Społeczeństwo

55 000 zdjęć trafia co sekundę do sieci. Wciąż stawiamy na fotografowanie, a nie na przeżywanie?

55 000 zdjęć trafia co sekundę do sieci. Wciąż stawiamy na fotografowanie, a nie na przeżywanie?
Fot. 123RF

Nie zrobiłaś zdjęcia, więc nikt nie uwierzy, że byłaś nad oceanem? Nie wrzuciłaś fotki na Instagram – spacer nie miał sensu? Nie uwieczniłaś nowej fryzury – czy przez to coś tracisz? Czy da się dziś istnieć bez ciągłego robienia i publikowania zdjęć? Ten nawyk urósł do niepokojących rozmiarów. Warto uważać, by przygoda z fotografowaniem nie stała się pułapką. Co jest prawdziwą wartością – fotka czy przeżywanie i uczestnictwo? Uważne zapamiętywanie istotnych chwil... 

Pierwsze zdjęcie w internecie zostało opublikowane w latach 90. 30 lat później w sieci ukazuje się blisko 2 miliarda nowych fotografii 

Był 18 lipca 1992 roku. Tim Berners-Lee, pracownik szwajcarskiego ośrodka badawczego CERN, nacisnął klawisz „enter” i małym ruchem zmienił nasze życie. Jako pierwszy na świecie opublikował zdjęcie w internecie. Ukazało się na stronie info.cern.ch, jego autorem jest Silvano de Gennaro. Na fotografii są cztery młode kobiety wystylizowane na lata 60.: Angela, Michele, Colette i Lynn. To wokalistki Les Horribles Cernettes, zespołu, który powstał przy CERN-ie (były tam zatrudnione). 30 lat później każdego dnia w sieci ukazuje się około 1,8 miliarda nowych fotografii. Dla kogo robimy tyle zdjęć – dla innych czy dla siebie? Rejestrujemy wspomnienia czy zaspokajamy potrzebę chwalenia się tym, co osiągamy? Dajemy upust narcyzmowi czy wzmacniamy samoocenę? A może ulegliśmy obsesji, która okrada nas z przyjemności realnego doświadczania? Jedno jest pewne – bez fotografowania już nie wyobrażamy sobie życia. Istnieje ciekawa monotematyczna strona: theburning-house.com. Ludzie zwierzają się, co wynieśliby z domu, gdyby nagle musieli z niego uciekać. W niemal wszystkich historiach pojawia się album ze zdjęciami. Choć mało kto robi dziś ze zdjęć prawdziwe albumy. Coraz częściej tworzą je za nas logarytmy. Mają w czym wybierać!

 

Psycholog tłumaczy, że robienie wielu fotografii może mieć związek z FOMO

Emilia Kołodziejczyk jest psychologiem i fotografką, prowadzi blog psychologiafotografii.pl. – Robiąc zdjęcia w ogromnej liczbie, tworzymy sobie pamięć zastępczą. Wielu z nas uważa: jeśli danej sytuacji, zdarzenia, rzeczy nie sfotografuję, przepadnie mi ona na zawsze – tłumaczy. Ma to związek ze zjawiskiem FOMO (od ang. fear of missing out), które oznacza lęk przed przegapieniem czegoś istotnego. – Jeśli zdjęcie traktujemy jak pamiątkę, w porządku. Gorzej, gdy fotografowanie staje się zamiennikiem przeżywania „tu i teraz”. Niedawno oglądałam relację z koncertu. Większość ludzi nie patrzyła na artystę, tylko go nagrywała albo robiła mu zdjęcia telefonem. To paradoks. Z jednej strony boimy się, że nie będziemy czegoś pamiętać, z drugiej sami odwracamy uwagę od chwili, na której nam zależy, skupiając się na rejestrowaniu jej zamiast przeżywaniu – wyjaśnia Emilia. Kilka lat temu Linda Henkel, profesor psychologii z Fairfield University w Connecticut, przeprowadziła eksperyment, którego wyniki opublikowała w piśmie „Psychology Science”. Wysłała studentów na wycieczkę po uniwersyteckim Muzeum Sztuki Bellarmine. Część eksponatów mieli tylko oglądać, a wybranym zrobić zdjęcia. Nazajutrz rozmawiała z nimi o wystawie. Okazało się, że mogli powiedzieć dużo więcej o eksponatach, których nie fotografowali. Szczegółów dotyczących zarejestrowanych obiektów nie pamiętali. Profesor skomentowała: „Gdy liczysz, że aparat zapamięta coś za ciebie, to tak, jakbyś mówił umysłowi: Nie muszę już o tym myśleć”. A przecież to mózg, a nie pamięć aparatu, ma się zaangażować w doświadczenie. Inaczej nie bierzemy w udziału w tym, co przeżywamy.

