Ta twarz. Może to większy kapitał niż studia aktorskie. Widać, że człowiek sporo przeżył i przemyślał. Eryk Lubos chciał być aktorem, ale nie zamierzał się łasić ani do reżyserów, ani do widzów. Mówią, że rzuca się w rolę jak w otchłań: bezkompromisowy i szczery. Przed premierą filmu Diabeł, w którym gra samotnego żołnierza weterana, los wystawił go na próbę. Pożar zniszczył mu mieszkanie. Na jego pogorzelisku rozmawiamy o istocie ludzkiego życia.
Spis treści
Ślązak. W DNA ma etos pracy. Miał 18 lat, zaprosił dziewczynę do Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Na scenie Zdzisław Kuźniar grał Feuerbacha. To było olśnienie. Postanowił zdawać do szkoły teatralnej. W Krakowie Lubosa nie chcieli. Profesor Anna Polony powiedziała, że ma „dziwne stany psychiczne”. Tydzień później we Wrocławiu zdał egzamin z drugą lokatą. Później trafił do sali bokserskiej Gwardii Wrocław, gdzie spotkał Zdzisława Gosiewskiego. Był dla Eryka nie tylko trenerem, dał mu wskazówki na życie. Istotą boksu nie jest rywalizacja, tylko podróż w głąb siebie. Podobnie w aktorstwie. Zanim upomni się o niego Warszawa, Eryk, żeby przeżyć, jeździ na saksy do Holandii, zasuwa 17 godzin przy taśmie. Aż nagle za rolę w "Boisku bezdomnych" dostaje Złote Lwy w Gdyni. Zostaje okrzyknięty objawieniem. W jego kreacjach nie sposób dostrzec szczeliny między aktorską maską i ludzką twarzą. Krytycy piszą: „Lubos wnika w postać do granic schizofrenii”. Sam o sobie mówił: „W pracy jestem jak Dymitr Karamazow, lecę głową w dół. To gra o wszystko”.
Twój STYL: Umówiliśmy się, by porozmawiać o Diable. Byłam w drodze na spotkanie, gdy zadzwoniła agentka i powiedziała, że nad ranem wybuchł u pana pożar... Dziś siedzimy na pogorzelisku, w powietrzu wciąż czuć spaleniznę. Fatum?
Eryk Lubos: Gdzie diabeł mieszka? Jego środowisko naturalne to ogień. Tytuły Diabeł, Demon są niebezpieczne, bo zawierają w sobie potencjał zła. Słowo określa byt. Ostrzegałem Roberta (Robert Ziębiński, autor scenariusza – red.), że z tym tytułem będą kłopoty, ale nie spodziewałem się, że spadną na mnie. Myślałem, że ochroni mnie ksywka z dzieciństwa.
Która brzmi…?
Diabeł, a po śląsku dioboł. To zaskakująca historia. Robert dostał zamówienie na opowiadanie sensacyjne osadzone w Tarnowskich Górach. Gdy wysłał mi pierwszą wersję Diabła, pomyślałem, że to nie może być przypadek: bohater, weteran elitarnej jednostki, wraca w rodzinne strony i mieszka z psem w domu na odludziu. Ma na imię Max, jak mój dziadek, i podobnie jak ja urodził się w Tarnowskich Górach. Wszystko się zgadzało. Łącznie z Diabłem. W dzieciństwie miałem silne ADHD, zrobiono mi badania, na które matka musiała jeździć ze mną do Sosnowca. Była połowa lat 80., lekarze przebąkiwali, że to może być choroba, ale nikt nie wiedział, jak ją ogarnąć. Byłem uciążliwy dla otoczenia. Kiedy mama nie mogła ze mną wytrzymać, mówiła: „Ty czerwony dioble”. Zawsze ubierała mnie na czerwono, do dziś nie wiem dlaczego.
Powiedział mi pan kiedyś: „Jesteśmy ziarenkiem w piaskownicy życia”. Ten pożar to nie pana wina.
Od dzieciństwa wlecze się za mną wychowanie w katolickim poczuciu winy. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka pieprzona wina. Myślałem, że w wieku 50 lat coś już wiem o życiu i od razu – chlast w pysk. Obudź się, głupcze. Siedem lat temu miałem straszne kłopoty, wyszedłem z tego. Moi bliscy mówią: „To zamknięty rozdział. Zaczynasz od nowa”. No dobrze, ale wybuchł pożar i jaki z tego wniosek? Im więcej trudu, kłopotów, im bardziej się upierdolę, tym bogatszy będzie mój wewnętrzny świat, z którego mogę czerpać jako aktor? Ale ja mam z czego czerpać. Nigdy nie miałem w życiu z górki, tylko pod. Myślę, że gdybym nie zbudował tej sauny, nie byłoby pożaru. A z moim trybem życia te najprostsze rozkosze: sauna, zimna woda, morsowanie są mi niezbędne do przetrwania. Ludzie biorą mnie za wariata, bo nie rozmawiam z innymi, unikam kontaktu, nie należę do ulubionych sąsiadów, dlatego na co dzień żyję na odludziu. Traktowałem to mieszkanie jako sypialnię, miejsce przerzutowe do pracy. Nie budowałem tu żadnych relacji. W pewnym sensie ludzie nie byli mi potrzebni. Poniosła mnie pycha...
