Kasia Kotnowska, artystka, znalazła prosty sposób na to, jak w czasie kwarantanny natchnąć nas optymizmem. Słowo czyni cuda – ona w to wierzy.
Kraków, marzec, początek epidemii. Późny wieczór. Ciemnowłosa kobieta staje na skraju Plant. Miejsce, w które od lat przychodzi codziennie na spacery z psami, zostało ogrodzone taśmą. Patrzy bezradnie, zaczyna płakać. Nie może tam pójść jak zwykle. Dostrzega słup, na którym w normalnych okolicznościach plakaty zachęcają do odwiedzenia teatru albo wystawy. Teraz jest tylko biała płaszczyzna, ogłoszenia zdjęto. Tego samego wieczoru Katarzyna Kotnowska, artystka, kiedyś właścicielka marki odzieżowej, wraca w to miejsce z farbami. I z mamą, która staje na czatach. „Jeszcze wrócą piękne dni” - wypisuje zdanie, którego współautorem jest jej przyjaciel, Bartek Chwilczyński, doktor sztuki z ASP. A po drugiej stronie słupa cytat z Grechuty: „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”... Następnego dnia zdjęcia napisów zostaną wielokrotnie udostępnione w sieci. Potem także tekst wypisany przez Katarzynę na dykcie i umieszczony na drzwiach centrum kultury – podziękowanie dla medyków. - I kolejny – fragment jej ulubionego wiersza Szymborskiej, o złej chwili, która zasmuca, ale musi przeminąć. - To był impuls. Pomyślałam, że nie możemy widywać się ze sobą, ale możemy sobie coś powiedzieć, wesprzeć się – mówi artystka. Jest refleksyjnym wrażliwcem. Jeszcze przed epidemią na Instagramie i Facebooku skupili się wokół niej ludzie, którzy odczuwają wszystko tak intensywnie jak ona.
Mieszka na krakowskim Starym Mieście. Niewielu tu stałych lokatorów, więc ci, których spotyka codziennie, są dla niej ważni. Na przykład sąsiad z dwoma psami, Kiką i Klarą. Albo właściciel sklepiku. O nich pisze na swoim profilu. - Tworzą koloryt mojego miasta, są jego duszą. Najcenniejsi są dla mnie zwykli ludzie, a nie chwilowi idole. Przyjaźń, pielęgnowanie więzi, które nie przemijają – opowiada. Właśnie takie podejście do życia zjednuje jej sympatyków. Katarzyna jest naturalna i spontaniczna, mówi, co czuje. Chce się jej słuchać, być blisko. Emocje przyciągają jak magnes. Dobra energia promieniuje, a w trudnym czasie izolacji – wręcz ratuje.
Śląsk. Niewielki dworzec autobusowy. W oknie jednego z busów plakat – kopia pierwszego napisu Kasi, tego ze słupa ogłoszeniowego w Krakowie. - Zadzwonił do mnie właściciel firmy przewozowej, zapytał, czy mógłby umieścić takie plakaty na szybach. Powiedział, że to może dodać ludziom otuchy. Oczywiście, że się zgodziłam – mówi artystka. Nadal robi swoje, internauci ślą w świat jej krzepiące słowa, a życie przynosi następne pomysły. - Odezwała się do mnie Iza Chyłek, koleżanka. Z informacją, że prawdopodobnie pojawi się forma wsparcia dla artystów, którzy znaleźli się w złej sytuacji finansowej. Pokierowała pod odpowiedni adres. Zrobiła to bezinteresownie. „Musimy sobie pomagać” - powiedziała. To umieściłam na kolejnej tablicy.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Sztuka niepoważna, ulotna? Katarzyna zastanawiała się, czy to co robi ma głębszy sens. Krzepiąca była reakcja oficjalnego fanklubu Wisławy Szymborskiej. - Myślałam, że umieszczenie na ścianie fragmentu wiersza może być uznane za zbyt trywialne potraktowani poezji noblistki. Ucieszyłam się, gdy fanklub na swojej stronie zmieścił zdjęcie z pozytywnym komentarzem – uśmiecha się Kasia. I nie przestaje wypisywać budujących haseł. „Wspieraj lokalnie” - to zachęta do życzliwości dla drobnych producentów i handlowców, którym szczególnie doskwierają ekonomiczne skutki epidemii. „Dziękujemy wszystkim, którzy pracują, żebyśmy mogli zostać w domu”, „Każdy za kimś tęskni” i cytat z piosenki Zbigniewa Wodeckiego: „Rzuć to wszystko co złe” - Kraków i internauci przyzwyczajają się do napisów spod jej ręki. A o randze tej sztuki niech świadczy fakt, że Archiwum Narodowe w Krakowie zdeponowało tablicę z napisem „Okoliczności są wyjątkowe, ale DAMY RADĘ” jako część zapisu historii miasta w dobie epidemii.