Gdy zawiadamiamy Katarzynę Rozenfeld, że została Kobietą Roku TS, cieszy się, ale... nazajutrz przysyła sms: jak ma przyjąć nagrodę, skoro ona należy się tysiącom osób, które włączyły się w akcję Kobiety na Wybory? Zawieramy umowę: odbierze laur w imieniu Polek, bohaterek tych wyborów. I sojuszniczek, które razem z nią prowadziły akcję. Bo przecież to ona, Katarzyna Rozenfeld, rzuciła hasło i z grupą wolontariuszek poświęciła kilka miesięcy życia, by 20 procent wahających się kobiet poszło zagłosować.
Spis treści
Marzec 2023. Polska cieszy się wynikami finału WOŚP, śledzi proces zabójcy prezydenta Adamowicza. Mówi się o wizycie księcia Williama. W tej atmosferze poznajemy wyniki przedwyborczych badań. Na pytanie: „Czy na 100% zagłosujesz w wyborach parlamentarnych”, TAK odpowiada tylko 55 procent Polek (w wieku 19–59 lat). Z 16 milionów naszych głosów prawie połowa ma być zamrożona. Kobiety mówią: nie wierzę, że coś się poprawi, nie ufam politykom. Najważniejszy argument brzmi: nie mam poczucia, że mój głos ma znaczenie.
Twój STYL: To był dla pani „czerwony alert”?
Katarzyna Rozenfeld: Nie uwierzyłam w te wyniki. Byłam na spotkaniu Stowarzyszenia LiderShe, to około 50 kobiet biznesu. Nie rozumiałyśmy, dlaczego prognozy są tak złe. Żyłam z tym niedowierzaniem i złością kilka tygodni. W końcu przyszła myśl: co ja, Katarzyna Rozenfeld, mogę zrobić? Rozmawiałam z koleżankami z LiderShe, później z organizacjami kobiecymi: możemy to zmienić? Powiedziały „tak”.
W czasach, gdy my wchodziłyśmy w dorosłość, udział w wyborach traktowało się jako obowiązek i przywilej. Dziś, ponad sto lat po tym, jak nasze babki wywalczyły to prawo, kobiety nie chcą z niego korzystać?
Potrzeba budowania społeczeństwa obywatelskiego to wciąż sprawa do załatwienia. Z maili, które do nas przychodziły, wynikało, że kobiety czasem nie wiedzą, gdzie jest ich lokal wyborczy, jak mogą poznać kandydatów, a nawet jak wygląda karta do głosowania i czy stawia się krzyżyk, czy ptaszek. „Mąż pójdzie głosować i to wystarczy”. Wiara kobiet w ich siłę była niska. „Co znaczy jeden głos, beze mnie też jakoś to będzie…”. Dla wielu wciąż nie jest oczywiste, że wybierając posłów czy radnych, decydują, czy w ich okolicy będzie przedszkole, czy kobieta będzie zarabiała tyle co kolega, czy będzie miała dostęp do badań. Przekonywanie, że mamy wpływ, że nie ma nieważnych głosów, było treścią naszej akcji. A edukacja stała się jednym z najważniejszych zadań. (...)
Być apolityczną w wyborach – trudna sprawa. Nikt nie chciał was przeciągnąć na swoją stronę?
Ostrzegano mnie przed tym, ale nie było takich prób. Może dlatego, że przesłanie było jasne: nie mieszamy się w politykę, nie zabiegamy o wsparcie. Za sponsoring trzeba się odwdzięczyć, mnie zależało na niezależności. I na tym, by zachęcić Polki do aktywności niezależnie od poglądów.
Jak przekonała pani kobiety niezainteresowane polityką?
To było wyzwanie. Przekonałyśmy do współpracy Jędrzeja Witkowskiego, prezesa Centrum Edukacji Obywatelskiej, który w aplikacji latarnikwyborczy.pl pokazuje różnice w programach partii. Ta ankieta pomaga określić, do której partii nam najbliżej. Przekazałyśmy zespołowi Latarnika listę zagadnień ważnych dla kobiet i część z nich znalazła się w teście. Promowałyśmy to narzędzie w naszych mediach społecznościowych, wierząc, że dla każdego, kto nie ma wiedzy o programach partii politycznych, to dobry pierwszy krok. Zadziałało. Liczba odsłon Latarnika sięgnęła 5,6 miliona, ponad dwa razy więcej niż w poprzednich wyborach!
Wasza akcja zaczęła się mniej więcej miesiąc przed wyborami. A jednak zetknęła się z nią co trzecia Polka. Imponujące.
