Czy życie w informacyjnym chaosie nam służy? Czy to zdrowo być na cyfrowej smyczy? O tym, jak mądrze korzystać z nowych technologii i rozkoszować się chwilami offline, rozmawiamy z psychologiem internetu, dr. Jakubem Kusiem.
PANI: Dlaczego uwierzyliśmy, że musimy stale być na bieżąco i online? Jak do tego doszło?
Dr Jakub Kuś: Zachwyciliśmy się nowymi technologiami. Możliwości, które dają nam internet i smartfony, były czymś tak rewolucyjnym, tak zmieniającym nasze codzienne funkcjonowanie, że daliśmy się im uwieść. I nadal dajemy. Uzależniamy się od opcji, które oferują, na przykład możliwość cyfrowej bilokacji, bo przecież za pośrednictwem smartfona możemy nie tylko mentalnie przenieść się w odległe miejsce, „uczestniczyć” w odległych wydarzeniach, ale także uciec od trudnej teraźniejszości. Sherry Turkle, badaczka wpływu nowych technologii na ludzi, opisuje w książce „Samotni razem” osobę, która uczestniczy w pogrzebie. To z oczywistych względów bolesne, nieprzyjemne doświadczenie. Ale wystarczy jeden ruch, wchodzę na Twittera lub TikToka i nagle jestem w rwącym strumieniu cyfrowych treści. Cokolwiek by się działo w moim życiu, mam wirtualną alternatywę. Łatwiejszą, przyjemniejszą, zawsze pod ręką i w zamian za moją stałą dostępność oferującą mi wiele opcji.
Jednak przez tę dostępność staliśmy się niewolnikami napływających informacji.
Tak. Bycie online oznacza także to, że jesteśmy szprycowani treściami, które nie mają w większości dla nas żadnej wartości, nie poszerzają naszej wiedzy o świecie, nie informują o niczym ważnym, a często nawet wprowadzają nas w błąd. Nawet jeśli próbujemy profilować napływające newsy, niewidzialna ręka wyszukiwarki często decyduje za nas i znowu czytamy o psie, który pogryzł człowieka w Chile.
Takie newsy Ronja von Wurmb-Seibel, autorka książki „Co negatywne wiadomości robią z naszym myśleniem i jak się od tego uwolnić”, porównuje do śmieciowego jedzenia. Nie daje nam nic poza otyłością i zatkanymi tętnicami.
To dobre porównanie. I nie muszą to być informacje negatywne, tylko kompletnie nieużyteczne, jak kolejna kłótnia celebrytów. Psychologia zna pojęcie stresu informacyjnego, który jest wynikiem konfrontowania się z nadmierną ilością informacji w stosunku do tego, ile jestem w stanie przetworzyć. I my go dziś czujemy. Bo nawet gdy czytamy kolejną nieistotną plotkę, ona nie mija naszego umysłu, tylko angażuje zasoby poznawcze. Tak samo jak organizm traci energię, trawiąc śmieciowy posiłek.
Są konsekwencje?
Są. Jeśli nie uzmysłowię sobie, że to jest problem, że jestem, przeciążony(a) informacyjnie, jeśli nie spróbuję wymyślić drogi wyjścia, pojawią się symptomy. Mogą być szczególnie groźne, gdy mówimy o pokoleniu nastolatków, których mózgi dopiero się kształtują. Tkwienie od dzieciństwa w schemacie uzależnienia od ciągle napływających informacji wpływa negatywnie na rozwój mentalny.
Badania pokazują, że przebodźcowany hipokamp i ciało migdałowate nie rozwijają się prawidłowo. Mózg, żeby dobrze funkcjonować, musi się ponudzić. Jak się nie ponudzi, to jego rozwój zostanie zakłócony. Badania pokazują też, że pod wpływem relacji medialnych w ciągu kilku minut człowiek może zmienić nastrój z neutralnego na negatywny.
Tak, to udokumentowane zjawisko - ekspozycja na negatywne treści obniża nasz nastrój. Rozwój technologii to spotęgował – są aplikacje, które wysyłają nam powiadomienia, kiedy wydarzy się coś złego na świecie. Kataklizmy, zamachy, działania wojenne, morderstwa, wypadki. Jedną z takich aplikacji miałem okazję przetestować, gdy zaczynała się wojna w Ukrainie – dzwoniła co chwilę.
Ale w ten sposób otrzymujemy zafałszowany obraz rzeczywistości jako coraz gorszej, coraz bardziej niebezpiecznej. Jesteśmy „na bieżąco” tylko z ciemną stroną świata. Jaki to ma sens?
Dla naszej higieny psychicznej – żadnego. Jestem poinformowany o tym, co niepokojącego dzieje się na kontynentach, i nie mam na to żadnego wpływu. Wpuszczam do swojego psychicznego świata masę negatywnych emocji, z którymi realnie nie mogę nic zrobić. Doświadczam i wyuczam się bezradności. Jednak skoro to robimy, to znaczy, że mamy z tego jakieś subiektywne korzyści. Niektórzy z nas mają duże zapotrzebowanie na silne emocje. Mogliby ich szukać w realu, uprawiając sport lub zawód o wysokim stopniu ryzyka. Ale w internecie łatwo znaleźć silne emocje negatywne. Tak jest prościej. Inni z nas kalkulują, że jeśli nie będę wiedział, co złego dzieje się na świecie, wyjdę na tym gorzej. Lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Co prawda nie mam żadnego wpływu na trzęsienie ziemi w Turcji, ale jestem poinformowany, mam subiektywnie rozumianą kontrolę nad rzeczywistością.
