Wywiad

"Kochał Korę i wiedział, że wychowuje nie swoje dziecko" Biografka opowiada o Marku Jackowskim

"Kochał Korę i wiedział, że wychowuje nie swoje dziecko" Biografka opowiada o Marku Jackowskim
Marek Jackowski
Fot. AKPA

Marek Jackowski, jego życie to historia wzlotów i upadków. O liderze Maanamu i gitarzyście, rozmawiamy z jego biografką, Anną Kamińską. "Uświadomiłam sobie, jak mało wiemy o Jackowskim."

Marek Jackowski i Maanam

PANI: Marek Jackowski, który swoją biografią mógłby obdzielić kilka osób, pozostawał w cieniu Kory. Co sprawiło, że postanowiłaś o nim napisać?

ANNA KAMIŃSKA: Poznałam bliżej jego historię podczas pisania biografii Marka Kotańskiego. Jackowski przyjaźnił się blisko z Małgorzatą Geysmer, lekarką, prawą ręką Kotańskiego i pierwszą żoną Johna Portera. A przecież zaczątkiem Maanamu był zespół Maanam Elektryczny Prysznic, który tworzyli Kora, Marek i właśnie John Porter. Uświadomiłam sobie, jak mało wiemy o Jackowskim. Chłopaku z małej miejscowości, który podbił świat. Który sięgał po swoje szanse z uporem i wytrwałością i w którym Jan Kanty Pawluśkiewicz, znany twórca z Krakowa, zobaczył potencjał i zaprosił do zespołu Anawa. Który nie znał nut, ale miał wrażliwość muzyczną. I jeszcze ten wygląd: twarz Jezusa, długie włosy, wysoki, trochę mistyczny. Bardzo poruszył mnie jego osobisty dramat pod koniec życia - to, że został usunięty z własnego zespołu.

Informacja o tym, że Kora postanowiła wyrzucić lidera Maanamu, nie przedostała się do publicznej świadomości.

Rzeczywiście, nie mówiło się o tym zbyt wiele. Co wynikało zapewne z tego, jakim człowiekiem był Jackowski: wyciszonym, introwertycznym, bez skłonności do upubliczniania swoich prywatnych spraw. Z drugiej strony Kora chyba nie miała się czym chwalić, więc też nie mówiła o tym szeroko w mediach. Marek Jackowski po prostu dostał telefon z informacją, że już ma nie przyjeżdżać na koncerty Maanamu. Miał 61 lat. Niedawno wyprowadził się z rodziną do Włoch. Kupił tam dom na kredyt. Koncerty z Maanamem, na które przylatywał, były jego źródłem dochodu. Sam utrzymywał rodzinę, bo jego żona nie pracowała. Trzy córki, ich edukacja, dom, wszystko to było na jego barkach. W środowisku muzycznym pojawiły się tylko informacje, że Marek mieszka we Włoszech i że się wycofał. Dziennikarze nie drążyli tej sprawy, muzycy też nie. Nikt nie zapytał o szczegóły, co dziwne, bo przecież wcale nie było trudno się z nim skontaktować.

Pozycja Marka Jackowskiego w zespole zaczęła słabnąć od momentu wypadku – nieszczęśliwie upadł podczas wchodzenia na scenę w ciemności i przez pewien czas nie mógł występować.

Wtedy w zespole pojawił się nowy gitarzysta. Marek nie miał z tym problemu, było jasne, że zastępuje go chwilowo, na czas leczenia i rehabilitacji. I ledwo się wykaraskał ze złamań, okazało się, że nie już jest w zespole potrzebny. To go kompletnie złamało psychicznie i odbiło się na jego zdrowiu. Jego córki z ostatniego, trzeciego małżeństwa, mówiły mi, że nigdy nie widziały go w takim stanie. Na dodatek po tej decyzji przekazanej mu przez menedżerów nie mógł się skontaktować z Korą. Nie odbierała jego telefonów. Na to wszystko nałożył się jeszcze konflikt finansowy - Jackowski oczekiwał jakiejś części honorarium za koncerty, które odbywały się bez niego. Muzycy z zespołu też tak uważali. Ale z tego, co wiem, nic nie dostawał. Ostatecznie Marek Jackowski zdecydował się rozwiązać Maanam.

