Kiedy mamy problemy w relacjach, psycholodzy zawsze namawiają nas do rozmowy. Jaką moc mają słowa? O ich wpływie na nasze związki rozmawiamy z Psychoterapeutką Izabelą Butniewicz.
Spis treści
PANI: Czy można zepsuć związek słowami?
IZABELA BUTNIEWICZ: Można. Nawet gdy drugą osobę bardzo kochamy. Są słowa, które jeśli padną, zaczynają żyć własnym życiem i wprowadzają w relację niepewność, urazę, lęk. „Nigdy nie można na tobie polegać, wiecznie wszystko psujesz, ty kretynie, ty debilu, to twoja wina, jesteś jak twoja matka”.
Psycholog prof. Wojciech Kulesza ukuł taki termin – słowa nuklearne.
To trafne, jeśli spojrzeć, jak wielką mogą mieć siłę rażenia, jak różne skutki mogą wywoływać. Po pierwsze uderzają w poczucie własnej wartości. Jeśli mój partner adresuje do mnie słowa obelżywe, wulgarne, agresywnie oceniające, poczuję się obwiniana, nieszanowana, poniżana. Jak mam mu ufać? Od tych słów rozchodzi się fala uderzeniowa: poczucie bezpieczeństwa w związku spada, zwiększa się dystans pomiędzy partnerami. Inny psycholog, prof. John Gottman stworzył pojęcie jeźdźców apokalipsy – też dobrze oddaje tę niszczącą moc złych słów.
Jednak żyjemy w epoce hejtu, czy nie mamy dziś większej niż dawniej tolerancji na wulgaryzmy?
Nie da się uodpornić na poniżanie i pogardę. Na pewno język, jakim się do siebie zwracamy, przeszedł ewolucję; w gabinecie też często obserwuję oskarżanie, obwinianie w formie bardzo bezpośredniej. Nie cenzurujemy się dziś i czasem nazywamy to otwartością. Nie zawsze mamy świadomość, że to jest przemoc werbalna. Nie mamy też świadomości, że jednym z jej skutków jest stopniowa zmiana nastawienia partnerów do siebie nawzajem, powodująca erozję związku. Nie chodzi tylko o to, że źle traktowany partner się odsuwa. Zmiana następuje też w drugim. Kiedy zaczynam nazywać partnera głupcem, przez moment czuję się winna. Żeby nie czuć poczucia winy, żeby nie myśleć o sobie źle, koncentruję się na samousprawiedliwianiu. Miałam prawo tak go nazwać, bo wczoraj zapomniał, dziś się wygłupił, a rok temu zachował jak świnia. Kiedy coś nazywasz, zaczynasz to widzieć zgodnie z nazwą. W ten sposób obydwoje zaczynają myśleć o sobie coraz gorzej. Ale do atomowych słów zaliczamy też takie, które nie są obelżywe, ale podważają sens związku. Na przykład: „rób co chcesz, nie obchodzi mnie to” – które odbieramy jako brak akceptacji i sygnał, że partnera nie interesujemy już ani my, ani nasza relacja. Albo słowa „jeśli tak, to odchodzę, chcę rozwodu”. Znam osoby, które rzucają takim kalibrem w kłótni. Druga strona myśli: kim ja dla niej jestem, skoro dopuszcza możliwość rozstania? Jeśli tak, nasz związek nic dla niej nie znaczy. Są też pary, w których „przypiekanie” partnera odbywa się w zawoalowany sposób: „nie zawracaj sobie tym głowy, skarbie, to nie dla ciebie”.
Czyli: nie jesteś dla mnie partnerem do rozmowy na ten temat.
Albo coś ukrywam i nie chcę z tobą na ten temat rozmawiać. W najgorszej wersji po prostu nie uważam cię za osobę inteligentną. Każdy z tych przekazów psuje relację. Nie jesteśmy równi, ja jestem wyżej. Byłam świadkiem takiej sytuacji w towarzystwie – mężczyzna rzucił: „Tylko nie proście o pomoc mojej ukochanej, ostatnio instalowała aplikację trzy dni”. Nie padła obelga, wszyscy się śmiali, a jednak umiejętności i inteligencja partnerki zostały podane w wątpliwość.
