Co starszy mężczyzna może zaoferować młodszej kobiecie? Jeśli pierwszym skojarzeniem są pieniądze, warto poznać tę historię.
Przyjeżdżając do Warszawy wiedziałam, że muszę sobie poradzić. Nie miałam planu B. Studia na SGH, w międzyczasie najlepsze staże w międzynarodowych korporacjach. Potem start w dobrej firmie i awans lub zmiana pracy co rok. Kupno mieszkania, dobrego samochodu z salonu i kosztowne studia zagranicznie MBA. Byłam zdeterminowana, aby trzymać się planu i to właśnie sukces i bezpieczeństwo były dla mnie najważniejszymi wartościami.
Przez kolejną dekadę po studiach realizowałam ten plan. Kupiłam niewielkie mieszkanko na peryferiach, a regularnie otrzymywane premie odkładałam na kupno czegoś w lepszej okolicy. Nie głodowałam, ale byłam praktyczna: produkty marek dyskontowych, wakacje last minute do Bułgarii lub Turcji, ubrania z wyprzedaży. W końcu utrzymywałam się w stolicy sama i nie miałam szansy na pomoc rodziców. Moi partnerzy byli podobni. Skoncentrowani na sukcesie, wiedzący czego chcą. Miałam dwa dłuższe związki, obydwa podobne do siebie. Rano wspólna siłownia, potem praca do 19-20, szybka kolacja i jakiś film na Netflixie. W weekendy studia lub praca nad dodatkowymi projektami, czasami spotkanie ze znajomymi. Kiedy nasze harmonogramy zbyt się rozjeżdżały, rozstawaliśmy się bez gniewu, zwyczajnie zbyt zajęci, aby się przejąć zerwaniem.
I wtedy poznałam Marka. To było na wyjeździe integracyjnym. Był dyrektorem w spółce-matce, w której pracowałam. Od razu zwrócił moją uwagę swoim śmiechem. Wyglądał jak dojrzały mężczyzna, ale śmiał się jak beztroski nastolatek, otoczony grupką zasłuchanych pracowników. Podczas kolacji zadbałam, aby usiąść przy jego stoliku, gdzie wdaliśmy się w dyskusję o planowanie reorganizacji mojego działu. Po kolacji, już przy winie, zadał mi pytanie:
- A co robi Pani w wolnym czasie dla przyjemności?
Miałam problem, aby na nie odpowiedzieć, więc zażartował, że jego obowiązkiem jest, abym znalazła czas na relaks i nie się wypaliła zawodowo. Od tego czasu podsyłał mi informacje o ciekawych koncertach, wystawach, filmach. W końcu umówiliśmy się do galerii, gdzie poznałam go lepiej. Miał 53 lata, czyli niemal 20 lat więcej niż ja. Był już kilka lat po rozwodzie. Jak powiedział, z czasem stracili tematy do rozmowy i chęć, aby je odnaleźć. W dodatku jedyna córka wyjechała na studia do Paryża i nie planowała wracać. Marek lubił ją odwiedzać, ale wiedział, że układa już sobie sama, daleko od niego, życie.
Po trzeciej randce poszliśmy do jego mieszkania. Elegancki i przestronny apartament na Mokotowie, starannie dobrana piwniczka z winami i cudowna noc, w czasie której poczułam się rozpieszczona jak nigdy w życiu. Mimo swojego wieku miał świetne ciało i styl, który powodował że był bardziej pociągający od moich rówieśników. Rano zabrał mnie do kawiarni ukrytej wśród willowych uliczek, gdzie smakowaliśmy croissanty i tłumaczył mi, czemu we Włoszech cappuccino dostanę tylko na śniadanie.
Kolejny rok upłynął nam jak w bajce. Kolacje w świetnych restauracjach, romantyczne wyjazdy na weekendy. Wizyta u jego córki w Paryżu, której się tak bałam, a okazała się wspaniałym czasem spędzonym w muzeach i francuskich bistro. W weekendy się relaksowałam, przestałam wysiadywać w pracy wieczorami. Marek pracował dużo, ale w odróżnieniu od moich poprzednich partnerów rozdzielał pracę i życie.
