Społeczeństwo

"Po 20 latach rozłąki nadal za nim tęskniłam. Czy pierwsza miłość może być tą ostatnią?"

"Po 20 latach rozłąki nadal za nim tęskniłam. Czy pierwsza miłość może być tą ostatnią?"
Fot. 123RF

Choć mówi się, że pierwsza miłość nie rdzewieje, w rzeczywistości mało związków z młodości jest w stanie przetrwać próbę czasu. Ale co by się wydarzyło, gdyby po latach dało się drugą szansę młodzieńczemu uczuciu? 

Pierwsza miłość

Mało kto jest po grób ze swoją pierwszą miłością. Ma to sens, bo pierwszy raz zwykle zakochujemy się jako nastolatki. Zanim nauczymy się samych siebie, musi minąć trochę czasu, musimy się parę razy sparzyć…

Moją pierwszą miłością był Dominik. Byłam tuż przed maturą i wydawałam się sobie bardzo dorosła. Dominik studiował fizykę, udzielał korepetycji mojej przyjaciółce i któregoś dnia minęliśmy się u niej w domu.

– Dominik znowu o ciebie pytał. Chyba wpadłaś mu w oko – zagadnęła Marta. – Pytał, czy jeszcze przyjdziesz.

Nie zwróciłam na niego większej uwagi. Nawet nie zapamiętałam, jak wyglądał, poza tym, że był wysoki i szczupły. Ale cudze zainteresowanie wabi, więc zjawiłam się u Marty następnym razem, kiedy miała korepetycje.

Przedstawiła nas sobie.

– Może dasz się zaprosić do kina albo na pizzę? – zaproponował i uśmiechnął się szeroko.

Wtedy przepadłam. Miał najpiękniejszy uśmiech na świecie!

I studiował fizykę, dzięki czemu urastał w moich oczach do rangi jakiegoś półboga. Nie bez powodu byłam w klasie humanistycznej. A on, niby umysł ścisły, potrafił obliczać kąty padania światła z gwiazd, rozmawiać o sporcie i cytować Stachurę.

Do tego całował tak, że… klękajcie narody!

– Tego kwiatu jest pół światu… – mruczała moja mama, gdy zachwycałam się kolejną zaletą Dominika.

Moja matka miała wyższe aspiracje niż wydanie córki za niezbyt bogatego chłopaka, który prawdopodobnie skończy jako nauczyciel. Marzył jej się taki zięć, jakiego zdobyła jej starsza córka. Mój szwagier miał własną firmę i tytuł „prezesa” na wizytówce. Ja wiedziałam swoje. Dominik był moją drugą połówką i koniec.

Na piątym roku wyjechał do Kopenhagi. Jego artykuł, przygotowany na międzyuczelniany konkurs, zdobył główną nagrodę w postaci stażu na duńskim uniwersytecie.

– To tylko pół roku… – pocieszał mnie. – Wrócę, nim się obejrzysz.

– A jeśli nie wrócisz? – płakałam.

– Do ciebie zawsze wrócę. Zestarzejemy się razem, obiecuję – zapewniał z takim zapałem, że my uwierzyłam.

Rzeczywiście, pół roku minęło stosunkowo szybko. Zajęta moimi studiami prawniczymi, odliczałam dni do powrotu Dominika.

– Majka… zaproponowali mi tu pracę, na uniwerku… – usłyszała w słuchawce. – Tęsknię za tobą, ale to szansa, która drugi raz się nie trafi! Będę przyjeżdżał. Albo ty możesz przenieść się tutaj…

– Miałeś wrócić! – przerwałam mu ze łzami w oczach i gniewem w głosie.

To się nie dzieje, myślałam gorączkowo, to się nie dzieje, nie może mi tego zrobić!

– Wiem, kochanie. Ale nie sądziłem… nie spodziewałam się… Oczywiście jeśli każesz mi wrócić…

– Bez łaski! Niczego nie będę ci nakazywać! Nie chcę cię znać, kłamco!

Może lepiej, abym była sama 

Zerwałam z nim kontakt. Przestałam odpisywać na listy, rzucałam słuchawką, gdy dzwonił. Wiem, że przyjechał i mnie szukał. Nie było mnie akurat w domu, ale mama odesłała go z kwitkiem w moim imieniu. Uznał, że zerwałam z nim na dobre. Odtąd nie miałam pojęcia, co się z nim dzieje, i udawałam, że nic mnie to nie obchodzi. Obiecał coś i nie dotrzymał słowa. Co gorsza, chciał na mnie zrzucić całą odpowiedzialność. Miałam podjąć decyzję za niego? By potem mnie obwiniał o złamaną karierę? Nie, dziękuję.

