"Digital wellbeing", nazywana też "digital wellness" lub po prostu cyfrową równowagą to hasło, które w ostatnim czasie zyskuje na popularności. I słusznie! Czym dokładnie jest cyfrowa równowaga? Dlaczego czujemy się samotni w świecie Facebooka? I czemu warto klikać w posty niezgodne z naszymi poglądami i upodobaniami? Pytamy Natalię Hatalską, która sama siebie nazywa technologicznym frikiem. Analizuje trendy, założyła ośrodek badań nad przyszłością. Kocha nowoczesność i wszystko, co ze sobą niesie. Ale w najnowszej książce "Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali" wynalazkom przygląda się krytycznie.
Spis treści
Na czym polega digital wellbeing? Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje!
NATALIA HATALSKA: Digital wellbeing to korzystanie z technologii w taki sposób, żeby mnie wspierała, a nie mną zarządzała. Czyli np. umiejętność rezygnacji na jakiś czas z mediów społecznościowych, odłożenia smartfona, zrobienia cyfrowego detoksu, zadbania o siebie.
Dlaczego to ważne? I czy to w ogóle możliwe?
Czujemy się samotni, odłączeni od grupy, zmęczeni, sfrustrowani i nie zawsze jesteśmy świadomi, że to wszystko przez nadmierne korzystanie z technologii, które osłabia nasz kontakt z naturą i relacje z ludźmi. A to wpływa na nasz dobrostan.
Zrobiłam eksperyment - w lutym na miesiąc zrezygnowałam ze smartfona. Wydawało mi się, że skoro od ponad 20 lat zajmuję się technologiami, kontroluję je i rozumiem. A jednak kiedy odstawiłam internet i media społecznościowe, poczułam, jakby ktoś zabrał mi uczucie przyjemności - to, które pojawia się, kiedy robimy coś fajnego. Okazało się, że ja, świadoma zagrożeń, też jestem uzależniona od wyrzutów dopaminy, które towarzyszą lajkom, komentarzom, udostępnianiu moich treści.
Nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy aż tak uzależnieni. Stoimy w korku - sięgamy po telefon, przeglądamy Instagram. Jedziemy autobusem - to samo. W każdym wolnym momencie bierzemy telefon do ręki, zamiast pobyć ze swoimi myślami, tu i teraz.
Ale jednak wróciłaś do smartfona.
Tak, bo miałam telefon z małym ekranem i z moją wadą wzroku niewiele mogłam na nim zobaczyć. Pisanie smsów zajmowało mnóstwo czasu, bo musiałam "przeklikać" przez wszystkie literki, jak kiedyś. Wróciłam, ale odinstalowałam media społecznościowe. Poza Instagramem - tylko dlatego, że korzystam z niego “służbowo”, a dodawanie instastories przez przeglądarkę jest niemożliwe. Nie czuję potrzeby powrotu do tego, co było. Nawet teraz, kiedy promuję książkę i dostaję mnóstwo wiadomości. Sprawdzam je dwa razy dziennie, wtedy też odpisuję.
Wiemy, że korzystając z mediów społecznościowych sprzedajemy swoją prywatność i wrażliwe dane. Że kiedy oglądamy cudze relacje ze wspaniałego życia, czujemy się gorzej we własnym. Ale piszesz w książce, że stawka jest wyższa…
Żyjemy w świecie paradoksów - media społecznościowe dają złudzenie, że możemy się kontaktować z kim chcemy i kiedy chcemy, ale ten kontakt nie jest prawdziwą relacją.
Mamy więc tych kontaktów dużo, ale są płytkie, szybkie i… czujemy się osamotnieni. A człowiek jest na świecie po to, żeby budować związki z innymi ludźmi.
Jeżeli są dobre, głębokie i intymne, to niezależnie od tego, co się w naszym życiu dzieje, odczuwamy spokój. Ale na Facebooku nie da się tak zbliżyć. Kompensujemy to sobie: zakupami, słodkim jedzeniem, tylko dlatego, by pobudzić ośrodek przyjemności w mózgu. Ten, który powinien zostać pobudzony spędzaniem czasu z drugim człowiekiem.
Piszesz, że Facebook ma wpływ nie tylko na konsumpcjonizm i objadanie się, ale też na podziały społeczne.