Z każdą sekundą przybywa w sieci 55 tysięcy nowych zdjęć. Często fotografujemy rzeczy tylko dlatego, że są

– Wyobraź sobie maszynkę do popcornu, która wyrzuca z siebie porcję kukurydzy, jaką zjesz podczas oglądania filmu. A teraz pomnóż tę ilość przez tysiąc i pomyśl, że tyle masz wchłonąć w czasie tego samego seansu. Nie dasz rady, prawda? Taka jest skala nadprodukcji zdjęć we współczesnym świecie. – Jesteśmy wkręceni w ten trend od dawna – mówi Paweł Duma, fotografik i nauczyciel fotografii. – Z każdą sekundą przybywa w sieci 55 tysięcy nowych zdjęć! Do 90 procent tych fotografii autorzy nigdy nie wrócą, więc ich nie „skonsumują”. Oczywiście robienie zdjęć to zabawa i nie należy jej sobie odmawiać, ale ważny jest umiar. Wielu z nas fotografuje kompulsywnie. Podczas wycieczki nie musisz uwieczniać kościoła tylko dlatego, że pisze o nim przewodnik. A często fotografujemy rzeczy z tego powodu, że... są.

Czasem słyszę: kiedyś miało się kliszę z 36 klatkami i trzeba było się zastanowić, jak ją wykorzystać. Zdjęcia były przemyślane, ciekawsze. Mówię wtedy: jeśli brakuje ci samodyscypliny, weź na wakacje malutką kartę pamięci – nie 128 gigabajtów, tylko 8. I też będziesz musiała się ograniczać. Polecam też zasadę: kasuj bezlitośnie. Zdjęcie trochę nieostre? – usuwaj! Nie podoba ci się? – usuwaj! Na bieżąco, bo później nie znajdziesz czasu i energii, by przejrzeć potężny zbiór, który chomikowałeś przez lata. Najważniejsze fotografie wywołuj, twórz fotoksiążki, albumy. To też motywacja do selekcjonowania, bo jeśli zrobiłeś tysiąc zdjęć, a w fotoksiążce zmieści się sto, musisz wybrać najlepsze – przekonuje Paweł. Podkreśla, że kontrolując zasób zdjęć, mamy też większą kontrolę nad własnym życiem: – Co jakiś czas sieciowe algorytmy podsyłają nam fotografie sprzed lat na zasadzie: pamiętasz to? A jeśli nie mamy ochoty, by budziło nas zdjęcie, które dziś wywołuje złe skojarzenia? Jeśli tworzymy swoje archiwum i umiemy nim zarządzać, stajemy się świadomymi gospodarzami wspomnień.

 

Czy robienie wielu zdjęć i publikacja tych fotografii w sieci mogą świadczyć o problemach z komunikacją?

