Społeczeństwo

"Mówiono, że rozpieszczam córkę i chowam ją na egoistkę. Gdy zachorowałam, jej reakcja była szokiem"

"Mówiono, że rozpieszczam córkę i chowam ją na egoistkę. Gdy zachorowałam, jej reakcja była szokiem"
Fot. 123RF

Jak dużo można dać dziecku, by się rozwijało i korzystało z życia, a jednocześnie nie wyrosło na osobę, która uważa, że w życiu nie trzeba się starać i walczyć o swoje? 

Zimny chów

Moja mama była pracoholiczką. Poświęcała się swojej karierze zawodowej, w której miałam jej nie przeszkadzać. Miałam się uczyć i nie spoczywać na laurach. Lubiłam zdobywać wiedzę, ale byłoby miło, gdyby mama czasem mnie pochwaliła. Do skrytykowania zawsze coś znalazła. Nie tak zawiązane buty, źle uczesane włosy, czemu czwórka, nie piątka.

Ponieważ zmarła na zawał, zanim wzięłam ślub, nie poznałam jej zdania w kwestii mojego narzeczonego, naszego wesela, urządzenia domu, bycia żoną, ale zapewne znowu kręciłaby głową i wzdychała, że się nie postarałam.

Na szczęście trafiłam na wyjątkową teściową, która nie tyle zastąpiła mi matkę, co pozwoliła mi poczuć się jak dziecko. Chciane, kochane, rozpieszczane. Mama Rafała była ciepłą, życzliwą kobietą, która wybrankę swojego syna przywitała w rodzinie jak długo najmilszego gościa. Jak kogoś wyjątkowego i ważnego. Przy mojej mamie tak się nie czułam.

Obiecałam sobie, że jeśli będę mieć dzieci, nigdy nie dam im odczuć braku macierzyńskiej miłości. Choćbym dochowała się całej drużyny piłkarskiej.

Przyjaźń przede wszystkim 

Nie udała się nam wielodzietność. Z powodu komplikacji przy porodzie nie mogłam mieć więcej dzieci, ale po krótkim okresie wielkiego rozczarowania, pogodziliśmy się z sytuacją.

– Lepiej jedno niż żadne – mówił mąż. – Zwłaszcza takie.

Fakt. Grzech narzekać, mając zdrową, śliczną córeczkę. Zajmowaliśmy się nią na zmianę, jedocześnie rozwijając naszą firmę. Dzięki temu nie było problemu, by Natalia brała lekcje jazdy konnej albo jeździła na kursy językowe do Londynu czy Paryża. Mieliśmy na to i czas, i fundusze.

W pewnym momencie mąż skupił się bardziej na prowadzeniu firmy. Ja z kolei zajęłam się promocją oraz marketingiem, co nie wymagało mojej osobistej obecności; pracowałam zdalnie, pozostając blisko Natalki. Z biegiem lat dorastająca córka sygnalizowała, że bardziej potrzebuje przyjaciółki niż opiekuńczej mamusi. Poszłam więc w tę stronę. Odległą od modelu, jaki wdrażała moja mama. Nie chciałam być matką-nadzorcą, matką-żandarmem, która zakazuje i ogranicza, która ma wieczne pretensje i żądania. Wolałam być matką-przewodniczką, której dziewczyna ufa i którą ceni, której się zwierza, niczego nie ukrywając.

Robiłyśmy sobie wypady do Mediolanu na weekendowe zakupy. Albo wypisywałam jej usprawiedliwienie i spędzałyśmy cały dzień razem, oddając się przyjemnościom, typu masaże, maseczki i manicure w gabinetach SPA. Dużo rozmawiałyśmy. Dzieliłyśmy się swoimi myślami, marzeniami i pragnieniami.

– Nie to nie! – rzuciła kiedyś Natalia w rozmowie przez telefon z koleżanką. – Nie potrzebuję cię. I tak mama jest moją najlepszą przyjaciółką.

Mało nie rozpłakałam się ze wzruszenia. Niewiele matek ma okazję usłyszeć takie wyznanie od dorastającej córki. Zwykle smarkule wykrzykują w złości: „nienawidzę cię!”.

Byłam dumna z mojej relacji z Natalią, choć mąż uważał ją za nazbyt „kumpelską”. Często przebywał poza domem i nawet jeśli starał się poświęcać córce jak najwięcej wolnego czasu, nie był w stanie ze mną rywalizować, że użyję tego sportowego porównania.