Nikt nie wiedział, ile wypłakałam łez w poduszkę i jak bardzo byłam wściekła na Dominika. Szybko znalazłam sobie nowego chłopaka, tylko po to, by pokazać, że zerwanie nic mnie nie obeszło. Żyłam, bawiłam się, kończyłam studia, robiłam aplikację, szukałam pracy, zmieniałam chłopaków. W końcu znalazłam kogoś, z kim związałam się na dłużej. Czas był najwyższy, dobiegałam trzydziestki i wypadało pomyśleć o założeniu rodziny. Dlatego gdy Jarek się oświadczył, powiedziałam: tak.

To nie była wielka miłość. Nie było fajerwerków, ale dobrze się dopasowaliśmy. Byłam go pewna, bo zawsze dotrzymywał słowa. To się dla mnie liczyło. Wiedziałam już, że gdzie są iskry, tam można się spalić. Natomiast spokojny ogień daje dobre ciepło. Tak założyłam.

Po paru latach podjęliśmy starania o dziecko. Miesiąc, dwa, pół roku… Poszukaliśmy pomocy u specjalistów, którzy po serii badań, trzech nieudanych procedurach in-vitro i kilkunastu próbach inseminacji wykluczyli u mnie możliwość zajścia w ciążę.

Gdy się poddałam, miałam czterdzieści jeden lat. W prezencie dostałam pozew o rozwód. Jarek chciał być ojcem, chciał ułożyć sobie życie inaczej niż z bezpłodną kobietą, która nie bardzo go kochała, jak napisał w uzasadnieniu. Łaskawie zwracał mi wolność i żądał tej samej wolności ode mnie.

Koniec, myślałam. Zamykam sklepik z facetami. Mogę być sama. Nawet lepiej, żebym była sama. Skończą się rozczarowania. Nie będę żebrać o miłość ani błagać, by jeden czy drugi mnie nie porzucał. Mam swoją pracę, mam przyjaciół, wystarczy. Złamane serce to żadna przyjemność. Nie jestem masochistką, by żeby powtarzać taką rozrywkę...

Druga szansa 

– Maja? – usłyszałam znajomy głos na korytarzu sądu. – Boże, to naprawdę ty…

Ten głos poznałabym wszędzie. Podobnie jak tę twarz, nawet po tylu latach. Zakręciło mi się w głowie, kiedy go zobaczyłam. Złapał mnie za rękę i przytrzymał.

– Możemy porozmawiać?

Umówiliśmy się po jego rozprawie. Ja byłam już wolna. U niego postępowanie spadkowe trwało cały kwadrans. Czekałam, siedząc pod salą i zastanawiając się, czy nie uciec. Moje serce wyrywało się do niego, ale próbowałam to ukryć. Uspokój się. Nie wariuj, bo zobaczyłaś faceta, z którym chodziłaś pół życia temu. A jeśli już musisz tak przeżywać, to się wścieknij, jak kiedyś.

Nie umiałam. Żal i gniew rozmyły się, odżyły zupełnie inne uczucia. Wystarczyło, że go zobaczyłam, że dotknął mojego ramienia…

Usiedliśmy w pobliskiej kawiarni i siedzieliśmy w ciszy, patrząc się na siebie. Nie wiedzieliśmy chyba, co powiedzieć po takim czasie.

– Przepraszam, że wtedy nie wróciłem – odezwał się w końcu. – Nie wywiązałem się z obietnicy, którą ci złożyłem. Miałaś prawo być zła.

– Daj spokój – mruknęłam. – Byłam młoda i głupia. Dostałeś szansę jedną na milion. Co miałeś robić w Polsce? Uczyć w liceum za minimalną krajową?

– Mniej więcej. Albo przymierać głodem, pisząc artykuły do niszowych czasopism. Krótko bym przymierał, bo nikt nie sfinansowałby badań do tych artykułów… – Uśmiechnął się smutno. – Mimo wszystko przepraszam.

Westchnęłam i upiłam łyk zielonej herbaty z filiżanki. Skłamałabym, odpowiadając grzecznościowo, że nie ma sprawy, było minęło. Moje reakcje dowodziły, że stara miłość nie zardzewiała.

– A teraz? Co robisz, poza tym, że jesteś adwokatem? – Wskazał głową togę, która leżała na krześle obok.

– To nie ma sensu. – Wstałam. – Nie mogę spotkać się z tobą po dwudziestu latach i prowadzić kulturalny small talk. To się nie uda. Nie w naszym przypadku. Ja tak nie potrafię, przepraszam. – Z emocji trzęsły mi się ręce.