W tej chwili jednym z największych światowych problemów jest polaryzacja. Moim zdaniem ona wynika również z algorytmów, które miały nam ułatwić życie. Założenia internetu były dobre - miał nam dać dostęp do wiedzy. Problem pojawił się, kiedy wiedzy zrobiło się tak dużo, że nie mogliśmy już jej odkryć. Ilość informacji w internecie jest nieskończona, dlatego do ich porządkowania człowiek zaczął wykorzystywać algorytmy - miały nam ułatwić funkcjonowanie w sieci. Algorytmy "śledzą" w co klikamy, jakiej muzyki słuchamy, co oglądamy, czego szukamy i na tej podstawie dopasowują do nas nowe treści.
Co w tym złego?
Algorytmy tworzą “bańki”, z których trudno się wydostać.
Ludziom się wydaje, że widzą w internecie obiektywny świat, a to tylko wycinek rzeczywistości. Kiedy jesteśmy “w bańce”, widzimy tylko niektóre informacje, najczęściej zgodne z naszymi poglądami. Wydaje nam się, że właśnie tak myśli świat.
Kiedy dotrze do nas informacja inna, nowa, reagujemy strachem. A ten często powoduje agresję. Silne emocje sprzyjają mediom społecznościowym, a właściwie zarobkom ich właścicieli, bo im silniejsze emocje, tym więcej czasu spędzamy w danym medium - komentujemy, udostępniamy, dyskutujemy. A im więcej czasu tam spędzamy, tym więcej oni zarabiają. Jaki z tego wniosek? Polaryzacja świata i związane z tym silne emocje się opłacają.
Jak sobie z takimi bańkami radzić?
Możemy “klikać” w rzeczy niezgodne z naszymi poglądami i upodobaniami, bo to poszerza nasz algorytm. Ale z drugiej strony - nie chcemy tego robić, bo to, co "lubimy" w internecie również tworzy nasz wizerunek. Jeśli ktoś ma lewicowe poglądy, nie będzie "lubił" prawicowych serwisów informacyjnych, prawda? Każdy, kto korzysta z Netflixa już chyba doświadczył, jak działa algorytm - chcielibyśmy obejrzeć coś nowego, zaskakującego, ale cały czas wyskakują te same filmy. Albo podobne do tych, które już obejrzeliśmy. Podobnie jest z muzyką na Spotify. A żeby próbować jakoś ten algorytm oszukać, trzeba mieć świadomość, że on istnieje.
Koleżanka mówiła mi, że zagląda do Netflixa znajomych, bo wtedy może znaleźć dla siebie coś nowego. Na Facebooku też co chwilę ktoś pyta, co ciekawego może teraz obejrzeć.
Niestety, bliscy znajomi są w podobnych do naszej bańkach. Kiedy odstawiłam smartfona, codziennie słuchałam innej stacji radiowej - tak postanowiłam. Odkryłam mnóstwo nowej muzyki i wiele audycji. Jakbym za pomocą jednego przycisku przełączała się do innego świata. Inni ludzie dzwonią do Antyradia, Chilli Zet, RMF, inni do Tok Fm czy Radia Maryja. Oczywiście to doświadczenie może być trudne, bo nagle zaczynamy słyszeć rzeczy, które są nam obce albo z którymi się nie zgadzamy. Ale chodzi o to, żeby wytrzymać tę emocje i pomyśleć: "Taki jest świat, wielu ludzi myśli inaczej niż ja".
Może wszyscy powinniśmy czasem tak robić?
Nigdy nie poznamy świata obiektywnie, bo przesiewamy go przez własne doświadczenie, ale dzisiaj często chcemy zakwalifikować świat w kategoriach 'albo - albo'. Nawet tego się od nas oczekuje - żebyśmy się opowiedzieli po którejś ze stron. Ale życie jest skomplikowane i tak się nie da. Nasz świat nie jest światem 'albo - albo', tylko światem 'i - i', gdzie równolegle istnieją różne zjawiska, problemy i rozwiązania.
Rekomenduję taką postawę, bo wtedy wszystkim będzie lepiej. Stoimy przed ogromnymi wyzwaniami - kryzys klimatyczny, neurotechnologie, brak paliw, inżynieria genetyczna, nierówności społeczne - i jeśli będziemy stać na stanowisku "albo - albo", nigdy się nie dogadamy. Świat byłby nudny, gdybyśmy myśleli tak samo, mieli to samo i wiedzieli to samo. Różnorodność jest wartością.
Wspomniałaś o neurotechnologii, rozwija się jak szalona. Za chwilę będziemy mogli sterować za pomocą myśli rozmaitymi urządzeniami. Ale to znaczy, że możliwe będzie również zhakowanie, przejęcie ich.
