Jest jedną z najwybitniejszych i najbardziej wszechstronnych aktorek świata. Ma na koncie dziesiątki genialnych ról i niezliczoną ilość filmowych i teatralnych nagród. Poza jedną - tą najważniejszą. Mimo aż siedmiu nominacji, Glenn Close nigdy nie dostała Oscara. Czy dzięki brawurowej kreacji w filmie „Elegia dla bidoków” (dostępny na platformie Netflix) ta znakomita aktorka wreszcie doczeka się statuetki?
Wielu uważa, że panie są do siebie podobne - często zresztą były mylone. Wielu też stawia na równi ich aktorskie umiejętności. O ile jednak Meryl Streep (71) jest posiadaczką aż 3 Oscarów, o tyle Glenn (73) na swój wciąż czeka. Co ciekawe, panie, prywatnie darzące się wielką sympatią, spotkały się na planie tylko raz - w obrazie „Dom dusz”.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Meryl trzykrotnie sprzątnęła Glenn rolę sprzed nosa (w filmach „Kandydat”, „Co się wydarzyło w Madison County” i wspomnianym „Domu dusz” - obie chciały zagrać rolę Clary ale dostała ją Meryl). Trzykrotnie też stawały razem w oscarowe szranki - w 1988 statuetkę odbiła im Cher, rok później Jodie Foster, w 2011 Oscara przyznano Meryl.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Wielkie nadzieje, nie tylko Glenn, ale i armii jej fanów, wywołała znakomita rola aktorki w obrazie „Żona” z 2017 roku. „The Hollywood Reporter” napisał wówczas: „To wielki wstyd dla Akademii, że jedna z największych aktorek współczesnego kina nie doczekała się jeszcze złotej statuetki”. Były wielkie oczekiwanie i deszcz innych nagród. A jednak, znów skończyło się na samej nominacji (siódmej już w karierze aktorki) a nadzieje na najważniejszą statuetkę w Fabryce Snów spełzły na niczym. Czy w 2021 roku ceremonia wręczania Oscarów się odbędzie? Któż to wie. Jedno jest pewne - Glenn zasługuje na tę statuetkę, jak mało kto.
Miłość do sztuki zaszczepiła w niej babcia, niespełniona aktorka. Kilkuletnia Glenn odgrywała z nią filmowe scenki, dzięki czemu, jak mówi w wywiadach, aktorstwo było dla niej tak naturalne, jak oddychanie. Wiele lat później, podczas gali rozdania Złotych Globów, wyznała: „Czułam, że to moje powołanie. Oglądałam filmy Disneya i myślałam: „Mogłabym to robić!”. I oto jestem, ponad czterdzieści lat później, i nie wyobrażam sobie wspanialszego życia”. Rodowy sygnet od babci, aktorka nosi podczas wyjątkowych wydarzeń. Wierzy, że przynosi jej szczęście.
Pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny (ojciec był wybitnym chirurgiem). Gdy miała siedem lat, rodzice dołączyli jednak do sekty MRA (ruch amerykańskich fundamentalistów ewangelicznych, wyjątkowo opresyjny dla swoich wyznawców), a życie Glenn diametralnie się zmieniło. Rozpoczęła się jej tułaczka po ośrodkach sekty i życie pod nadzorem jej guru. Po latach gwiazda wspomina kilkanaście lat spędzonych w jej strukturach jako walkę o przetrwanie. W wywiadzie dla „The Hollywood Reporter” stwierdziła, że sekta „kontrolowała każdy aspekt życia jej członków”. Dodała, że pobyt w niej był niezwykle obciążający psychicznie, po latach wybaczyła jednak rodzicom, że podjęli decyzję o wstąpieniu do niej.
Gdy osiągnęła pełnoletniość, odeszła z sekty (a także od męża, jej członka, którego poślubiła w wieku 20 lat). Wróciła do marzeń z dzieciństwa i rozpoczęła studia aktorskie. Tuż po szkole trafiła na Broadway, gdzie świetnymi kreacjami budowała swoją pozycję w świecie teatru. Do filmu trafiła późno, bo w wieku 35 lat.
Wyświetl ten post na Instagramie.
W obrazie „Świat według Garpa” lśnić miał Robin Williams, wówczas topowy gwiazdor, którego obecność na planie, a także rzesze jego fanów i zastępy paparazzi, onieśmielała Glenn. A jednak to właśnie ona swoją rolą przyćmiła Williamsa (z którym połączyła ją wkrótce wieloletnia przyjaźń). Kolejne filmy przynosiły jej kolejne świetne recenzje i kolejne nominacje do Oscara. Łącznie ma ich na koncie aż siedem.