- Mam taką pozycję, że mogę pozwolić sobie, aby wyjść o 17.30.
Przy nim poczułam, że żyję. Cieszyłam się pysznym jedzeniem, pełnym czułości seksem, długimi rozmowami. Czułam się jakbym wreszcie obudziła się z długiego snu.
- No, no, no. Nieźle się urządziłaś. Obyty facet, który wie jak docenić kobietę. Nie musisz martwić się małymi dziećmi ani jego żądzą sukcesu. Trafiłaś w dziesiątkę! – powiedziała przyjaciółka z nutą zazdrości, gdy spotkałyśmy się na kawę a ona narzekała na zapracowanego męża.
Nic więc dziwnego, że kiedy po roku zadał mi pytanie, czy zostanę jego żoną, moje entuzjastyczne „tak” było słychać w całym Rzymie, gdzie spędzaliśmy majówkę.
Mniej entuzjastyczna była moja mama.
- Oj, córciu, córciu. Ja wiem, że on jest zamożny, może dać Ci to czego my z ojcem nie możemy, ale to nie wystarczy.
- Mamo – próbowałam jej wytłumaczyć – ja go kocham nie za pieniądze, a za to jak się przy nim czuję. Wyjątkowa, jedyna.
- Kochana, ale małżeństwo tak nie wygląda na co dzień – powiedziała kiwając głową.
- Może Twoje – pomyślałam, ale nie chciałam jej zranić.
Nasz ślub był skromny, cywilny, tylko najbliżsi. Mama Marka, jego córka Kasia, moim rodzice, kilkoro znajomych. Nie było przaśnych zabaw czy rzucania bukietem, tylko obiad w naszej ulubionej restauracji i rozmowy ze znajomymi. Miałam okazję poznać lepiej Pawła i Agnieszkę, najbliższych przyjaciół Marka. Znali się jeszcze ze szkoły, lubili spędzać czas na działce Pawła i Agnieszki.
- A może Wy byście sobie też kupili taką działeczkę? Akurat sąsiad opodal sprzedaje, to byśmy byli obok siebie.
- Wiesz, my z Markiem to wolimy zwiedzać ciągle coś nowego. Podróżować, kosztować życia. Tyle jeszcze mamy do zrobienia.
- Zazdroszczę energii. Ja bym już tak nie chciała co weekend wyjeżdżać. Nawet myślę czy za rok nie przejść na wcześniejszą emeryturę i nie odpoczywać na mojej działeczce.
- Aż ciężko uwierzyć, że jest w tym samym wieku co Marek – pomyślałam – ale pewnie to wychowywanie dzieci ją tak zmęczyło, że już jej się nic nie chce.
Ja nie planowałam dzieci. Byłam szczęśliwa z Markiem, kochałam nasze życie i nie chciałam, aby cokolwiek się w nim zmieniło.
Jako młode (przynajmniej stażem) małżeństwo wspólnie urządzaliśmy nasze, czyli Marka, mieszkanie. Uwielbiałam po pracy wybierać meble, a weekendami jeździć po Polsce i Europie w poszukiwaniu najpiękniejszych dodatków. Chodziliśmy do teatru, do opery, na wystawy. Spotykaliśmy się też na kolacje z Pawłem i jego żoną. O rozmowie z Agnieszką szybko zapomniałam, aż przyszedł koniec roku. Jak zawsze, Marek otrzymał przyjemny bonusik w pracy.
- A może byśmy tak kupili tę działkę obok Pawła i Agnieszki? Co Ty na to? Dobra cena, dojazd zajmuje mniej niż godzinę od nas. Mielibyśmy swój kawałek ziemi.
- Ale przecież mieliśmy za to pojechać w ferie na nurkowanie w Meksyku, z rekinami i w cenotach. Błękitna woda, dreszczyk emocji, piramidy Majów.
- Wiesz, trochę mi się nie chce pędzić w upale z miejsca na miejsce, ale masz rację. Obiecałem, będzie cudownie.