Zadałam na swoim FB pytanie - czy w związku z rozwojem neurotechnologii powinniśmy zacząć dyskusję o neuroprawach? Większość obserwujących twierdziła, że nie ma sensu dyskutować o tym, co się wydarzy za 30 czy 50 lat. Ale technologie zmieniają się szybciej! Sterowanie przy pomocy myśli to naturalny krok rozwoju. Zaczynaliśmy od pisania komputerowi komend, potem była klawiatura i myszka, dotyk, teraz częściej komunikujemy się z urządzeniami za pomocą głosu - mamy asystentów Google’a, Siri, Alexę i nikogo już nie dziwi, kiedy w samochodzie mówię: "Zadzwoń do..." - to przecież bezpieczniejsze niż klikanie. Sterowanie urządzeniami za pomocą myśli nie jest nowe - stosuje się je w terapii osób sparaliżowanych, po udarach. Przecież myśl to impuls elektryczny! Musimy jednak pamiętać, że jeśli ja mogę wpłynąć myślą na system, system może też wpłynąć na mnie, czyli będzie mógł odczytać, co mam w głowie.
Brzmi jak science fiction. Chyba nie do końca wierzymy, że sterowanie myślą naprawdę jest możliwe.
Córka zapytała mnie, jak to działa. Poszłyśmy do Centrum Nauki Eksperyment w Gdyni - tam jest gra w piłkę nożną, ale... gra się myślą. Zakładasz opaskę na głowę i "myślami" musisz skierować piłkę do bramki! Zegarek sportowy mierzy aktywność mojego mózgu w czasie snu - ile spałam, czy się przebudzałam, jak długo byłam w fazie głębokiej... To są konkretne dane. Na razie wiem o nich tylko ja i producent mojego zegarka – dzięki temu może mi dawać rekomendacje dotyczące treningów, odpoczynku czy odżywiania. Ale mogę sobie wyobrazić, że są przekazywane firmom ubezpieczeniowym albo pracodawcom. Ktoś może uznać, że jeżeli cierpię na bezsenność, to jako osoba zatrudniona na wysokim stanowisku nie jestem w stanie podejmować odpowiedzialnych decyzji, bo jestem zmęczona. A jeśli byłabym pilotką samolotu, od której wymaga się decyzyjności, skupienia? Firmy farmaceutyczne natychmiast zalałyby mnie spersonalizowanymi reklamami odpowiednich środków nasennych. Czy tego chcemy?
Da się zatrzymać postęp? Jesteśmy tak zachwyceni tym, co udało nam się wymyślić, że zapominamy, że każdy wynalazek ma swoje wady.
Nam się wydaje, że fakt, czy technologia będzie dobra, czy zła, zależy od tego, jak ją wykorzystamy. Ale współczesne technologie nie są tylko narzędziami, nie zależą tylko od nas. Stoją za nimi duże spółki, które chcą wpływać na nasze zachowania. Np. media społecznościowe są zaprojektowane w taki sposób, żeby nas od siebie uzależnić. Ich nadmierne używanie nie do końca jest naszym wyborem. Dlatego proponuję, żebyśmy zaczęli patrzeć na technologię przez pryzmat wartości. W przypadku technologii mówimy o kontroli, o nadzorze, o regulacjach, prawie, problemach, rozwiązaniach, ale nie mówimy o tym, czy wspiera - lub nie - nasze wartości.
I podajesz przykład amiszów. Kontrowersyjnie.
Bo oni mają ciekawe podejście do wynalazków. Wydaje się nam, że nie korzystają z technologii, a to nieprawda - używają jej, ale na swoich warunkach. Dla nich najważniejsze są relacje - w rodzinie, lokalnej społeczności. Dlatego nie pozwalają na telefony komórkowe w domu. Po pierwsze: bo chcą mieć kontakt fizyczny z osobą, z którą rozmawiają. Po drugie: bo telefon w każdym momencie może przerwać coś, co sprzyja budowaniu relacji. Siedzę, rozmawiam z kimś albo jemy obiad i nagle dzwonek psuje to, co się wydarza między nami. Ale nawet amisze korzystają z telefonów w miejscu pracy. W serwisach, w których szukają zatrudnienia, można przeczytać: "Jestem pod telefonem w godzinach 17 - 18".