Prof. Gottman, ten od jeźdźców apokalipsy, powiedziałby, że ta para w ciągu trzech lat się rozstanie.
Tak, miał doskonałe wyniki w przewidywaniu rozwodów na podstawie tego, jak pary ze sobą rozmawiają. Choć oczywiście nie oznacza to, że za każdą obelgę czy złośliwość zapłacimy rozpadem związku. Ale trzeba się bardzo napracować, żeby zniwelować zły wpływ takich słów na relację.
Na czym ta praca polega?
Przede wszystkim trzeba się nauczyć reagować na atomowe słowa. Stawiać granice – nie zgadzam się na to, żebyś tak do mnie mówił(a). Nie zgadzam się, żebyś używał(a) w stosunku do mnie takiego zdania, bo czuję się potraktowana bez szacunku, z pogardą. Poczułem się zlekceważona(y), kiedy tak powiedziałe(a)ś. To mnie boli. Czyli trzeba nazwać, co czuję, i powiedzieć, że się nie zgadzam. Bardzo wiele z nas tego nie robi, kłócimy się, udowadniamy sobie wzajemnie, kto zrobił gorzej, czyje słowa były boleśniejsze. Usprawiedliwiamy: „oj, bo byłem w nerwach, wkurzyłaś mnie”. Nie, to nie jest moja odpowiedzialność. To nie jest moja wina, że ty mówisz do mnie takie słowa.
A czy istnieją słowa dobroczynne, które mają taką moc, żeby naprawić związek?
Istnieją. To nie są słowa nadzwyczajne, ich siła polega na tym, że powtarzamy je często. Przypomina mi się para, która trafiła do mnie jako ostatniej szansy przed rozstaniem: byli razem przez 15 lat i dokładnie przez tyle czasu ona systematycznie przypominała mu, jak podle się kiedyś wobec niej zachował. Mówiła: „Nie myśl, że zapomniałam. No tak, pamiętam, do czego jesteś zdolny. I kto to mówi, już nie pamiętasz, co mi zrobiłeś?”. W kodeksie karnym dożywocie trwa 25 lat, po 15 można wyjść na wolność za dobre sprawowanie. A tu kara bez końca. Rozmawiałyśmy nie tylko o tym, czy po tylu latach nie czas skończyć z grillowaniem partnera. Poprosiłam ją także, żeby każdego dnia pomyślała, co dobrego on dziś zrobił, co ona docenia, za co może mu dziś podziękować. Choćby: „Dziękuję, że pamiętałeś o jogurcie dla mnie. Już skończyłeś? Wspaniale sobie poradziłeś”, „Jesteś świetnym ojcem”.
Bo kiedy coś nazywasz, zaczynasz to widzieć zgodnie z nazwą?
Kiedy znajdujemy dowody na hojność, serdeczność, mądrość, odwagę partnera – zaczynamy go tak widzieć, zaczynamy go doceniać. Bo co buduje związek? To, że widzimy w sobie wzajemnie coś, co ma dla nas wartość. Jedna z moich pacjentek powiedziała mi niedawno, że rzadko mówi partnerowi: kocham, pożądam, jesteś przystojny – bo uważa, że częste powtarzanie może zdewaluować te słowa. No nie, dobre słowa się nie dewaluują, jeśli mówimy, co naprawdę czujemy. Żeby je wypowiedzieć wykonujemy najpierw pracę na poziomie mentalnym, a potem uruchamiają się w nas dobre emocje. To jest budowanie dobrych doświadczeń relacyjnych między nami.
Był taki znany eksperyment społeczny, którego wyniki nazwano efektem Pigmaliona. Okazało się, że uczniowie, którzy zostali określeni przez nauczycieli jako inteligentni…
…rzeczywiście zaczynali lepiej sobie radzić. Na tym polega siła dobrych słów – coś w nas uruchamia, pobudza. Chcemy być szczodrzy, mądrzy, pracowici, atrakcyjni i dobrzy w oczach ważnych dla nas ludzi. Na tym polega moc chwalenia, wyrażania wdzięczności, a nie na łechtaniu ego, jak czasem myślimy.