Zgadnij, ile z 10 zrobionych zdjęć zostanie sekretem autora? Trzy. Resztę obejrzy... cały świat. Często i gorliwie dzielimy się z nim prywatnością, pokazując życie osobiste, dzieci, podróże, zwierzęta, dom, a nawet posiłki. A przecież do dziś istnieją cywilizacje, które boją się zdjęć, bo aparat „kradnie duszę”. Czy więc sami tej duszy nie oddajemy na tacy? – Nie byłabym tu przesadnie krytyczna. Zwłaszcza jeśli chodzi o chęć pochwalenia się dziećmi, sukcesem w pracy, ładnym wyglądem – komentuje psycholożka Emilia Kołodziejczyk: Sięgamy po aparat w momentach, kiedy coś nas zachwyca. Chcemy się tym zachwytem dzielić. Nawet jeśli trochę koloryzujemy, korzystają na tym nasze relacje. Doświadczyliśmy tego w pandemii. Do niedawna przeważał pogląd, że „sprzedawanie się” w sieci to oznaka zachwiania więzi. Naukowcy z trzech uniwersytetów: Zachodniej Anglii, w Edynburgu i Birmingham, doszli do wniosku, że osoba, która wrzuca do internetu zdjęcia w nadmiernej liczbie, może mieć problemy z komunikowaniem się w prawdziwym życiu i tak próbuje uniknąć ciężaru interakcji z ludźmi w realnym świecie.

Czy mieli rację? Niekoniecznie. Internetowe relacje to już rzeczywistość, od której nie uciekniemy. Ma swoje dobre strony. Zbadano, że w sieci łatwiej niż twarzą w twarz wyrażamy opinie nie tylko negatywne, ale pozytywne. Słowem: jesteśmy łaskawsi i bardziej skłonni do pochwał niż oko w oko z rozmówcą. – Nie uważam, że wrzucanie zdjęć to wyłącznie przejaw narcyzmu, choć i tak się zdarza. Często chodzi o podbudowanie samooceny. Życzliwa odpowiedź, a takiej możemy oczekiwać na profilu prywatnym, poprawia samopoczucie i nas wzmacnia – uważa Emilia Kołodziejczyk. Rok temu magazyn „Today” przeprowadził ankietę dotyczącą selfie. 41 proc. dorosłych kobiet przyznało, że selfie lub inne zdjęcia ich samych, które spotkały się z pochlebnym komentarzem, wpłynęły na wzrost ich pewności siebie. Ale są też ciemne strony zjawiska.

Publikowanie zdjęć w internecie - jakie niesie zagrożenia?

O tym mówił świat: Kanadyjka Amanda Todd była nastolatką, gdy znajomy namówił ją do zrobienia zdjęcia topless, a później wrzucił je do sieci. Dziewczyna przez lata walczyła z nielegalną publikacją, zmieniała środowisko i znajomych, wpadła w uzależnienia i depresję. W końcu popełniła samobójstwo. Na jej życiu – dosłownie – zaważyła jedna decyzja o oddaniu zdjęcia w złe ręce. O ilu takich przypadkach słyszeliśmy? I ilu z nas ostrzegawcza lampka zapaliła się w ostatniej chwili? – Publikując osobiste zdjęcia w sieci, często działamy pod wpływem emocji. One spychają konsekwencje na drugi plan – mówi Daniel Rusin. To obserwator rzeczywistości, który pod pseudonimem Reżyser Życia kręci krótkie filmy ze społecznym przesłaniem. – Zanim zacznę pracę, rozmawiam ze znajomymi, pytam, czy ich zdaniem temat jest ważny. Kiedy brałem się do filmu o niebezpieczeństwach związanych z publikowaniem zdjęć w internecie, zaskoczyła mnie pewna wykształcona, świadoma menedżerka. Zwierzyła się, że ona także miała problemy po tym, jak pod wpływem impulsu udostępniła jedną niewłaściwą fotografię. Skoro tak, „wpadka” może dotyczyć każdego. Więc nim jednym ruchem kciuka sprowadzimy na siebie kłopoty, warto zdobyć się na chłodną refleksję – radzi Daniel.