Bycie na bieżąco daje złudzenie kontroli?
Tak, z naciskiem na złudzenie. Mogę na Twitterze „szerować” ważną wiadomość o kataklizmie, mogę ją skomentować i czuć, że jestem jednym z elementów łańcucha informacji. Mogę mieć poczucie, że staję się uczestnikiem tego zdarzenia, bo je śledzę. Prezydent USA zamieścił twitta, a ja go podaję dalej. Robi się poważnie, prawda? Jest to złudzenie, ale i pewna korzyść psychiczna. W analogowych czasach było niemożliwe, żebym publicznie komentował wypowiedzi papieża czy rodziny królewskiej. A teraz bez problemu. Tylko okazuje się, że są i koszty.
Podczas awarii Facebooka w październiku 2021 roku widzieliśmy histeryczne reakcje użytkowników. To jeden z tych kosztów?
Awaria pokazała nam FOMO (z ang. fear of missing out), czyli uzależnienie napędzane strachem. Na żywo, w całej okazałości, szczególnie w USA, Francji, Wielkiej Brytanii. Wiemy więc, że jest wielu ludzi, których utrata permanentnego dostępu do internetu przyprawia o ataki lęku i paniki. To jeden z największych psychicznych kosztów życia na bieżąco.
FOMO wiąże się z myśleniem: boję się, że coś przegapię, więc muszę mieć telefon pod ręką, sprawdzać, o czym mnie powiadamia, bo inaczej... No właśnie, co wtedy?
Gdybyśmy rozłożyli FOMO na czynniki pierwsze, u podstaw znaleźlibyśmy lęk przed byciem nieakceptowanym. Że zostanę sam, wypadnę ze społeczności, do której chciałbym należeć. Żeby być jej członkiem, muszę na bieżąco śledzić, co się w grupie dzieje, nic mnie nie może ominąć. Taką motywację widzimy szczególnie u nastolatków – gdzie lęk przed przeoczeniem zdjęcia kolegi, które powinienem skomentować i polubić, jest jednocześnie lękiem, że jeśli tego nie zrobię, wypadnę z obiegu, nie będę lubiany. U dorosłych FOMO i pragnienie bycia na bieżąco wiąże się z iluzją produktywności i aktywnego życia. Sherry Turkle stawia taką tezę, że lubimy mieć poczucie bycia zajętym, wielozadaniowym. Telefon brzęczy, ciągle coś się dzieje, jak ja dobrze ustawiłe(a)m swoje życie, wszyscy do mnie piszą, jestem akceptowana, jestem ważny. Badania pokazują, że podatność na FOMO łączy się z chwiejną samooceną, uzależnioną od ocen zewnętrznych, od innych ludzi. Dlatego gdy pojawia się niepewność, czy jestem OK, wchodzę w nurt cyfrowego życia, czuwam, odpisuję, mam subiektywne poczucie, że jestem osobą aktywną, w centrum wydarzeń. A jeśli nie mogę się podłączyć, a tak było w czasie awarii – cierpię, bo nie umiem sobie poradzić z niepokojem, lękiem. Ale jest druga strona medalu. Ta sama awaria dla ogromnej części z nas była kubłem zimnej wody. Jestem offline i nic się nie dzieje! Czyli można tak funkcjonować, bez powiadomień? Nikt nie męczy, nikt nie ściga i to jest całkiem przyjemne.
Poczuliśmy JOMO (joy of missing out)?
Tak, zaczęliśmy doświadczać przyjemności z odłączania się, z przeoczania wiadomości. Mniej więcej od dwóch, trzech lat - trochę spowolniła to pandemia - zarysował się inny nurt w rozwoju nowych technologii. Taki, który jest nastawiony nie tyle na uzależnianie kolejnych rzesz użytkowników od nowych funkcji, ile na pokazywanie możliwości odcięcia się od sieci. Na iPhone’ach jest na przykład aplikacja, która o wybranej godzinie, powiedzmy 23, zmienia kolory na ekranie na czarnobiałe. A badania pokazują, że atrakcyjność smartfona maleje w odcieniach szarości. To oznacza, że powoli staje się oczywistością fakt, że dla zdrowia psychicznego musimy się odcinać, wychodzić ze stanu stałej czujności. Potrzebujemy fragmentów dnia, kiedy sobie mówimy: OK, teraz przez godzinę nie sięgam przez telefon. Wyciszam, wyłączam powiadomienia, cokolwiek by się działo, nie ma mnie w sieci.
Czyli JOMO to świadome wychodzenie ze świata online.