Ile dobroczynnych słów trzeba, żeby zrównoważyć te atomowe?
Powinny być codziennym rytuałem, bo wtedy podtrzymują dobre myślenie o sobie nawzajem. Mogę chwalić, dziękować, mogę wyrazić wsparcie, jeśli partner ma trudny czas.
Słyszałam, że akurat ze wspieraniem mamy problem. Chcemy raczej radzić i gniewamy się, gdy ktoś z naszej rady niekorzysta – wtedy się oburzamy i mówimy: „Trzeba było mnie słuchać, a nie mówiłam?”
Przede wszystkim trzeba się uczyć gryźć w język. To ważna umiejętność w stosunkach międzyludzkich, bardzo dziś niedoceniana, bo w cenie są celne riposty, zaoranie i posiadanie ostatniego słowa. Ale w związkach to nie działa. Kiedy nie wiesz, co powiedzieć, nie mów nic. Kiedy nie wiesz, co zrobić, nie rób nic. Zapominamy, że sama nasza obecność ma wartość dla partnera. Nie zawsze muszę być użyteczna. Dobre słowa brzmią: jestem tutaj, razem sobie poradzimy. Wsparciem jest być razem, wysłuchać do końca, towarzyszyć w smutku, złości, żalu. I nie mówić, że wszystko będzie dobrze, uśmiechnij się. Czasem tak robimy, ładujemy do taczki byle co i biegamy tam i z powrotem. Znacznie cenniejsze jest słuchanie, czyli komunikat: daję ci swoją uwagę, jesteś dla mnie ważny.
A jeśli nie rozumiemy partnera? Jeśli denerwuje nas to, co mówi?
„Pomóż mi to zrozumieć. Usiądźmy, wytłumacz mi, dlaczego tak myślisz. Powiedz coś więcej, bo może ja czegoś nie wiem, coś mi umyka”. Próbujmy się zaciekawić perspektywą partnera, nie spieszmy się z ocenami, bo one są dla rozmowy jak zatrzaśnięcie drzwi. Czasem się nam wyrywa: o nie, ty znowu o tym? Nie chce mi się gadać, nie mam do tego głowy. I drzwi zaczynają się zatrzaskiwać. Wtedy trzeba dodać: „może usiądziemy i porozmawiamy o tym wieczorem, jutro?”. I już jest lepiej, w ostatnim momencie wsunęliśmy stopę w drzwi. To jest umiejętność ogromnie ważna w związkach.
Użyła pani słowa: rytuał. Słyszę nieraz od psychologów, że chętnie poszukujemy dziś magicznych zwyczajów, które mają uratować związek.
A ja słyszę w gabinecie, że rytuały wydają się sztuczne, a ludzie by woleli spontanicznie. Rozmawiać co wieczór, jak ci minął dzień. Codziennie chwalić partnera? Przecież nie jest dzieckiem. Bardzo często słyszę takie uwagi i tłumaczę, że to tak jak z jazdą na rowerze. Nie nauczyłaś się w dzieciństwie i teraz ta jazda nie wydaje ci się naturalna. Ale wciąż możesz się nauczyć. Pomocna jest systematyczność, trzeba ćwiczyć. Jeśli mój mózg nie ma połączeń neuronalnych odpowiadających za pielęgnowanie bliskości i intymności, to mogę praktykować zachowania, które im sprzyjają. Tak, na początku wydają się sztuczne, ale wkrótce poczujesz, że jesteś ważną częścią życia drugiej osoby, że ona chętnie się z tobą dzieli swoimi planami i opowiada, co się jej przydarzyło. Wrażenie sztuczności zniknie. Ale pytała pani o magiczne zwyczaje, których dziś szukamy. Mam takie wspomnienie z dzieciństwa, z lat 80., kiedy kawa była produktem luksusowym i trudno dostępnym. Gdy mojej mamie udało się ją zdobyć, zapraszała tatę, swoich rodziców albo znajomych – parzyli kawę, siadali i gadali. Taki mieli rytuał, kiedyś zresztą, jak mi się wydaje, bardzo popularny. Długie rozmowy przy kawie lub herbacie.