Sam przez lata nie chciał się dzielić prawami autorskimi z muzykami, z którymi tworzył piosenki podczas prób.

Jeden z muzyków anonimowo opowiedział mi historię, którą przytaczam w książce. Jackowski powiedział mu wprost, że chciałby mu zapłacić rekompensatę za to, że nie podpisze go jako współautora piosenki. Może to wyraz pewnej świadomości, że jego wcześniejsze zachowania – podpisywanie wszystkich piosenek Maanamu własnym nazwiskiem – nie było do końca w porządku? Kiedy rozmawiałam z muzykami i realizatorami dźwięku, przyznawali, że przy tworzeniu muzyki rockowej, zazwyczaj bez nut, podczas prób, kiedy wspólnie wpada się na pomysły rozwiązań melodycznych czy aranżu, często dochodzi do takich konfliktów. Niejeden zespół na świecie rozpadł się z tego powodu. Jackowski i Kora oboje mieli poczucie, że są filarami Maanamu. Zakładali, że muzycy mogą się zmieniać, ale to jest ich zespół i ich biznes.

Marek Jackowski z Korą
Marek Jackowski z Korą 
AKPA

Marek Jackowski i Kora: początki

Obydwoje byli bardzo zdolni, ale to Jackowski zobaczył talent w swojej żonie.

Wielu ich przyjaciół mówiło mi, że Kora była zawsze ekspresyjna, roznosiła ją energia, lubiła zwracać na siebie uwagę. Marek wiedział, jak to wykorzystać artystycznie. To on namawiał ją do śpiewania, a kiedy powtarzała, że nie umie, mówił: „Nie musisz umieć śpiewać, musisz umieć krzyczeć”. Był koniec lat 70., na Zachodzie właśnie wybuchła nowa fala. Kora miała artystyczne ciągoty. Życie artystyczne Marka, który koncertował z Osjanem, a wcześniej z Anawą, wydawało się jej atrakcyjne. W trasy jeździli we troje, Wielu ich przyjaciół mówiło mi, że Kora była zawsze ekspresyjna, roznosiła ją energia, lubiła zwracać na siebie uwagę. Marek wiedział, jak to wykorzystać artystycznie. To on namawiał ją do śpiewania, a kiedy powtarzała, że nie umie, mówił: „Nie musisz umieć śpiewać, musisz umieć krzyczeć”. Był koniec lat 70., na Zachodzie właśnie wybuchła nowa fala. Kora miała artystyczne ciągoty. Życie artystyczne Marka, który koncertował z Osjanem, a wcześniej z Anawą, wydawało się jej atrakcyjne. W trasy jeździli we troje, z ich małym synkiem Mateuszem. Podczas koncertów Osjana Kora z żoną Jacka Ostaszewskiego, Małgorzatą, grały na fletach. Kiedy zdecydowała się zostać wokalistką, podeszła do tego profesjonalnie – brała lekcje śpiewu. Efekty można podziwiać w utworze „Oddech szczura”. Chyba żadna polska wokalistka nie miała tak doskonałej dykcji. Zarówno ona, jak i Marek Jackowski uważali zresztą, że to jeden z ich najlepszych utworów.

Prawdopodobnie dla jego kariery miało znaczenie, że w latach 70. zdecydował się studiować filologię angielską.

Niewątpliwie jego znajomość angielskiego była ogromnym atutem. Jacek Ostaszewski i Tomasz Hołuj z Osjana opowiadali, że kiedy w latach 70. koncertowali w Europie, to Marek komunikował się w imieniu zespołu. Mógł się swobodnie porozumiewać, nawiązywać kontakty i je utrzymywać. Niektóre znajomości z tamtych czasów trwały całe jego życie – jak przyjaźń z Włoszką Ginevrą Alighieri, potomkinią Dantego. Ginevra dostała moją książkę - bardzo ucieszyła się, że powstaje biografia Marka, i chciała ją mieć. Znajomość angielskiego pozwalała mu swobodnie negocjować warunki zagranicznych umów czy współpracować z zagranicznymi producentami, jak Neil Black. Poza tym anglistyka stała się krokiem milowym w jego życiorysie – to wtedy wyruszył z Łęgajn, wsi pod Olsztynem, gdzie oboje jego rodzice pracowali w PGR-ze, do Łodzi.