I czerpanie z tego przyjemności, rozkoszowanie się przestojami. Świat się nie zawali, a moje kontakty nie ulegną zagładzie, jeśli przez dzień się nie odezwę. JOMO to przykład refleksyjnego podejścia do nowych technologii, którego bardzo dziś potrzebujemy. Często słyszę taki obronny argument: ja nie mogę, moja praca na to nie pozwala. Ale tu nie chodzi o poświęcenie, lecz aktywność prozdrowotną. Nie wyrzucam smartfona, nie znikam z cyfrowego świata, ale wypinam się z cyfrowej smyczy. Tego trzeba doświadczyć.
Można nie być na bieżąco i czuć się dobrze?
Można. Mamy potrzebę być poinformowani, ale nie mamy potrzeby, by nas bombardowano newsami. Nie jestem wcale orędownikiem odwracania się do świata plecami – znam osoby, które w ogóle nie oglądają TV ani nie przeglądają internetu i zawsze myślę z obawą, że po pewnym czasie zaowocuje to nieumiejętnością odnalezienia się w świecie. Ale to nie znaczy, że mamy być połykaczami śmieciowych wieści. Skrajności nam nie służą. Jestem zwolennikiem mądrego JOMO, czyli zrozumienia, że życie na łączach nie jest zdrowe dla mózgu. A przecież są wśród nas ludzie, którzy nawet obudzeni w nocy od razu sprawdzają powiadomienia na telefonie. Nad tym trzeba zapanować, przyjąć nowe nawyki, nowy porządek dnia. Korzystajmy z aplikacji, które nam w tym pomagają, niech tym razem one pracują dla nas. Jak ten „wyszarzacz” ekranu, o którym mówiłem, albo aplikacja do czasowego wyłączania internetu.
Pojawi się niepokój: „A jeśli się wydarzy coś złego, a ja nie odbiorę telefonu?”.
Zaczynajmy od krótkich okresów. Na porę posiłku. Na czas prowadzenia samochodu. Na spokojny wieczór. Pół godziny, godzina, możemy wyznaczyć przestój dowolnej długości. Możemy skonfigurować aplikację tak, by mimo blokady zachować możliwość połączenia z kilkoma numerami. Natomiast odciągające uwagę powiadomienia i maile niech poczekają do jutra. Poeksperymentujmy. Sprawdźmy, jak to na nas działa. Czy lęk nie osłabnie, czy nie pojawi się ulga.
W JOMO ukryta jest radość.
Mam znajomego, który jest dla mnie idealnym przykładem człowieka JOMO. Gdy tylko wraca z pracy do domu, pierwsze co robi, to wyłącza telefon, i mówi: „O, jak mi dobrze. Nikt się nie dobija, nikt nic ode mnie nie chce”. On rzeczywiście ma z tego radość. Ci, którzy byli uzależnieni, zapewne nie poczują jej od razu, ale po pewnym czasie powiedzą: fajnie jest się odłączyć. To jest zawsze przyjemna emocja. Czasem ulga, czasem spokój, wreszcie poczucie, że umiem zerwać cyfrową smycz, że panuję nad swoim życiem. A to daje wielką satysfakcję.
Czy nasze dzieci są w stanie poczuć JOMO? Przecież tylko niecały procent nie korzysta z mediów społecznościowych. To jest ich podwórko.
Mam wrażenie, że jesteśmy na szczycie zafascynowania technologiami i zaczynamy schodzić z tej góry w dół. To prawda, że media społecznościowe są dla młodzieży podwórkiem, główną przestrzenią kontaktów, ale są jeszcze szkoła i programy edukacyjne. Prowadzę warsztaty w liceach i oceniam, że rośnie grupa nastolatków, którzy sami widzą, że przesadzają z obecnością w sieci. A to już tworzy grunt do zrozumienia, że JOMO jest po prostu zachowaniem prozdrowotnym jak trening czy dieta. Tylko musimy o tym rozmawiać. Każdy potrzebuje przerwy, mózg też. Twój siedzi 18 godzin na dobę na lekcji, bez przerw. Fajnie? Musi mieć chwilę oddechu, wyluzowania, wolny czas. Tym jest odłączenie. Bardzo ważne, żeby nie robić ze smartfona zakazanego owocu, nie wymyślać szlabanów, zakazów. Młodzież lubi eksperymentować, dlatego warto mówić: spróbuj, poczuj to. Było strasznie? Wpadłeś w panikę? Świat cię wyprzedził? Co właściwie cię ominęło? Pokazujmy im, jak lęk wyolbrzymia następstwa. Pobudzajmy do refleksji.
Prawie słyszę pytanie: „No dobra, ale co ja mam w tym czasie robić?”.
Moja rada jest taka: nie dawajmy recept, skłaniajmy do myślenia. Jeżeli media społecznościowe są w twoim życiu na pierwszym miejscu, to co jest na drugim? Gry online? OK, a co jest na trzecim? Rower. To może to jest twoje rozwiązanie? Szukajmy własnych sposobów, wypróbowujmy je na sobie. W chaosie informacyjnym, w jakim żyjemy, w czasach, które sprzyjają FOMO, piłka jest po naszej stronie. Nowe technologie nie znikną. To my musimy się nauczyć, jak je mądrzej wykorzystywać.