Czy z posiadania "tylko" jednego dziecka trzeba się tłumaczyć? Czy rodzina dwa plus jeden nie jest pełnowartościowa? Czy mama jedynaka w ogóle wie, czym jest "prawdziwe" macierzyństwo i ma prawo powiedzieć, że bycie mamą to wyzwanie?
Mam dość ciągłych pytań i konieczności udzielania odpowiedzi, których wymaga elementarna grzeczność. A co z naszym elementarnym prawem do podejmowania własnych decyzji? Niemal każdy – bliski czy tylko znajomy – daje sobie pozwolenie do wkraczania w intymną sferę naszego małżeństwa: w kwestię posiadania dzieci.
Zaraz po naszym ślubie rodzicie uparcie kierowali nas w stronę większych nieruchomości.
– Mamo, proszę cię… Po co nam cztery pokoje?
– Oj, kochanie, trzeba myśleć przyszłościowo. Potrzebujecie przynajmniej dwóch dziecięcych pokoików, prawda?
I tak ruszyła kolejna tura pytań drążących naszą prywatność.
– Wszystko w swoim czasie, mamo. Tomaszowi szykuje się awans, ja też mam w przyszłym roku objąć kierownictwo nad całym działem, nie możemy teraz brać na siebie takiego zobowiązania, wszystko po kolei – tłumaczyłam.
– Zobowiązania… – Pokiwała głową, jak nad kimś, kto nie wie, co jest dla niego dobre.
Po otrzymaniu przez nas upragnionych awansów hasło „najwyższa pora na dziecko” stało się tematem dyżurnym wszelkich spotkań rodzinnych. Nie wdawaliśmy się w dyskusje i uprzejmie zbywaliśmy natrętne dociekania. Powinniśmy dostać medal za maniery i stoicki spokój. Niemniej… prawdą było, iż nie mogliśmy w nieskończoność odwlekać tej decyzji. Mieliśmy spore mieszkanie, pracę w stabilnej firmie, osiągnęliśmy satysfakcjonujący poziom stabilizacji i dostatku, poza tym, co tu kryć, czas na spółkę z biologią nie działały na moją korzyść…
Jeremi urodził się, gdy miałam trzydzieści sześć lat. Był najpiękniejszym dzieckiem na świecie! Cudnym, kochanym, uroczo pulchnym i szczęśliwie zdrowym, ale opieka nad nim okazała się większym wyzwaniem niż zarządzanie zespołem kilkunastu osób! Rodzicielstwo było czymś wspaniałym, ale też frustrującym. Bywałam niewyspana, wyczerpana, poirytowana.
Później doszła troska, jak pogodzić opiekę nad Jeremim z naszą pracą. Choć się zmienialiśmy, doba nie była z gumy, a nasze organizmy ze stali, więc brakowało nam czasu i sił na cokolwiek innego. Nie odetchnęliśmy, gdy mały poszedł do żłobka, a potem do przedszkola – pojawiły się infekcje oraz gorsze od nich zarzuty, że „jesteśmy egoistami” i „niepotrzebnie narażany dziecko”.
Pragniemy dać dziecku wszystko, co możemy, stworzyć mu jak najwięcej szans i możliwości. Nie oszczędzam się, w poniedziałek wożę syna na zajęcia z rysunku, we wtorek z informatyki, w czwartek na tenis. Do tego dwa razy w tygodniu angielski, w weekend obowiązkowo basen. Nie wnikam, jak inni radzą sobie z wychowaniem gromadki pociech. Nasza trzyosobowa rodzina była dla nas formą skończoną, idealną – taką podjęliśmy decyzję, poprzedzoną rozmowami, kalkulacjami kosztów, a także bilansem czasu.
– No to kiedy następne dziecko? Nie chcesz chyba, żeby między rodzeństwem była zbyt duża różnica wieku, nie będą dogadywać… – naciskali rodzice, dziadkowie, ciotki.