Oboje z Korą wywodzili się z biednych rodzin i wytrwale potrafili znosić trudności i niewygody. Przez jakiś czas mieszkali nawet w pustostanie bez okien przy ulicy Ogrodowej w Warszawie.

Oni rzeczywiście czasem żyli w skrajnie trudnych warunkach. Kiedy mieszkali w Krakowie, a Marek grał z Osjanem, dobrze im się wiodło. Tłumy na koncertach w Polsce, trasy za granicą. Ale między muzykami zaczęło dochodzić do nieporozumień i ostatecznie Marek został wyrzucony z zespołu. Wtedy nie mogli sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania, aż w końcu zdecydowali się wyjechać do Warszawy, gdzie na początku koczowali u znajomych. Marek zaczepia się w redakcji „Jazz Forum”. To była dla niego niełatwa sytuacja - doświadczony muzyk po Anawie i Osjanie zarabia grosze w tej redakcji i ledwie utrzymuje rodzinę. Mieszkają wtedy w bloku na Ogrodowej, a kiedy już ich nie stać na to mieszkanie, urządzają się w niedalekim pustostanie. Kora wspominała, że w tych trudnych czasach jej mąż chodził w spodniach na drut - nie miał paska, więc związywał je drutem.

Marek Jackowski umiał wykorzystywać szanse, jakie dawało mu życie.

I umiał je wykorzystać twórczo. Jak wtedy, kiedy z Korą przypadkiem spotkali muzyka grupy Dżamble, Wiesława Wilczkiewicza. On im opowiadał o tym, że zaraz wchodzą do studia, a oni mu o swoim nowym zespole. Zaproponował, że załatwi im czas w studiu przy okazji nagrania Dżambli. Przygotowali się, pojechali i nagrali utwory, które później trafiły do radia. Tam usłyszały je właściwe osoby i dzięki temu Maanam trafił na festiwal w Opolu w 1980 roku. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie to spotkanie. Marek był Wilczkiewiczowi wdzięczny, powtarzał potem na koncertach, jak utorował im drogę na scenę. Od występu w Opolu transmitowanego w telewizji Maanam staje się jednym z najważniejszych zespołów w Polsce. Nagrywają pierwszą płytę, a potem mnóstwo koncertują. Jak przyznają ci, którzy pracowali przy tym nagraniu w studiu w Lublinie, od razu mieli poczucie, że to będzie świetna płyta. Do połowy lat 80. żyją non stop w trasie i wydają regularnie płyty.

 

 

Marek Jackowski, Kora i ... Kamil Sipowicz: otwarty związek i rozwód

Relacja Marka i Kory zaczyna się psuć, pojawia się Kamil Sipowicz. Długo nikt nie wiedział, że Jackowscy właściwie żyją w otwartym związku.

Nikt tego wtedy nie definiował. Prasa o tym nie pisała, nie było tabloidów, nikt nie wnikał w ich życie prywatne. A oni stwarzali pozory udanego małżeństwa. Kamil był oficjalnie przyjacielem domu. Kiedy pytałam Mateusza Jackowskiego o jego wspomnienia z dzieciństwa, mówił, że po prostu byli dużą rodziną i czerpał z tego, że miał i ojca, i Kamila. Ale zdawał sobie sprawę, że jego rodzina jest niekonwencjonalna. Dzieci miały dużo swobody, jeździły na koncerty, nocowały w hotelach.

Jak Jackowski radził sobie z rozpadaniem się związku z Korą i kwestią ojcostwa drugiego syna, Szymona?

