Marek Sekielski latami oszukiwał, że jego picie jest pod kontrolą. Przecież wstaje rano do pracy, robi, co trzeba. Wreszcie zrozumiał, że pijąc, krzywdzi bliskich, na przykład wtedy, gdy wsiada po alkoholu za kierownicę. Nam Sekielski, filmowiec, współautor dokumentu „Tylko nie mów nikomu”, opowiada, jak poradził sobie z nałogiem. Tłumaczy, dlaczego ważne jest nie tylko samo odstawienie alkoholu, ale zrozumienie, po co był potrzebny. Wtedy rodzi się siła, by zacząć nowe życie.
Pamiętasz, co czułeś, gdy upiłeś się pierwszy raz?
To było na wakacyjnej dyskotece, miałem 13–14 lat. Starsze koleżanki przyniosły pół litra żytniej. Jaki ja wtedy poczułem luz! Wcześniej podpierałem ściany, wstydziłem się prosić dziewczynę do tańca, a nagle miałem tyle odwagi! Podobałem się sobie taki. W domu było gorzej, bo dostałem torsji. Powiedziałem mamie, że zatrułem się pączkami. Matki wierzą dzieciom bezgranicznie – moja uwierzyła. Od tamtej chwili ciągnęło mnie do alkoholu.
Regularnie zacząłem pić 20 lat temu. Ale nikt nie nazwałby mnie alkoholikiem. Ot, wypijałem kilka piwek po pracy. Albo sączyłem wino, gdy dziecko poszło spać.
W którym momencie zrozumiałeś, że to już nie przyjemność, a przymus?
W okolicach trzydziestki, gdy pracowałem w TVN24, zauważyłem, że po pracy regularnie chodzę z kumplem "na coś mocniejszego". W którymś momencie półżartem padły słowa: "A może zrobimy przerwę od picia?". Dopiero później dowiedziałem się, że taka myśl to poważny sygnał ostrzegawczy. Bo człowiek, który pije okazjonalnie, nie rozważa, czy nie warto zrobić przerwy. Moje próby abstynencji trwały jednak dzień, góra trzy. Mimo to nadal się oszukiwałem: owszem, piję sporo, ale przecież wszystko jest OK. Nie chciałem widzieć, że przez alkohol już wtedy zawalałem ważne sprawy, choćby relację z matką. Wściekłem się na nią, bo nie chciała pożyczyć mi pieniędzy...
Mówi się, że alkoholik musi sięgnąć dna, by zdobyć się na szczerość ze sobą.
Moje pierwsze dno to strach o córkę. Któregoś dnia spojrzałem na nią, miała półtora roku, człapała ze smoczkiem w buzi. Z przerażeniem pomyślałem: jeśli nic nie zrobię, będzie kiedyś dorosłym dzieckiem alkoholika. Poczułem rozpacz. Za nic nie chciałem jej tego zrobić.
Moim kolejnym dnem był nocny rajd samochodowy z Pruszkowa. Byłem tak pijany, że gdy ocknąłem się rano, stwierdziłem, że przekroczyłem barierę szaleństwa. Dotarło do mnie, że mogłem zabić nie tylko siebie.
Uczucie, że nie panuję nad swoim życiem i mogę stanowić dla kogoś zagrożenie, było przerażające. Strach zmotywował mnie do pierwszej terapii.