Za samochodami też nie przepadają…
Były przez nich testowane, zostały nawet dopuszczone, ale okazało się, że wielu ludzi na weekendy czy wieczorami wyjeżdża z wioski - zamiast budować relacje w rodzinie czy w społeczności. Więc je wycofano. Używają traktorów, bo usprawniają pracę na polu. Ponieważ chcą być niezależni od systemu, nie korzystają z dostarczanego przez państwa prądu, tylko ze źródeł odnawialnych - energii ze słońca lub wiatru. Nie ubezpieczają się, ale jeśli wichura zniszczy komuś dom, na naprawę składa się cała społeczność. Podobnie z leczeniem. Starszymi ludźmi też zajmują się sami i to chyba najlepsza opieka nad seniorami na świecie. Podchodzą do technologii w sposób wybiórczy. Oczywiście nie chodzi mi o to, żebyśmy nagle wszyscy stali się amiszami, ale możemy przyjrzeć się lekcji, jaką nam dają.
Może ci, którzy nie chcą zmian, mają trochę racji?
Nie chodzi o to, że nie chcą zmian, tylko żeby one następowały wolniej. Zmiany są dobre. Problem w tym, że technologia rozwija się szybciej niż człowiek. Życie na ziemi potrzebowało milionów lat, żeby wyewoluować z jednej komórki do takich skomplikowanych organizmów, jakie mamy dzisiaj. A technologia? Rośnie wykładniczo, nigdy za nią nie nadążymy. A ona wymusza nowy poziom równowagi. Przez wiele tysięcy lat ludzie funkcjonowali bez prądu. Od 150 lat go mamy i dzisiaj już nie da się bez niego żyć - świat by się “zawalił”. To samo dotyczy internetu - jest z nami dopiero od 20 lat, a korzystamy z niego w każdym obszarze życia. Nowa technologia często wprowadza zmiany, których nie da się cofnąć, dlatego powinniśmy myśleć o tym wcześniej, a nie po czasie. Tak jak dzisiaj próbujemy regulować prawem kwestie prywatności i danych w internecie.
Czym grozi fakt, że technologia rozwija się szybciej niż my?
Idziemy w kierunku połączenia trzech systemów - cyfrowego, fizycznego i biologicznego. Połączenie systemu cyfrowego i fizycznego już jest możliwe, dotyczy internetu rzeczy, czyli że za pomocą telefonu mogę otworzyć bramę, włączyć / wyłączyć światło, sprzęt grający, alarm. Ale idziemy dalej - chcemy połączyć świat cyfrowy z biologicznym. To też już się dzieje - część rozruszników serca ma możliwość zdalnego sterowania. Dick Cheney, wiceprezydent USA za czasów prezydentury G. H Busha, ten, o którym powstał nagrodzony Oskarem film Vice, taki miał i lekarz zalecił, żeby zdezaktywować możliwość zdalnego sterowania - by nie można było w ten sposób dokonać zamachu. W podobny sposób działają pompy insulinowe, urządzenia typu "deep brain stimulation" (głęboka stymulacja mózgu - red.), stosowane w leczeniu choroby Parkinsona. A przecież można sobie wyobrazić sytuację, że ktoś przejmuje kontrolę nad takim urządzeniem i torturuje osobę stymulując ośrodek bólu w mózgu.
Bo wszystko można zhakować - na przykład samochody, które przecież są mobilnymi komputerami.
Tak, w kontrolowanych warunkach hakerzy "wchodzili" do samochodowego komputera przez radio i byli w stanie zmienić trasę pojazdu, zablokować drzwi, bardzo głośno włączyć muzykę, wycieraczki. A przecież zmierzamy w stronę samochodów autonomicznych, które nie będą potrzebowały kierowcy. Kiedy mówi się o zaletach tych pojazdów, często wspomina się tzw. konwojowanie. Chodzi o to, żeby jazda samochodem była jak najbardziej efektywna, żeby uporać się z korkami w miastach. Rój samochodów autonomicznych będzie umiał połączyć się w konwój, który będzie jechał tym samym tempem, płynnie przemierzając miasto. Ale - jeśli zajmą się tym hakerzy - w ten sam sposób będzie można zablokować ulice. To już nie są wizje, tylko przetestowane problemy.
Na razie największy problem mamy chyba z fake newsami...
Kilka lat temu UE powołała jednostkę, która się zajmuje walką z dezinformacją i fake newsami produkowanymi przez Rosję, które mają prowadzić do destabilizacji naszej rzeczywistości.