– Jedynak źle się chowa. Wyrośnie wam na egoistę i roszczeniowca – przestrzegają koleżanki.
– Jak was zabraknie, zostanie zupełnie sam. – Nawet sąsiadka nie powstrzymała się od komentarza. – A wami kto się zajmie na starość? Warto postarać się o córkę.
To miała być zachęta? Czyżby jedynacy nie mieli przyjaciół, partnerów, dzieci? Nie zostaną sami… A ja nie po to urodziłam Jeremiego, żeby był mi wdzięczny i zajmował się mną na starość! Chciałam wychować syna najlepiej, jak potrafię, a potem wypuścić w świat, by spełniał swoje marzenia.
Wciąż słyszałam: „jedynak źle się chowa” albo „parka wychowuje się lepiej”. Byłam matką. Miałam dziecko. Czy jedno dziecko to za mało, by zasłużyć na miano pełnowartościowej mamy?
Równie męczące było poczucie wyższości, z jakim traktowały mnie podwójne i potrójne matki.
- Jak Wasz weekend? Ja ledwo żyję, dzieci cały czas rozrabiały. A u Was jak, cisza, spokój? - pytała sąsiadka. - Może wezmę Jeremka do nas w przyszły weekend, w domu pewnie się nudzi?
W jej głosie nie słyszałam troski. Dla rodzin dwa plus minimum dwa byliśmy gorsi. Niepełnowartościowi. A co najmniej inni.
Niedawno przyjaciółka, mama Zuzi, Kacpra i Wojtka, zadzwoniła do mnie podekscytowana.
- No, możemy wreszcie dokończyć naszą rozmowę. Filip wziął chłopaków na weekend na narty, jestem sama z Zuzią, nareszcie wolna, opowiadaj.
Czyli według niej mieć jedno dziecko to tak, jakby nie mieć go wcale?
A ja, mama jedynaka, często czuję się wyczerpana. Jeremi ma talent muzyczny, ostatnio do jego zajęć doszła gra na pianinie. Wcześniej próbował karate, modelarstwa, szachów, piłki nożnej... Pewnie na tym nie poprzestanie. A my, żeby za nim nadążyć, musimy precyzyjnie planować harmonogram dnia, tygodnia, miesiąca, nawet roku, by na wszystko znaleźć czas.
Jeremi ma już dziewięć lat i nadal nie czujemy potrzeby posiadania drugiego dziecka. Kochamy Jeremiego nad życie, chcemy pokazać mu świat i nauczyć wszystkiego, co sami potrafimy, dać wsparcie, by uczył się kolejnych rzeczy, chcemy otaczać go miłością, stworzyć mu taką rodzinę, która zawsze będzie jego bazą i azylem, co by się nie działo, ile by nie miał lat.
Za taki wybór ponosimy konsekwencje, choćby nie czując akceptacji ze strony najbliższych. Na Jeremim też się to odbija. Już zdążył usłyszeć, że zachowuje się jak „typowy jedynak”, bo nie chciał oddać kuzynce swojej zabawki. Jak mam go ustrzec przed opinią, iż nasza rodzina jest gorsza, bo jest w niej tylko jedno dziecko, tylko on, a on to za mało, by uznać rodzinę za pełną i prawdziwą?
Zapewniamy go, że jest kochany i wyjątkowy, a potem słyszy z ust własnej babci, że nauczyłby się dzielić, gdyby był starszym bratem, więc powinien poprosić rodziców o młodsze rodzeństwo. Chcę mi się płakać, gdy powtarza te cudze prośby…
Straciłam cierpliwość i już nie jestem miła, gdy obcy ludzie wygłaszają protekcjonalne osądy na temat naszego prywatnego życia. Ale co mam robić, gdy ranią mnie najbliżsi? Mam ich unikać, by chronić tę moją „niepełną” w ich oczach rodzinę? Może nie mają złych intencji, ale powinni być odpowiedzialni za słowa, które mają lekkość skowronka, gdy ulatują z ust, a potem stają się coraz cięższe…