Z relacji najbliższych przyjaciół Marka Jackowskiego wynika, że ta sytuacja była dla niego trudna, ale ją dźwigał, bo kochał Korę i mimo że wiedział, że wychowuje nie swoje dziecko, tylko Kamila Sipowicza, zależało mu na rodzinie, na tworzeniu z kimś domu. To dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Może wpływ na to miały losy jego rodziców, którzy jakiś czas żyli w rozłące i obydwoje mieli traumatyczne przeżycia wojenne. W domu rodzinnym zawsze słyszał, że najważniejsze to trzymać się razem i wspierać niezależnie od sytuacji. Marek Jackowski trwał w skomplikowanym związku i wychowywał dzieci, choć zdarzały się sytuacje, gdy nie wytrzymywał napięcia. Raz postanowił zrobić porządek i doszło do rękoczynów między nim a Kamilem Sipowiczem. Co nie poprawia sytuacji. W pewnym momencie Kora podjęła decyzję o rozwodzie, a biorąc pod uwagę jego chorobę alkoholową nietrudno to zrozumieć.

Problemy Marka Jackowskiego z alkoholem

Dochodzimy do tego, co w historii Marka Jackowskiego najmroczniejsze…

Czasu pod każdym względem, oprócz artystycznego, nieudanego. Wydaje się, że Jackowski z trudem uniósł sukces Maanamu, życie w trasie, tempo, napięcie, stres. Nie miał w sobie takiej siły, jaką wykazała się Kora, która odnalazła się w tym sposobie życia. Wszyscy czterej muzycy w zespole zaczęli mieć kłopoty z alkoholem. Ale, jak mówią znajomi Marka, on miał największe. W pewnym momencie pił już od rana, wpadał w ciągi, zamykał się w pokojach hotelowych czasem na dwa tygodnie i pił non stop. Przestał sobie radzić na koncertach. Nie tylko zresztą on. Zdarzyło się też, że dwóch pijanych członków zespołu pobiło się na scenie. Wtedy, gdy muzycy nie radzili sobie na koncertach, Kora postanowiła zawiesić działalność Maanamu. Uznała, że z powodu alkoholizmu wszystkich członków zespołu nie chce już brać w tym udziału.

To go otrzeźwiło?

Nie, jego choroba alkoholowa trwała jeszcze przez kilka lat, aż do 1989 roku. Po zawieszeniu działalności Maanamu próbował stworzyć zespół z Robertem Gawlińskim, ale jego styl życia nie pozwalał działać konstruktywnie. Spirala się nakręcała, popadł w długi, aż się okazało, że nie ma grosza przy duszy, dachu nad głową, rodziny ani zespołu. Niczego. Stracił wszystko. Na to nałożyły się problemy ze zdrowiem – lekarze powiedzieli mu, że jeżeli nadal będzie wpadał w ciągi i przyjeżdżał tak wyniszczony alkoholem do szpitala, nie będą w stanie go uratować. Taki moment dla wielu nałogowców staje się szansą na odbicie się od dna. I Jackowski ten moment wykorzystał. Zaczął trzeźwieć, zgłosił się do stowarzyszenia AA. Pomogła mu wiara.

Żony i związki Marka Jackowskiego

W biografii Jackowskiego powtarzają się związki z dużo młodszymi od niego kobietami.

Podczas pracy nad książką ktoś mi to zasugerował. Potem Katarzyna, jego druga żona, powiedziała mi, że miał problemy z powodu związku z osobą nieletnią. Postanowiłam to sprawdzić. I znalazłam tę dzisiaj dojrzałą kobietę, wtedy 17-latkę. Rozmowa z nią mnie zaskoczyła – opowiadała mi, że wspomina ten związek jako coś wspaniałego. Jej zdaniem oboje odnaleźli w nim poczucie bezpieczeństwa, zaopiekowali się sobą. Do zerwania tej relacji przyczyniła się jej zaniepokojona matka. Przyjrzałam się też innym jego związkom – dwie kolejne żony Jackowskiego były znacznie młodsze, jednak to nie były relacje, w których muzyk rockowy w średnim wieku wykorzystuje młode dziewczyny, a potem je porzuca. On się z nimi związuje i to na wiele lat. Z drugą żoną młodszą o dwie dekady na prawie dziesięć lat, a z ostatnią, młodszą o 28 lat Ewą, do końca życia. Nie znalazłam dowodów na to, że kogoś wykorzystał, zrobił krzywdę i porzucił. Od żadnej z kobiet, z którymi rozmawiałam, nie usłyszałam, że źle je traktował. Przeciwnie, podkreślały jego ciepło, opiekuńczość, zaangażowanie. Wprawdzie związek z Katarzyną był nad wyraz trudny, bo obydwoje wtedy nadużywali alkoholu, ale relacja z Ewą była już zupełnie inna.