– Cieszy mnie, kochanie, wasz doskonały kontakt. Nastoletni bunt nam nie grozi, hip, hip, hura, ale nie zapominaj, że przede wszystkim jesteś jej mamą, a nie koleżanką. Musisz troszeczkę nad nią popracować, bo ciągłe folgowanie…

Efekty uboczne przyjacielskiej relacji 

Kiedy Rafał zaczynał ten temat, przewracałam oczami. Zazdrosny jest, myślałem. Bo ja bym była. Zawsze byłam zazdrosna o miłość i uwagę bliskich mi osób – efekt uboczny „zimnego chowu” – dlatego nie szczędziłam córce uczucia i wyrozumiałości. Niech się w nich pławi...

Natalia zdecydowała się na studia w trybie zaocznym.

– Będę mieć więcej czasu na prawdziwą naukę – tłumaczyła. – Ślęczenie na wykładach to nie wszystko.

Rafał kręcił głową, ja nie robiłam z jej decyzji problemu. Poza tym zaczynała się wdrażać do pracy w rodzinnym przedsiębiorstwie, które kiedyś przejmie; w każdym razie taką mieliśmy nadzieję. Firma się rozrastała, zatrudnialiśmy nowych pracowników…

– Mamuś, potrzebuję nowego samochodu – oznajmiła Natalia w trakcie śniadania. Rafał już wyszedł, ja przy kawie przeglądałam pocztę służbową na laptopie.

– Mhm… – mruknęłam nieuważnie, skupiona na informacji zwrotnej od klienta. – Jutro się tym zajmiemy.

I rzeczywiście się zajęłyśmy, bo Natalia upierała się jak dziecko. Obiecałaś, mamo, obiecałaś. No, obiecałam, nieopatrznie, bo przecież jej obecny wóz miał zaledwie cztery lata. Po co jej nowy? W porównaniu do aut, jakich używali inni studenci (bo niekoniecznie się nimi poruszali), jej honda aspirowała do miana rajdowej limuzyny. Niemniej Natalia twierdziła, że to już stary model, że coś stuka-bzyczy-chrzęści, że nie czuje się bezpiecznie.

– Sama się boję jeździć, a co dopiero z tobą – brała mnie pod włos. – Tym nowym będę mogła zabierać nas na przejażdżki. Pomyśl, my dwie we wspaniałym aucie, droga przed nami… Och, gdyby to mógł być kabriolet, wyobraź to sobie…

Uległam. W sumie, możemy obniżyć koszty prowadzenia firmy, podpisując umowę leasingową na samochód. Przyda się Natalii do promowania firmy na terenie całego kraju.

– Zwariowałaś! – Mąż złapał się za głowę. – Miała świetne auto!

– Nie rozumiesz tego, bo Natalia nie jest twoją przyjaciółką – tłumaczyłam, czując, że nawet we własnych uszach brzemię mało wiarygodnie.

– I nie powinna być! To nasza córka. Powtarzam to kolejny raz!

Potem pokłóciliśmy się o mieszkanie dla Natalii, gdy postanowiła się wyprowadzić.

– Jestem dorosła. Nie wypada, żebym mieszkała z rodzicami.

Długo przekonywałam męża i w końcu kupiliśmy niewielkie, trzypokojowe mieszkanko w centrum, by Natalia miała blisko na uczelnię i do innych rozrywek. Ponieważ formalnie nie była zatrudniona w firmie i nie otrzymywała wynagrodzenia, utrzymanie go spoczywało na naszych barkach. Podobnie jak opłacanie jej studiów. Aktualnie trzeciego kierunku, bo Natalka nie mogła się zdecydować, co lubi. Cóż, młodość to czas poszukiwań.

Czas płynął…

– Może zaczęłabyś pracę, choćby na pół etatu? – spytałam.

Natalia miała już dwadzieścia siedem lat, jej rówieśnicy, po studiach i z pierwszymi doświadczeniami zawodowymi, myśleli powoli o zakładaniu rodziny. A ona, owszem, pomagała czasem w firmie, pojechała ze mną na targi, podpowiedziała coś odnośnie social mediów, ale formalnie nie pracowała. I nie paliło jej się do stałego związku. Widocznie jeszcze nie dojrzała. W kwestii miłości nie ma schematów.