Od refleksji nie powinno zwalniać nas przekonanie, że publikujemy tylko zdjęcia „bezpieczne”. Fotografik Paweł Duma przekonuje, że takich nie ma. – Każda fotografia ma indeks, wbrew pozorom nie jest anonimowa, zostawia po sobie informacje, które wykorzystuje sztuczna inteligencja. Niedawno jedna z firm chwaliła się systemem rozpoznawania twarzy w zatłoczonych miejscach publicznych. Algorytm „nauczył się” tego na podstawie zdjęć, które masowo udostępniamy. Analizując je, zainteresowane firmy zbierają ogromne ilości danych na nasz temat. Im więcej zdjęć wpuszczasz do sieci, tym więcej cyfrowych śladów zostawiasz. I nie wiesz, do czego ktoś kiedyś je wykorzysta.

 

Wielu z nas robi zdjęcia dzieciom i nie pyta ich o zgodę

W Austrii rozpoczął się proces przeciw rodzicom, których osiemnastoletnia córka pozwała za publikowanie jej zdjęć z dzieciństwa. Na ich facebookowym profilu ukazało się 500 fotografii, dziewczyna twierdzi, że rodzice ujawnili światu to, czego ona sama nigdy by nie pokazała. Wyprowadziła się z domu. Jeśli wygra w sądzie, dostanie pokaźne odszkodowanie. Proces jest precedensowy, ale zjawisko powszechne. Dostało nawet własną nazwę: sharenting. Komentuje Anna Borkowska, psycholog z instytutu badawczego NASK: – Nasz raport z roku 2019 wykazał, że 40 procent polskich rodziców dzieli się zdjęciami dzieci i tylko co czwarty pyta o zgodę. Dorośli przeważnie robią to w dobrej intencji, ale nie uświadamiają sobie zagrożeń i skutków. Internet nie zapomina – do zdjęć „rozkosznej” pociechy z buzią umazaną zupą pomidorową (a to tylko łagodny przykład sytuacji, jakie fotografują rodzice) da się wrócić właściwie przez całe jej życie – może to wykorzystać ktoś, kto chce z bohatera zdjęcia zadrwić, ośmieszyć go, zdeprecjonować. Rodzice dokumentują także niefortunne stany emocjonalne – złość, rozpacz, strach. Publikacja takiego zdjęcia to wystawianie dziecka na hejt, a nawet cyberprzemoc. Poza tym ryzykujemy, że zdjęcia wpadną w złe ręce – ostrzega psycholożka. Niedawno australijski komisarz bezpieczeństwa cyfrowego przedstawił wyniki badania, które może być zbieżne ze średnią światową: 50 procent fotografii, które trafiają na strony osób o skłonnościach pedofilskich pozyskano z tego, co udostępnili sami rodzice! Czy to nie jest alarmujące? Czy nie poczuliśmy się w sieci zbyt bezpiecznie? Czy nie pokazujemy za dużo? W dodatku – bezsensownie.

Nie robimy już zdjęć artystycznych, tylko dokumentujemy zdarzenia, rzeczy, które dla szerszej publiczności i tak nie mają znaczenia. Kogo naprawdę obchodzi moja owsianka, nowe ubranie, wnętrze windy, którą jadę? Może byłoby fajniej, gdybyśmy z drogi ekshibicjonizmu wrócili do uwieczniania piękna dookoła? – pyta Anna Borkowska. Uroda świata jako temat zdjęć? Czemu nie? Od sześciu lat na Mazurach odbywa się wyjątkowy Wojnowski Festiwal Fotografii. W tym roku pod hasłem „Kobiety fotografują”. Do października odbędzie się ponad 20 wystaw na... wiejskich płotach – w sumie to dwa i pół kilometra oglądania. Może warto pojechać po inspirację? A potem spojrzeć na fotografię inaczej, zrobić sobie detoks od „masówki”?