Najważniejszy był internet, ale dzięki Magdzie Sobkowiak, która dbała o kontakty z mediami i PR, byłyśmy też w telewizji i radiu. Na WhatsAppie miałyśmy 22 grupy – każda wokół jakiegoś zadania. Codziennie dołączały nowe organizacje. Ze wszystkimi trzeba było rozmawiać, określić wzajemne oczekiwania. Dałam radę chyba do czterdziestej, potem misję przejęła Agata Bauc. W sumie dołączyło do nas 107 organizacji z całej Polski, którym do dziś jestem ogromnie wdzięczna za zaufanie, jakim nas obdarzyły (pełna lista na stronie kobietynawybory.pl – red.).
A dało się w tym czasie jeszcze żyć, pracować, wyjść do kina?
Od pewnego momentu zajmowałam się tylko kampanią. Wiele osób, bez których bym sobie nie poradziła, zaufało i też odłożyło swoje sprawy, poświęcając swój czas i energię. Podkreślam: strategię ułożyło grono profesjonalistek, które zaangażowały się w takim samym stopniu jak ja. Uważam to za szczęście tej akcji. Przyłączyła się Olga Adamkiewicz, która ma doświadczenie w prowadzeniu kampanii wyborczych, została szefową komunikacji. Marta Sztandarska, która kiedyś pracowała w warszawskiej agencji PR, pomagała nam w dotarciu do menedżerów popularnych osób, artystów i ludzi mediów. Ola Petrykowska i Ola Włodarczyk spędziły setki godzin, zachęcając do udziału w kampanii celebrytów. Te kobiety mają wiedzę, znają ludzi, są sprawcze. Dla mnie niektóre światy były obce. Na przykład celebryci. (...)
Wielka życzliwość motywowała?
I to jak! Michał Rusinek ułożył i nagrał dla nas wierszyk. A na moim ulubionym filmie Michał Żebrowski z żoną leżą w łóżku i pani Ola mówi: „Idę na wybory, bo pomimo że mój głos nie jest tak piękny (jak męża), jest tak samo ważny”. (...)
To teraz proszę powiedzieć o chwilach zwątpienia.
Były momenty, że… szczekałam na telefon. Czasem po przebudzeniu miałam 200 nowych wiadomości, bo wolontariuszki pracowały także nocą, o świcie. Był też konkretny dzień kryzysu, który mógł oznaczać koniec kampanii – 14 września. Jedna z partii obwiesiła swoje autobusy naszym hasłem „Kobiety na Wybory”. To był cios dla nas wszystkich… Nie zrezygnowałyśmy, szkoda by było całego wysiłku. Ale bywało ciężko. Opowiem niechlubną anegdotę. Sama wychowuję syna, ma 14 lat. We wrześniu chodził do szkoły w trzech bluzach, bo ja… nie zorientowałam się, że zrobiło się zimno i trzeba mu kupić kurtkę. Ten miesiąc zniknął mi z kalendarza, wszystko było tak intensywne, że prywatne życie zeszło na dalszy plan. (...)
Padł rekord. W wyborach wzięło udział 73,7 proc. kobiet. Pierwszy raz w historii zagłosowało więcej Polek niż Polaków. Pamięta pani moment ogłoszenia wyników?
Oczywiście! Na ekranie pojawia się Piotr Kraśko i mówi: „Królową tych wyborów jest frekwencja”. I widzę, jak słupki rosną. Nadzieję dały już pierwsze popołudniowe wyniki. I widok młodych ludzi w kolejkach do lokali wyborczych. Po kampanii byłam na dwóch uniwersytetach, dziękując: Moje pokolenie w was nie wierzyło, a wy zrobiliście coś nieprawdopodobnego… Czułam radość, że frekwencja jest tak duża, ale fakt, że wpłynęły na to nasze działania, dotarł do mnie dopiero po tygodniach. Może to była kwestia zmęczenia…
Ponad pięć miesięcy na wysokich obrotach, skrajne emocje. Jak się z tego wychodzi?
Ja zachorowałam, organizm upomniał się o swoje. Gdy się z tym uporałam, musiałam zwyczajnie wrócić do pracy i w końcu zarabiać pieniądze.
A co z nagrodą, taką osobistą? Zasłużyła pani jak nikt.
Nic sobie nie kupiłam, jeśli o to pani pyta. Ale dostałam coś pięknego. Koleżanka podarowała mi kalendarz z grafikami, które towarzyszyły kampanii. Przekazałyśmy je zresztą na aukcję WOŚP. Od innej dostałam filiżankę do mojej kolekcji, od kolejnej kosz kulinarnych wspaniałości. Ach, i coś jeszcze. „Puls Biznesu” przyznał mi nagrodę i zrobił ze mną wywiad. W dniu, kiedy miał się ukazać, zostawiłam syna na treningu i obeszłam ze cztery kioski, żeby kupić gazetę. Nigdzie jej nie było. Na szczęście mama zdobyła pismo i... dała mi pod choinkę. Ale największą nagrodą jest to, że Polki udowodniły swoją siłę. Nabrały odwagi, by mieć swoje zdanie.
Cały tekst można przeczytać w majowym wydaniu Twojego STYL-u.