Jedną z nich otrzymała po roli w „Fatalnym zauroczeniu” - największym kasowym hicie 1987 roku. Aktorka uważa go za jeden z najważniejszych w swoim życiu, nie tylko dzięki wspomnianej nominacji. Rola ogarniętej obsesją kochanki wywindowała Glenn do panteonu gwiazd i listy „najlepszych kreacji czarnego charakteru w historii”.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Rola w "Fatalnym zauroczeniu" poruszyła też kwestię problemów psychicznych, niezwykle ważną dla aktorki. Na depresję cierpiała zarówno ona, jak i jej matka i babka. U siostry zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową, a wuj i brat dziadka cierpieli na schizofrenię. Jak wyznała w wywiadzie, w rodzinie był też alkoholizm i uzależnienie od leków. Glenn wielokrotnie ubolewała nad zmienionym w ostatniej chwili zakończeniem filmu, pokazującym osobę chorą psychicznie jako niebezpieczną. To, jak przyznała po latach, popchnęło ją ku zaangażowaniu się w walkę ze stygmatyzowaniem cierpiących na zaburzenia psychiczne (w tym celu założyła nawet fundację). Kilka lat temu głośno było o jej pomyśle nakręcenia remake’u „Fatalnego zauroczenia”, który opowiadałby historię z punktu widzenia jej bohaterki. Jak twierdzi gwiazda, temat wciąż jest aktualny.
Pamiątką po filmie jest rekwizyt, który zawisł w honorowym miejscu w kuchni aktorki - nóż, którym jej bohaterka próbowała zadźgać kochanka. „To mój sposób na powiedzenie wszystkim - Nie żartujcie ze mną”, śmieje się gwiazda.
Po dreszczowcu „Fatalne zauroczenie”, Glenn urodziła córkę. Szybko jednak wróciła do pracy, pokazując cały wachlarz swoich aktorskich możliwości. Grała wybitne role dramatyczne („Niebezpieczne związki”), komediowe („Marsjanie atakują”) i kultowe czarne charaktery (jak Cruella De Vil ze „101 Dalmatyńczyków”). Pojawiała się w kameralnych filmowych przedsięwzięciach i wielkich kasowych hitach jak „Air Force One”. A potem nagle i dość niespodziewanie… nastała cisza. „Gdy skończyłam 45 lat, usłyszałam wprost w wytwórni: „Potrzeba nam aktorek młodszych, ładniejszych i bardziej seksownych” Zrozumiałam. Postanowiłam, że nie będę błagać o role. Pojawią się, albo nie”, wyznała wiele lat później. Była cierpliwa.
Wyświetl ten post na Instagramie.
W międzyczasie po raz trzeci wyszła za mąż. Zaczęła też samodzielnie wyszukiwać historie i postaci, które chciałaby przenieść na ekran. Jedna z nich - „Albert Nobbs” był z nią ponad 30 lat. Gdy wreszcie udało się zrealizować film, oczywiście przyniósł jej kolejną nominację do Oscara. Kiedy niedawno na platformie Netflix pojawił się film „Elegia dla bidoków” - ekranizacja bestsellerowej biografii J.D. Vance'a, fani aktorki znów wstrzymali oddech. Bo Glenn, wcielająca się w rolę nestorki rodu, znów stworzyła iście oscarową kreację. I choć film podzielił krytyków, wszyscy są zgodni co do jednego - ósma nominacja do najważniejszej aktorskiej nagrody świata dla Glenn, to pewnik.
Czy statuetka wreszcie trafi do rąk tej genialnej aktorki? Pytana niedawno o tę oscarową presję przez „The Guardian” , Glenn odparła: „Przeżyłam cały ten czas będąc tylko na oscarowym przyjęciu i bardzo mi się to podobało. Większość ludzi przejmuje się tym, czy rzeczywiście wygrają, ale ja nigdy tego nie czułam. Myślę, że będę niesamowicie zdenerwowana, kiedy otworzą kopertę, ale tylko dlatego, że tak wielu ludzi będzie rozczarowanych, jeśli nie wygram. Wielu z nich już myśli, że dostałam Oscara. Jeśli przegram, chcę spojrzeć w kamerę i zapewnić wszystkich: „Nic mi nie jest”.
73-letnia aktorka dodała w wywiadzie, że jest w najlepszym momencie życia: „Czuję się tak wolna i kreatywna, tak samo seksualna i tak chętna, jak zawsze. A to ironiczne, bo myślę: „Ile czasu mi teraz zostało?” Jest tak wiele rzeczy, którymi jestem zainteresowana. Przypuszczam, że to jedna z tych ironii, że czasami zaczynamy czuć się dobrze we własnej skórze dopiero późno w życiu, ale mam nadzieję, że mamy wystarczająco dużo czasu, aby z tego skorzystać. Bardzo się cieszę, że robię to, co robię, ponieważ chociaż nie jestem aktorem metodycznym i nie wykorzystuję swojego życia w aktorstwie, moja praca wciąż jest postępem. Więc nie mogę się doczekać tego, co nastąpi później”.