Czy można robić zdjęcia ludziom bez pytania o zgodę? W wielu kręgach kulturowych jest to niewskazane 

Są już firmy turystyczne, które organizują wyjazdy z twardą zasadą: nie robimy zdjęć telefonem. Chętnych przybywa. Są miejsca, gdzie zdjęć robić nie wolno (wyjeżdżając, warto to sprawdzić na stronie: wiki.gettyimages.com). Zakazy wywieszają też sprzedawcy pamiątek, którzy zżymają się, że turyści wolą wywieźć obrazek niż piękny przedmiot. Czy to nie prowadzi do myśli, że obrazki zastępują nam prawdziwe doznania, spotkania z ludźmi? Tak uważa Ludwika Włodek, socjolożka, publicystka, autorka reportaży m.in. z Azji Środkowej: – Ważne jest odwrócenie kolejności – najpierw niech liczy się człowiek, potem zdjęcie. Mamy zły zwyczaj fotografowania obcych ludzi bez pytania o zgodę, bez przywitania. A na przykład w krajach azjatyckich jest niechęć do mediów zachodnich, które nieraz pokazywały ich mieszkańców w niekorzystnym świetle. Poszanowanie wizerunku to wartość uniwersalna. My, Europejczycy, rozumiemy to na swoim gruncie, ale zapominamy, opuszczając nasz krąg kulturowy. Byłam kiedyś na muzułmańskim weselu w Afganistanie. Zaproszono mnie tam pod warunkiem, że nie zrobię ani jednego zdjęcia. Państwo młodzi byli fotografowani przez specjalną ekipę. Fotografii powinna towarzyszyć relacja, która rodzi zaufanie. Warto poświęcić trochę czasu na wejście w interakcję z człowiekiem, któremu chcemy zrobić zdjęcie. Gdy poznamy go bliżej, wysłuchamy jego opowieści, zyskamy podwójnie. On zgodzi się na fotografię, a my we wspomnieniach będziemy ją mogli powiązać z czymś głębszym, wartościowym.

Zdjęcia pomagają nam zapamiętywać, ale ważniejsze są emocje, które towarzyszą danym chwilom 

W roku 2013 Meik Wiking założył w Kopenhadze Instytut Badań nad Szczęściem. Gdy przekroczył czterdziestkę i zrozumiał, że ma za sobą połowę życia, zaczął zastanawiać się nad własną przeszłością, nad tym, co miało znaczenie, co w nim z niej zostało. Do badań nad wspomnieniami innych zatrudnił zespół instytutu. O zwierzenia poprosił tysiąc osób z 75 krajów. Na ich podstawie napisał książkę "Sztuka tworzenia wspomnień". Wśród czynników, które kształtują je najpiękniej, wymienia to, co wzmacnia odczuwanie chwili. Radzi ją wiązać z konkretnym zapachem, dźwiękami, atmosferą, uświadomieniem wyjątkowości i jednorazowości. Fotografię, owszem, uważa za element zapamiętywania – ale nie najważniejszyZdjęcia mogą uzupełniać  ważne wspomnienia, ale ich sens mieści się w duszy i emocjach. Mówi Andrzej Mytych, psycholog, twórca Instytutu Rozwoju Didaska-los, pastor: – Dziś wielu z nas świadomie projektuje życie, chce, by nie było ono dziełem przypadku. Zastanawiamy się, czego chcemy doświadczać sami i z bliskimi, co jest ważne i warte dokumentowania. Co jakiś czas dobrze się zatrzymać, aby z rozmysłem tworzyć sytuacje, które będziemy mogli przechowywać jako cenne wspomnienia. Zdjęcia mają tu istotne znaczenie – służą zabezpieczeniu dziedzictwa dla bliskich. Fotografie, pliki dźwiękowe czy wideo warto opisać tak, żeby ktoś, kto zajrzy do nich za 50 lat, wiedział, z czym ma do czynienia. Dzieci, wnuki, każdy, kto będzie chciał zbadać historię rodziny i swoje korzenie, skorzysta z naszego osobistego archiwum. Niech nasza kolekcja wspomnień obrazuje życie, które było ekscytującą, świadomą podróżą! Wtedy każde ze zdjęć, które zostawimy po sobie, nabierze głębszego sensu...

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również