Trzecia żona Marka Jackowskiego - Ewa

Marek Jackowski zaczyna wtedy nowe życie.

Po pierwsze, bierze ślub z Ewą. A po drugie, zostaje marszandem sztuki, co stało się jego drugą po muzyce pasją, wręcz nałogiem zastępczym. Zamiast gasić i pobudzać emocje alkoholem, zaczął żywo interesować się międzywojennym malarstwem i zdobywać dzieła sztuki, w ten sposób dostarczając sobie wrażeń. Na dodatek to okazało się intratnym hobby. Wciągnął w nie żonę – wspólne zainteresowanie spajało ten związek, razem przeżywali kupowanie, licytowanie na aukcjach, wyszukiwanie atrakcyjnych przedmiotów na tragach staroci. Zamieszkali w Zakopanem i otworzyli tam dwie galerie. Urodziły im się trzy córki. Spełniał się i wiódł trzeźwe życie.

 

 

Marek Jackowski: córki

Jackowski dojrzał do ojcostwa?

Ojcem trzech córek: Bianki, Palomy i Soni, był wyśmienitym. Miał wcześniej poczucie straty, przegapienia czasu dorastania Mateusza i Szymona. Teraz mógł poświęcić dzieciom czas i uwagę. Córki Jackowskiego opowiadają o nim z ogromną miłością. Nauczył je najważniejszych rzeczy: żeby być razem, jak ważna jest miłość i okazywanie sobie ciepła. Był dla nich wcieleniem łagodności, wrażliwości i uważności. Uwielbiały spędzać z nim czas i to, że wieczorami przychodził do ich pokoju i czytał im bajki. Po powrocie z koncertu kładł ich ubrania na kaloryfer, żeby rano były ciepłe. A kiedy dorastały i szły na randkę, upominał ich chłopaków: „Masz zawsze zapinać pasy w samochodzie i masz odwieźć ją na czas”. Kiedy Jackowski umarł w 2013 roku, mając 67 lat, jego córki były nastolatkami. Dzisiaj jedna robi doktorat z farmacji, druga po studiach w USA zajmuje się wyceną diamentów w Belgii, a trzecia studiuje architekturę wnętrz. Wszystkie mówią, że miały niesamowite dzieciństwo. Choć to, że ich ojciec był muzykiem Maanamu, nie miało w ich życiu większego znaczenia. Na koncertach były może dwa razy.

Reaktywowany Maanam, udane życie rodzinne, nowa pasja – wydawałoby się, że życie Marka Jackowskiego się ustabilizowało, ale wtedy razem z żoną podejmują decyzję o przeniesieniu się do Włoch.

Od wielu osób bliskich Jackowskim słyszałam, że to był pomysł przede wszystkim Ewy. Chciała wyjechać z Polski i mieszkać w ciepłym klimacie. A Marek Jackowski pod koniec życia bardzo dbał o rodzinę i chciał zaspokoić potrzeby bliskich. Jak opowiadała mi Ewa, szukali domu w Toskanii i na południu Francji, jednak ostatecznie zdecydowali się na małą miejscowość San Marco niedaleko Neapolu. Marek zresztą kochał zawsze Włochy. Decyzja o kupnie domu i wyjeździe oznaczała, że porzucają spokojne i dostatnie życie na rzecz sytuacji niepewnej, bo dom kupili na kredyt. A Marek nie miał wtedy innego źródła dochodu niż muzyka.