Pierwszy z siedmiu grzechów głównych.
Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, myślałem, że stworzyłem sobie raj. Kupiłem ziemię w Bieszczadach, trzy hektary pod lasem. Uwierzyłem, że mogę żyć poza systemem. Znowu pycha. Mój zawód też żywi się pychą. Aktor ma poczucie, że jest najważniejszy. Gówno prawda. W branży jestem uważany za trudny przypadek, bo się nie lansuję. Nie uczestniczę w tym cyrkowym korowodzie do „sławy”. Nie myślę, gdzie się pokazać, w co ubrać, w którą stronę obrócić na ściance, jakie wybrać reklamy, „instagramy”. Tłumaczę wszystkim, że żyję tylko z aktorstwa. Robię swoje i znikam. Dobry film broni się sam.
Mówią o panu „niereformowalny”. Osobność zawsze była pana znakiem rozpoznawczym.
Ja siebie nie wymyślam, pani Beato. Taki jestem. Nie zgadzam się na to, by żyć według narzuconych reguł. Po studiach spełniałem cudze oczekiwania, teraz staram się żyć po swojemu. Smakować przyjemności w sposób zwyczajny, bez efekciarstwa. Pilnuję, by ludzie nie włazili mi na głowę, nie zmuszali do udziału w tym targowisku próżności. Zbudowałem swój świat, zabezpieczyłem finanse. Suka o imieniu Boska (owczarek) mieszka ze mną w lesie i jest szczęśliwa. Gdy wpadamy do miasta, ma depresję. Jest ze mną wszędzie, co dla innych stanowi problem. I obnaża naszą hipokryzję. Udajemy, że jesteśmy tacy eko, tolerancyjni, empatyczni, a w zderzeniu z rzeczywistością odmienność wciąż nas przeraża. Czasami wstyd mi, gdy widzę, co się dzieje.
Nie dziwię się.
Modlę się o ludzi szalonych, którzy nie boją się trudnych tematów i ekstremalnych poszukiwań, bo większość woli świat alternatywnej rzeczywistości: pozorów, kreacji, masek. Na Instagramie wszystko jest piękne, wystarczy kliknąć. Tyrania optymizmu. Staliśmy się niewolnikami pragnienia, żeby być akceptowanym, lubianym, podziwianym. Nie rozumiem tego. Jeśli udało mi się zbudować postaci, które mają coś do powiedzenia, chwytają widza za gardło, to dzięki temu, że czerpię z siebie i wyciągam własne wnioski. Na to trzeba mieć czas, przestrzeń. Obserwuję aktorów, którzy wszędzie bywają, i myślę: „Stary, k…, kiedy ty masz czas dokopać się do własnego wnętrza, rozejrzeć wokół, odkryć rzeczy, o których istnieniu nie masz pojęcia?”. Na social mediach odbywa się największy handel duszą człowieka.
Stuknęła panu pięćdziesiątka!
Nie chodzi o wiek. Moje Repty z dzieciństwa są otoczone lasem bukowym, to zielone oczko Śląska. A ja po 30 latach wróciłem do lasu, mojego środowiska naturalnego. Miasto jest depresyjne, nawet w nocy bombarduje człowieka bodźcami. U mnie w Beskidach księżyc oświetla kontury gór, a gdy znika, zapada ciemność. Tak czarna, że mam dreszcze. Siedzę na ławie przed chatą i widzę żar papierosa, nic więcej. Słyszę bicie serca, myśli się zatrzymują, oddech wyrównuje. Czujność się wyostrza, bo wokół żyją zwierzęta. Człowiek stapia się z naturą i zadaje pytanie: „Kim jestem? Kim my jesteśmy? Po cholerę skaczemy jak te małpy w cyrku? Co jest ważne?”. Pani Beato, widziała pani, gdzie leżą moje nagrody?
Widziałam. W kącie na podłodze, osmalone, zniszczone… Symboliczny widok.
Jestem z nich dumny, bo potwierdzają, że mój artystyczny upór ma sens, ale to nie nagrody są istotne. W lesie potrzebny jest kompas, nóż, porządny śpiwór, prowiant i woda. W życiu najważniejszy jest drugi człowiek. Wszyscy to wiedzą, ale się nie przyznają. Udają twardzieli. Błąd. Ja mam Dominikę. Nie doceniałem. Pożar mi to uświadomił. Znajomy strażak Albert powiedział: „Dopiero po pożarze zaczynasz doceniać, co masz”. Zapominamy o tym na co dzień zaślepieni pychą, zachłannością, manią zbieractwa. Rozmieniamy się na drobne w pogoni za iluzją. Górnolotnie to zabrzmi, ale wiele nauczył mnie Eklezjastes. To najważniejsza księga świata, czytam ją od lat: „Do czegokolwiek przyłożysz rękę, czyń wedle całej swojej mocy. Bo nie ma dzieł ani rachuby, ani wiedzy, ani mądrości. W otchłani. Tam, dokąd idziesz”.
Cały wywiad można przeczytać w styczniowym wydaniu magazynu "Twój STYL"