– Pół etatu? – Zmarszczyła brwi. – Możemy o tym porozmawiać, ale po wakacjach.

– Jakich wakacjach? – zdumiałam się.

– Ach, zapomniałam ci powiedzieć. Justyna wpłaciła za mnie, bo to ona rezerwowała miejsca i załatwiała sprawę w biurze turystycznym. Zanzibar! To teraz najmodniejszy kierunek, wszyscy tam jeżdżą! Potrzebuję trochę gotówki, żeby oddać za wycieczkę. No i żeby tam ze sobą wziąć.

– Ile? – wycedziłam.

Natalia lekkim tonem rzuciła kwotę, od której zakręciło mi się w głowie. Powodziło nam się dobrze, ale to nie znaczy, że mieliśmy obowiązek spełniać zachcianki prawie trzydziestoletniej córki. Zachowywała się jak… Żerowała na nas jak…. Pasożyt! To brzydkie słowo uderzyło mnie jak obuchem i chyba wtedy odzyskałam zdolność logicznego myślenia oraz kojarzenia faktów.

Kiedy byłam w wieku Natalii, miałam już dziecko i wspólnie z Rafałem ciężko pracowaliśmy na to, co dziś mieliśmy. Wysoki statusu materialny nie spada z nieba. Zanzibar? Wspaniale, że młodzi mają dziś takie możliwości, ale powinni sami je zdobywać, a nie wyciągać rękę do rodziców.

Odmówiłam córce chyba pierwszy raz w życiu. Nigdy nie zapomnę szoku na jej twarzy. Były błagania, płacz i… tak, próby szantażu. Wtedy łuski całkiem spadły mi z oczu. Ja naprawdę ceniłam naszą więź, podczas gdy Natalia uznawała ją najwyraźniej za moją słabość i bez skrupułów wykorzystywała.

Wiedziałam, że nie będzie łatwo zmienić sytuację, do której obie przywykłyśmy. Przed nami długa droga, myślałam, naprawiania relacji i kierowania jej na właściwe tory matka-córka. Przed Natalią nauka samodzielności i brania odpowiedzialności za własne czyny oraz wybory. Przede mną lekcje z asertywności wobec własnego dziecka..

Lepiej późno niż wcale

Ale wcześniej dopadł nas covid. Mnie i Rafała. Zaszczepiliśmy się trzy razy, a i tak nas nie oszczędził. Straciłam węch i smak. Rafał zmagał się z wysoką gorączką i łamaniem w kościach. Oboje nas męczyły mdłości. Byliśmy nie do życia, tym bardziej nie nadawaliśmy się do pracy. Zamknięci na kwarantannie w domu, zastanawialiśmy, co nas prędzej wykończy: głód, ogólne zmęczenie czy troska o firmę, którą nie mogliśmy zawiadywać. A nie mogliśmy nawet telefonicznie, bo nie byliśmy się w stanie skupić się na czymś bardziej skomplikowany niż droga do łazienki.

Pozostała nam Natalia. Bywała w firmie, coś tam musiała widzieć, słyszeć, uczyć się mimochodem, łudziłam się. Na mnie nadal była obrażona, ale telefon od znękanego ojca odebrała. Przedstawił jej sytuację, a ona na niego nakrzyczała, że tak długo zwlekał z poproszeniem jej o pomoc.

– Nie ufasz mi, tato? Nie wierzysz we mnie? – słyszałam jej podniesiony głos.

Rafał milczał.

– Cóż, widać zasłużyłam sobie na taką opinię. No nic, kurujcie się, ja zadbam o nasz biznes. Zakupy podrzucę wam wieczorem.

Miesiąc zajmowała się nami i firmą. I chyba dobrze jej szło, skoro nikt nie dzwonił ze skargami. Ani klienci, ani pracownicy. Gdy wróciliśmy do sił i obowiązków, poprosiła o etat.

– Chyba dowiodłam, że sobie poradzę.

– Czemu dopiero teraz? – nie rozumiałam tej odmiany.

– Bo nie musiałam – odparła z rozbrajającą szczerością. – Jestem dzieckiem swego pokolenia, nie wyrywam się przed szereg, jak nie muszę. Ale jestem też waszym dzieckiem, mam wasze geny, no i dobrze mnie wychowaliście. Poza tym to moja scheda, kto jak nie ja o nią zadba?

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również