Relacje

"Mąż już od dawna nie całował mnie w usta. Gdy kochanek to zrobił, płakałam ze wzruszenia"

"Mąż już od dawna nie całował mnie w usta. Gdy kochanek to zrobił, płakałam ze wzruszenia"
Fot. 123RF

Długoletnie małżeństwo musi zmierzyć się z kryzysem i przygaśnięciem uczuć. Co zrobić, gdy czułość i uwagę ofiaruje inny mężczyzna, a mąż traktuje związek jak dobrze prosperującą firmę?

"Bartka poznałam w komisariacie policji. W maju 2022 roku skradziono mi torbę z laptopem. Razem z telefonem i dokumentami. Musiałam złożyć zeznania. Czekałam w długiej kolejce, byłam roztrzęsiona, bo nie mogłam zadzwonić do męża. Ciemnowłosy mężczyzna, który zbiegł po schodach, zatrzymał się i zapytał, czy może w czymś pomóc. Odpowiedziałam, że właściwie tak, mógłby mi pożyczyć telefon. Zadzwoniłam do Marka. „Nie chce pani kawy?”, zapytał ten człowiek. Chciałam, bardzo. Dziś cenię Bartka za to, że zadaje celne pytania w odpowiednim momencie. „Czy nie jest ci zimno?”, „Dlaczego jesteś smutna?”. Mój mąż od dawna przestał pytać, czy jest mi zimno. Nie powinno być, bo przecież mamy w domu ciepło, są na świecie koce i swetry. Marek i ja pochodzimy z Dębek, studiowaliśmy w Gdańsku. Ja romanistykę, on – informatykę. Z małego miasta wywieźliśmy przekonanie, że naszym dzieciom musi być lepiej niż nam. Ojciec Marka był alkoholikiem, w moim domu żyło się przeciętnie. Pracę dostaliśmy szybko, niemiecka firma handlowa potrzebowała specjalisty od ochrony systemów, a państwowe liceum miało etat nauczycielki francuskiego. Kupiliśmy mieszkanie w Gdyni. Po roku urodził się Olaf, po dwóch następnych Ola. Marek pracował bardzo dużo. I długo. I tak zostało. Jest ambitny, chce awansować. Ja też jestem. Rok temu zrobiłam uprawnienia tłumacza, zaryzykowałam – zwolniłam się ze szkoły i zatrudniłam w firmie założonej przez młode dziewczyny. Wypaliło. Marek podsumował: dobry ruch. Nawet nie otworzyliśmy wina. Bartek, który mnie poznał, gdy pracowałam jeszcze w szkole, przytulił i powiedział: „Zaimponowałaś mi”. Marek się cieszy, gdy sprawy idą do przodu. Nasza rodzina jest jak firma, która powinna działać sprawnie. Kiedyś mąż podkradał wujowi malucha i zabierał mnie na romantyczne randki. Miał fantazję. Ale to pamiętam słabo. Natomiast w ogóle nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz powiedział mi: „Kocham cię”.

 