I było. Bielusieńka plaża, niesamowite widoki po wodą, wchodzenie na piramidy. Zdjęcie z tego wyjazdu zawisło nad naszym kominkiem. Zakochani, opaleni, szczęśliwi.
Na kolejną zimę zaplanowałam Bali. Widziałam stamtąd zdjęcia i chciałam, abyśmy uprawiali jogę na drewnianym pomoście, pływali całymi dniami w ciepłej wodzie a wieczorami jedli romantyczne kolacje z widokiem na ocean. Zaczęłam szukać najlepszych ofert, przesyłałam Markowi plany wycieczek. Jednak Marek unikał tematu. W końcu zapytałam go wprost co się dzieje.
-Kochanie, nie chcę Cię martwić, ale w tym roku nici z wyjazdu na Bali.
- Czemu?
- Wiesz, że od ostatnich kilku miesięcy mama niedomaga. Rozmawiałem z nią i w końcu zdecydowała się, że czas na dom opieki. Ale chcę, żeby miała jedynkę, więc muszę jej pomóc z opłatami. A jeszcze Kasia wreszcie zdecydowała się kupić coś swojego w Paryżu i też potrzebuje wsparcia w zaliczce… Przykro mi kochanie.
Zrobiło mi się smutno, ale rozumiałam. Rodzina w końcu jest najważniejsza, ja też wspierałam rodziców.
- Nie martw się Mareczku, ja też dostałam w tym roku premię. Nie starczy na pełne 2 tygodnie, ale chociaż na tydzień pojedziemy. Będzie pięknie, teraz ja Cię porozpieszczam.
Wydawał się skrępowany, ale pomyślałam, że pewnie trochę się wstydzi, że teraz ja będę za wszystko płaciła. W końcu jednak powiedział, że on nigdzie nie leci.
- 28 godzin w jedną stronę? Z męczącym transferem w dusznym Dubaju? Nie, dziękuję.
- Może chociaż Madera lub Kanary? Co sądzisz?
- Sądzę, że nie mam ochoty pędzić na koniec świata, aby wypocząć. Wolałbym zostać w domu lub może pojechać do jakiegoś miejsca bliżej domu.
- Może narty w szwajcarskich Alpach?
- A może polskie góry? Coś kameralnego, bez tłoku. Odetchnęlibyśmy. Pozażywali powietrza.
- Najlepiej jakieś sanatorium... - szepnęłam, ale nie usłyszał.
Narobił mi apetytu na życie, a teraz się wycofuje? Ma plany wakacyjne jak moi… rodzice. No tak, przecież jest młodszy tylko 5 lat.
W końcu zdecydowaliśmy się na odpoczynek w Polsce, ale czułam, że coś się zepsuło. Z każdym dniem odsuwaliśmy się od siebie - on coraz częściej zamiast wyjść wolał zostać w domu. Z jego znajomymi rozmawialiśmy o funduszach emerytalnych, a piwniczka z winem stała nienaruszona, bo wino mu szkodziło.
Kiedy więc szef zaprosił mnie na rozmowę myślami byłam gdzie indziej.
- I co Pani o tym sądzi, Pani Moniko?
- O czym dokładnie?
- O propozycji objęcia stanowiska zarządzającego we Wrocławiu? Wiążę się z tym oczywiście podwyżka i częste wyjazdy do Berlina, ale myślę, że sprosta Pani temu zadaniu.
- Proszę dać mi kilka dni do namysłu.
Wróciłam do domu skołowana, ale musiałam chwilę poczekać na rozmowę z Markiem, który uciął sobie drzemkę na kanapie. Opowiedziałam mu o propozycji.
- I jak to sobie wyobrażasz? Nie dam rady tak kursować między Warszawą a Wrocławiem. I jeszcze muszę myśleć o mamie.
- A ja muszę myśleć o sobie. - ucięłam.
Kilka dni później zadzwoniłam do mamy, aby powiedzieć jej o awansie, przeprowadzce do Wrocławia i... rozwodzie.
Marek nie protestował. Był zbyt zmęczony, by ratować nasze małżeństwo.