Jakby momenty zatrzymania się.
Tak, bo właśnie o to chodzi w każdym dobroczynnym dla związku rytuale. O wspólne spędzanie czasu, o zatrzymanie się po to, by inni poczuli się zauważeni, ważni dla nas. „Chodź, siadaj, pogadajmy, wymasować ci plecy?”, „Czy mi się wydaje, czy jesteś trochę spięty?” Rytuały działają więziotwórczo, codziennie powtarzane stają się stelażem bliskości. Ale są i inne korzyści. Badania pokazują, że w rodzinach, które jedzą razem posiłki, dzieci znacznie rzadziej chorują na zaburzenia odżywiania. Może dlatego, że wspólne jedzenie tak świetnie działa, ale może też dlatego, że kiedy codziennie jesteśmy razem, łatwiej dostrzegamy, co się z nami dzieje? Od razu widzimy, że ktoś mniej je, że odmawia lub przeciwnie, połyka wszystko, jak leci. Zauważamy, jak się czują bliscy, możemy od razu powiedzieć partnerowi: „Jakiś się wydajesz dzisiaj nieswój”. Może on odpowie: „Nie chcę o tym rozmawiać”. Jednak już samo doświadczenie bycia zauważonym przez bliskich jest dobre.
Ale chyba tylko pod warunkiem, że oni mają dla nas dobre słowo.
Tak, zawsze wracamy do słów, do naszego nastawienia. Mogę powiedzieć: w naszej rodzinie co niedzielę mama piecze ciasto, siadamy po południu, jemy, rozmawiamy i jest przyjemnie. Ale mogę też powiedzieć: w naszej rodzinie, czy ktoś chce, czy nie, musi być o 16 w domu i wcinać ciasto mamy, bo inaczej się obrazi. To, co różni te sytuacje, to wolność wyboru, która wpływa na atmosferę i na to, jak się czujemy. Rytuały nie powinny powstawać na siłę. Do rytuału się zaprasza i można odmówić. Dobrze jest, jeśli para ma możliwość pogadać codziennie przed snem, ale to nie znaczy, że związek się posypie, bo chodzimy spać o różnych porach. Znakomitym rytuałem dla par jest wychodzenie na randki, ale wtedy, jeśli czujemy się zaproszeni, oczekiwani, mile widziani. To nie jest obowiązek – no chodźmy już na tę randkę, bo musimy ratować nasz związek. Dobrze jest jeść razem, ale to nie działa, jeśli trzaskam garnkami, bo muszę obiad zrobić na ten nieszczęsny rytuał. Lepiej powiedzieć: „Ostatnio jestem zmęczona. Chodźmy na pizzę”. Nie odpuszczajmy, ale traktujmy rytuały elastycznie. Zmieniamy pracę, dzieci dorastają, zwyczaje też ulegają przemianom razem z naszym życiem. Znam zapracowaną parę, której rytuał polega na tym, że się podwożą rano. Mam chwilę, przejadę się z tobą. Chcę z tobą pobyć. Bo żyjemy ostatnio w takim tempie, że nie mamy czasu zamienić ze sobą słowa. Fajnie im się gada w samochodzie, a wieczorem trudniej się zgrać. Znam też parę, która zaczęła podróżować w weekendy, kiedy dzieci wyprowadziły się z domu. Na weekend do Sandomierza, na niedzielę do zamku Książ. Bo potrzebowali czegoś nowego, żeby się zbliżyć. I dopiero teraz ona mu powiedziała: „Jakim świetnym jesteś organizatorem!”. Po 25 latach związku.
Izabela Butniewicz - psychoterapeutka i superwizorka Gestalt, trenerka, prowadzi warsztaty rozwojowe dla par i dla kobiet, przeprowadza organizacje przez zmiany.