy usiadłam naprzeciw niego, powiedział, że już zamówił czekoladę. Do odjazdu jego pociągu mieliśmy dwie godziny. Rozmawialiśmy. Okazało się, że Michał to profesor astrofizyki, który przez trzy dni w tygodniu prowadzi zajęcia na toruńskim uniwersytecie. Podobała mi się pasja, z jaką opowiadał o swojej pracy. Był spokojny, opanowany i niezwykle inteligentny. Z przyjemnością słuchałam jego głosu. Uspokajał mnie.
Zobaczyliśmy się w następnym tygodniu. Nie było wymiany numerów telefonów ani próśb o spotkania w inne dni. Jakby Michał wyczuwał, że w grę wchodzą tylko piątki.
– Od zawsze chciałaś pracować jako tłumacz?
– Nie. – Wzięłam głęboki oddech. – Chciałam być nauczycielką angielskiego, ale życie sprawiło, że teraz pracuję w domu.
– To znaczy? – Zmarszczył swoje wysokie, jasne czoło.
– Mam męża.
Michał cofnął się nieco zbyt gwałtownie i filiżanka z czekoladą zachybotała się. Strach i smutek owinęły się szalem wokół mojego gardła. Musiałam odchrząknąć.
– Chciałabym, żebyś go poznał.
– Kogo? Twojego męża? Nie sądzę…
– Proszę. Nie umiem o tym mówić. Musisz zobaczyć, tylko tak zrozumiesz.
Patrzył na mnie, zraniony i zły, ale kiedy dotknęłam jego ręki, zgodził się iść ze mną.
Kiedy otworzyłam drzwi, w przedpokoju już stała Irmina, pielęgniarka, która raz w tygodniu, w piątek, mnie zastępowała.
– Wszystko zgodnie z planem, pani Doroto.
Zapłaciłam jej i zamknęłam za nią drzwi. Michał patrzył w stronę sypialni. Domyślił się, że tam jest mój mąż.
– Co mu się stało? – zapytał.
– Wypadek na autostradzie. Trzy ciężkie operacje neurochirurgiczne.
– Masz z nim jakiś kontakt?
– Myślę, że tak. Wiem, że jest obecny, choć inaczej. Teraz jest bardziej jak dziecko.
Michał kiwnął głową i popatrzył na swoje buty.
– Muszę już iść. Mój pociąg...
– Oczywiście.
Otworzyłam drzwi. Na zewnątrz Michał od razu poczuł się lepiej. Zaczerpnął głęboko powietrza i odszedł bez słowa. Nieco za szybko. W jego ciemnych oczach nie było już blasku. Zniknął, podobnie jak fascynacja moją osobą.
Spodziewałam tego, a mimo to poczułam ból. Żal do losu. Złość na mężczyznę, który przez swoją miłość do prędkości zrujnował nam obojgu życie. Rozczarowanie drugim mężczyzną, który nie okazał mi zrozumienia.
Zdjęłam płaszcz. Zajrzałam do Roberta, który już spał. Za dwie godziny będę musiała przewrócić go na drugi bok. Zrobiłam kolację i zostawiłam ją nietkniętą na blacie. Płakałam tylko przez chwilę. Nie wolno się poddać. Nigdy, za nic. Powtarzałam to sobie dzień po dniu, aż wreszcie poczułam, jak rana w sercu się zasklepia i wraca moje opanowanie.
Nadszedł piątek. Lubiłam spędzać piątki w dworcowej kawiarni i nie zamierzałam z tego zwyczaju rezygnować. Miałam prawo na kilka godzin zapomnieć o tragedii i cierpieniu męża. Usiadłam przy ulubionym stoliku. Kelnerka bez słowa podała mi czekoladę, a ja z torby wydobyłam nową książkę. Koniec z historiami o nieznajomych. Teraz swoje historie opowiedzą mi inni.
– Mogę się przysiąść? – zapytał znajomy głos.
Zdziwiona uniosłam głowę i popatrzyłam na Michała. Jego oczy były pełne ciepła.
– Oczywiście – odparłam, czując wzbierającą w sercu radość.
Zaczęliśmy rozmawiać. Znowu poczułam spokój, który towarzyszył mi w trakcie naszych poprzednich spotkań. Głos Michała koił moje nerwy. Znowu mogę posłuchać wykładu o gwiazdach i poczuć się jak w niebie.