Pierwszy raz wyjechaliśmy z Bartkiem jakieś pół roku po tej kradzieży. Po wizycie w komisariacie zadzwoniłam do niego, podziękowałam za pomoc. On zadzwonił po tygodniu, ja znowu po kilku dniach. Umówiliśmy się we włoskiej restauracji. Dlaczego to zrobiłam? Nie wiem. Przechodziłam trudny okres, chorował mój tata, walczyliśmy w sądzie o podział spadku, który dostał mąż – nazbierało się. Może po prostu potrzebowałam ciepłego słowa... Bartek kończył trudny związek, chciał się wygadać. To pierwsze spotkanie było naprawdę niewinne. Rozmawialiśmy. Dawno tak długo z nikim nie gadałam, zapomniałam, jakie to fajne. Marek jest rzeczowy, zerojedynkowy. Tak–nie, robimy–nie robimy, kupujemy–nie kupujemy... Z Bartkiem spotykaliśmy się najpierw tylko na obiad albo kawę. W listopadzie zadzwonił: „Możesz udać, że masz wyjazdową konferencję?”. Wiedziałam, co to oznacza. Zabrałam do walizki najładniejszą bieliznę. Pojechaliśmy do Sopotu. Płakałam, kiedy po wszystkim on poszedł do łazienki. Nie z poczucia winy. Ze wzruszenia. Od dawna nikt nie dał mi tyle czułości. A on całował mnie w usta. Marek nie robił tego od lat. Boże... Wróciłam do domu. Czułam się podle. Ze wstydu nie mogłam podnieść oczu. I wiedziałam, że zrobię to znowu... Od półtora roku mam kochanka. Czuję, że dla niego jestem ważna. Mąż? Wmawiam sobie: skoro on nie wie, nie cierpi. Myślę: kiedyś mu to wynagrodzę. Choć nie wiem jak... Nie umiem skończyć tej znajomości. Pracuję ciężko, czasem biorę zlecenia ponad siły, żeby się zmęczyć i już tylko  chcieć spać, nie myśleć. I żeby zarobić, bo wtedy mogę kupić telefon Olafowi, torbę Vansa Oli. Dać im coś, czyli zmniejszyć poczucie winy. Staram się angażować w życie rodziny. Razem jeździmy na wakacje, płacimy rachunki, robimy remont salonu. Rozpaczamy, że zdechł kot.

Jestem tu i jestem tam. Mam poczucie winy. I czuję się szczęśliwa, kiedy Bartek porywa mnie na plażę. Spotykamy się raz, dwa razy w miesiącu. Czekam na to.

Te dni są świąteczne, wesołe. Ja jestem wesoła. W mojej małżeńskiej spółce bardzo długo czułam się zobowiązana być poważną i odpowiedzialną. A szaleństwo jest nieodpowiedzialne. Rujnuje firmy.

 

Kiedy miesiącami robi się coś złego, jakość tego zła się nie zmniejsza. Nie można przyzwyczaić się do wyrzutów sumienia. Wiem, że krzywdzę. Próbuję osłabić uczucie niechęci do siebie, tworząc iluzoryczne „zabezpieczenia”. Na przykład nigdy nie ugotowałam Bartkowi jedzenia. Przygotowanie posiłków uznałam za coś, co mogę dawać tylko moim bliskim. Nie opowiadam mu o Marku. O tym, że stał się oschły i przytył, że kochamy się raz na miesiąc, że nie orientuje się, kto to jest Annie Ernaux, choć kiedyś lubił literaturę. Bartkowi daję swoją uważność. Biorę od niego ciepło, którego potrzebuję. Wzmacnia mnie podziw w jego oczach, akceptacja, słowa, że do czegoś go zainspirowałam. Do przeczytania książki Ernaux właśnie, o której dużo mówiłam, albo do kupowania polskich eko produktów, bo to ma sens... Wiem, że kiedyś Bartek znajdzie inną kobietę, wolną. Czuję to. Nie chcę wracać do Marka z poczuciem klęski. Z Bartkiem nauczyłam się, ile znaczy rozmowa. To, że siadamy naprzeciw siebie i dajemy sobie czas. Rozmawiamy spokojnie: to jest OK, z tym sobie nie radzę, a za to chcę być doceniona, tamto mnie dziwi. Czy to może się udać z moim mężem? Nie wiem. Niedawno próbowałam mu powiedzieć, że coś się między nami popsuło. „Nie rozumiem, o co chodzi. Coś mi zarzucasz?”, mruknął znad rachunku za prąd i wybrał numer infolinii. Człowiekowi ze spółdzielni poświęcił dwadzieścia minut, na rozmowę ze mną nie miał już czasu. Spróbuję jednak powalczyć o jego uwagę. Bo wciąż myślę, że warto."

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również