Przylatywanie na koncerty z Włoch to pomysł karkołomny.

Jackowski coraz gorzej się czuł i coraz gorzej znosił te przyloty. Miał kłopoty z sercem i chorował na astmę. Myślę, że zdawał sobie z tego sprawę, że to nie był najlepszy pomysł. Godzinami wisiał na telefonie i rozmawiał ze znajomymi, za którymi tęsknił. Do tego już kilka miesięcy po wyjeździe do Włoch najpierw wydarzył się wypadek, który go na jakiś czas unieruchomił w domu, a za chwilę w ogóle nie ma pracy. Kolejne próby tworzenia innych projektów muzycznych niespecjalnie się udawały. I na pewno ma znaczenie, że Jackowski nie miał bezpośredniego kontaktu ze środowiskiem muzycznym w Polsce. Myślę, że pod koniec życia znajdował się pod dużą presją.

 

 

Jackowski i Kora: "To był duet nierozerwalny i sobie przeznaczony"

Jeszcze raz okazało się, że relacja z Korą była najważniejsza w jego twórczym życiu.

Tylko razem potrafili tworzyć utwory, które w nas zapadały. Bo dzisiaj w radiu nie słuchamy płyt „Kora Ola Ola!” czy Marka „Fal Dunaju”, cały czas wracamy do Maanamu. Słuchamy go w interpretacjach Ralpha Kamińskiego czy innych artystów. I to wciąż są hity. Oni to też wiedzieli, dlatego po rozwodzie i wytrzeźwieniu Marka znowu się spotkali na scenie. Ona wiedziała, że jest genialnym kompozytorem, a on, że dzięki temu, co ona napisze, może skomponować fantastyczną muzykę. Przed koncertami, czego się dowiedziałam, Korę paraliżował stres i Marek jako jedyny był w stanie ją uspokoić. Pili herbatę, rozmawiali. On mówił jej, że ludzie na nią czekają i że ją kochają. Wtedy pokonywała strach i wychodziła na scenę. Tylko on potrafił zatrzymać jej furię, na co nikt inny się nie odważał. To był duet nierozerwalny i sobie przeznaczony. Z jednej strony wyobrażam sobie, że mógł się cieszyć tym domem we Włoszech: błękitne niebo, słońce, rozmowy z sąsiadami, niespieszne picie kawy na tarasie. Na pewno podobało mu się takie proste życie z dala od wszystkiego. Miał prawo być już zmęczony, bo dużo przeżył. Z drugiej – bez grania i sceny nie umiał żyć.

Marek Jackowski
Marek Jackowski
AKPA

 

Kim był Marek Jackowski?

Marek Jackowski - (1946–2013), kompotyzor, gitarzysta, lider zespołu Maanam. Był trzy razy żonaty. Miał czworo dzieci: syna Mateusza z Korą oraz córki Biankę, Palomę, Sonię z trzecią żoną Ewą Święs. 
Absolwent filologii angielskiej. Zaczynał karierę w zespołach Anawa i Osjan. Pod koniec lat 70. założył trio Maanam Elektryczny Prysznic z żoną Korą (Olgą Jackowską) i gitarzystą Johnem Porterem, a następnie Maanam, którego on i Kora, autorka tekstów i wokalistka, stanowili trzon, a pozostały skład kilka razy się zmieniał. Z Maanamem, jednym z najpopularniejszych polskich zespołów rockowych, wydał 11 studyjnych płyt. Nagrał też trzy solowe albumy, a czwarty, sygnowany jego nazwiskiem, ukazał się już po jego śmierci. Skomponował wiele nieśmiertelnych przebojów, jak „Żądza pieniądza”, „Boskie Buenos”, „Moja miłość jest szalona”, „Oddech szczura”, „Szare miraże” czy „Oprócz błękitnego nieba", piosenki, którą sam śpiewał. Od 2007 do śmierci mieszkał w San Marco di Castellabate pod Neapolem. Jest pochowany w Zakopanem.

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 03/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również