Czułam się nieszczęśliwa. Właśnie tak. Nieszczęśliwa i zagubiona. Ponieważ on siedział obok, a ja tak bardzo go kiedyś kochałam, i ta miłość znowu się budziła, nieznośnie bolesna. Wstałam, żeby wyjść z kawiarni. Chciałam uciec, byle dalej od niego, zniknąć na kolejne dwadzieścia lat albo i więcej. Uciec i nie czuć tego, co się we mnie odzywało, sprawiając, że wszystko w środku bolało. On też wstał, zrobił dwa kroki i mocno mnie przytulił. Wyrywałam się, ale nie miałam siły z nim walczyć.

– Nie uciekaj, proszę – szepnął, a w jego głosie brzmiało bliźniacze do mojego cierpienie. – Nie uciekaj ode mnie.

Zamarłam, ale emocje musiały znaleźć ujście, więc po prostu się rozpłakałam. Ja, waleczna pani adwokat, w sądzie potrafiłam być jak lwica, a teraz, w ramionach tego jednego mężczyzny, oklapłam jak szmaciana lalka. Z jednej strony chciałam, by nigdy nie przestał mnie tulić, a z drugiej, żeby przestał jak najszybciej, bo jeśli znów odejdzie, to się nie pozbieram. Rozsypię się, rozpłynę we łzach i tak już zostanę na zawsze. W kałuży smutku.

– Musimy porozmawiać. Możemy gdzieś pogadać w spokoju?

Pojechaliśmy do mnie. Nie wiedziałam, o czym Dominik chce rozmawiać. Jak ująć w słowa to, co było między nami? Jak przejść nad tą przepaścią, która powstała przez lata, kiedy nie mieliśmy kontaktu?

Siedzieliśmy w ciszy przy herbacie i patrzyliśmy wszędzie, byle nie na siebie. Bałam się, że już nigdy nie powiemy do siebie ani słowa, że za chwilę skrępowany Dominik wyjdzie i tak się skończy nasza historia. W pewnym momencie wyciągnął dłoń i położył ją na stole, tak jak kiedyś, gdy się spotykaliśmy. Odruchowo wyciągnęłam rękę i złączyliśmy palce. Poczułam ciepło jego dłoni i z oczu popłynęła kolejna fala łez. Prawie nic nie widziałam, w sercu miałam istną burzą.

Za głosem serca 

Tak bardzo tęskniłam za tamtym czasem, gdy Dominik trzymał mnie za rękę każdego dnia. Nie przyznałabym się do tego głośno, ale przed samą sobą nie musiałam kłamać. Nadal kochałam Dominika. I najwyraźniej on mnie też. Wstał od stołu, pociągnął mnie do góry i przytulił tak mocno, tak mocno, jakby chciał mnie zgnieść z tej miłości.

– Nigdy więcej nie chcę się czuć tak, jak przez te wszystkie lata. Nie każ mi odchodzić… Jeśli tylko mamy szansę…

Gdy się pocałowaliśmy, było w naszej intymności coś znajomego i nowego zarazem. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, bo bałam się, że jeśli tylko oderwiemy się od siebie, to świat znów nas rozdzieli. Przecież każde z nas miało swoje życie, w dwóch odrębnych krajach, każde z nas gdzie indziej zarzuciło kotwicę, zapuściło korzenie. Jak to pogodzimy? Obawiałam się, że dostaliśmy szansę tylko na pogodzenie się ze sobą. Na wybaczenie sobie nawzajem i na zabliźnienie starych ran. Dominik musi wrócić do Danii. Tam jest jego życie, jego praca, kariera. A moje było tutaj.

Pojechał, ale po to, by załatwić formalności związane z pracą na uczelni. Zamknął tamten kontrakt, ustalił, że wykłady będzie prowadził tylko gościnnie, a rozpoczętą książkę dokończy w Polsce. Potem wrócił i zapukał do moich drzwi. Nie wierzyłam własnym oczom, widząc go z walizką na progu mojego mieszkania. Bałam się mieć nadzieję.

– Przyjmiesz bezrobotnego fizyka?

Przyjęłam, a jakże. Ale nadal nie wierzę w taki obrót losu, mimo pierścionka na palcu i zaklepanej daty w urzędzie stanu cywilnego. Ktoś tam na górze się nad nami zlitował i dał nam drugą szansę, a my się jej chwyciliśmy jak tonący brzytwy. Choć reszta świata się temu dziwiła, bo jak głosi stara prawda, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Może, ale my już nie byliśmy tacy sami jak kiedyś, dojrzeliśmy. Nie zmieniło się tylko jedno…

Czasem pierwsza miłość może być tą ostatnią i nic nie stanie jej na przeszkodzie. Ani czas, ani odległość. Nawet stare urazy i ból złamanego serca się uleczą.

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również