Źle radzimy sobie z rozróżnieniem prawdy od fałszu, czasem jest to w ogóle niemożliwe, kiedy mamy do czynienia z tzw. deep fake’em. Co to takiego? Nagranie znanej osoby tak “przerobione”, że mówi rzeczy, których nie powiedziała. Niezwykle trudne do identyfikacji.
Dlaczego nie uczymy dzieci w szkołach, z jakich źródeł korzystać? Jak odróżnić informację prawdziwą od nieprawdziwej, jak się zachować, kiedy mamy do czynienia z fake newsami, dlaczego nie powinniśmy ich rozprzestrzeniać…
Dorosłym też by się taka wiedza przydała.
Na pewno potrzebujemy czasu, żeby informację sprawdzić. Ja mam taką zasadę, że jeżeli jakiś news powoduje we mnie strach, napięcie albo inne silne emocje, to zakładam, że może być nieprawdziwy. Wiem, jak funkcjonują dzisiejsze media - muszą mnie jakoś przytrzymać na swojej stronie. Ale ciało wie swoje i daje znaki. Czasem twierdzę, że mamy dwa mózgi - jeden w głowie, a drugi w żołądku. Ten w żołądku bywa szybszy, a ten w głowie woli racjonalizować. Rozmawiałam wczoraj ze starszą córką. Poszła z koleżanką na spacer, po drodze spotkały grupę młodzieży, która piła alkohol i rozbijała butelki. Musiały obok nich przejść. Pytam: “Co ci powiedziało twoje ciało?” Córka: “Żebym tamtędy nie przechodziła”. “Dlaczego więc przeszłaś?” “Bo koleżanka powiedziała, że nic nam się nie stanie”. I tak to właśnie wygląda. Tym razem na szczęście nic się nie stało, ale jestem zwolenniczką ufania swojej intuicji.
Zastanawiam się, w jaki sposób osoba tak obeznana ze światem technologii uczy dzieci korzystania z niej. Masz dwie córki - 6 i 10 lat.
Żadna nie ma smartfona. Starsza ma komputer - ale tylko z powodu zdalnego nauczania. Oczywiście moje córki mogą korzystać z telefonu mojego czy taty. Uważam, że ważniejsze jest dzisiaj dla nich budowanie innych kompetencji. Cyfrowe nadrobią, a budowania relacji międzyludzkich - nie. Jeżeli nie nauczą się teraz, potem będzie trudniej. Wiem, że właściciele firm technologicznych mają podobne podejście - ich dzieci chodzą do szkół waldorfskich, gdzie nie korzysta się nawet z klasycznych zabawek, a co dopiero technologii! Bill Gates mówił, że pierwszy telefon dał dzieciom, gdy skończyły 13 lat. Oczywiście takie zachowanie wymaga od rodzica zaangażowania. Ostatnio modna jest Ekipa (grupa młodych ludzi, która ma popularny kanał na YT - red.) Córka mówi, że dzieci o tym rozmawiają, a ponieważ ona nie korzysta z YouTube’a, czuje się wyłączona z dyskusji. I pewnego dnia stwierdziła, że chce zobaczyć, co to takiego ta Ekipa. Obejrzałyśmy razem kilka filmików, porozmawiałyśmy, jakie to wspiera wartości, co jej się podoba, a co nie i dlaczego. Mogłam jej przedstawić szerszy kontekst, opowiedzieć, że to produkt nastawiony na zarabianie, że to, co ci ludzie pokazują, nie musi być prawdą. Po takim omówieniu sprawy czuła się bezpieczna w dyskusji z grupą. Wiem, że to wymaga aktywności rodzica, ale chodzi o bezpieczeństwo i dobro dzieci, więc warto poświęcić chwilę.
Z jakiegoś powodu media społecznościowe są dozwolone od 13 roku życia...
Młodsze dzieci nie umieją odróżnić rzeczywistości fizycznej od wirtualnej. Nie wiedzą, co w internecie jest prawdą, a co nie. Nie umieją szukać i sprawdzać źródeł, łatwo je przestraszyć.
Nie wierzę w kontrolę, w blokady rodzicielskie. Są iluzoryczne. Mogę zablokować dziecku dostęp do rozmaitych stron, ale nie mam pojęcia, co obejrzy u koleżanek czy kolegów. Lepiej je nauczyć, co zrobić, jeśli na takie treści w internecie trafi. Edukacja najlepiej wpływa na jakość naszego życia. Problem w tym, że wielu rodziców nie jest świadomych zagrożeń czyhających w sieci, więc uczenie dziecka może być dla nich trudne.