#Książkorys to cykl, w którym pisarki i pisarze opowiadają o literaturze, która miała wpływ na ich życie i twórczość. Kształtowała jako ludzi, wzruszała, pomagała w procesie twórczym i inspirowała do własnych poszukiwań. Poznajcie osobiste wybory książek Mikołaja Łozińskiego, pisarza, autora bestsellerowych powieści "Stramer", "Stramerowie" czy "Reisefieber".
Spis treści
"Podziwiam ludzi, którzy sami odkryli świat literatury. Ja miałem łatwiej. W pokoju, w którym się wychowałem stała meblościanka, a na niej 500 książek. Od dziecka były na wyciągnięcie ręki.
Ułożenie listy pięciu najważniejszych książek okazało się jednym z trudniejszych zadań w moim życiu. Ta lista zmieniała się przecież na różnych etapach w zależności od tego, co przeżywałem. Czy właśnie się zakochałem, czy odszedł ktoś bliski, czy zostałem rodzicem. O niektórych powieściowych bohaterkach i bohaterach wciąż myślę jak o znajomych i przyjaciołach. Nastazja Filipowna z „Idioty” Dostojewskiego, lord Jim Conrada, czy udający niewidomego Gantenbein z powieści Maxa Frischa.
Łatwiej byłoby mi ułożyć listę 100 ukochanych książek. Dlatego postawiłem sobie dodatkowe kryterium. Wybrałem tylko te, do których wracam – w myślach, na czytniku, audiobooku, czy biorę z półki. Mimo to nie udało mi się zmieścić w 5 książkach i wybrałem 6".
"Z tej powieści najlepiej pamiętam tajemniczą atmosferę, która działa na wyobraźnię dziecka. Morze, sztormy, statki, portowa knajpa, rum, ukryty skarb. Mama opowiadała mi, że kazałem ją sobie w kółko czytać na głos. Miałem wtedy 5-6 lat. Kiedy kończyła, chciałem, żeby od razu zaczęła od początku. I tak z dziesięć razy. Po latach wróciłem do „Wyspy” z moimi synami, w drodze na wakacje przesłuchaliśmy audiobooka w samochodzie. Ale nie chcieli, żebym puścił ją drugi raz. Bardziej wciągnęły ich „Przygody Guliwera” Jonathana Swifta, moja druga ulubiona książka z dzieciństwa".
"Pierwsza „dorosła” książka, którą przeczytałem. Przed snem wziąłem ją z meblościanki i od pierwszego zdania nie mogłem się oderwać. Następnego dnia czytałem dalej w szkole pod ławką. Przyłapała mnie surowa pani od matematyki. Tym razem nie mogła powiedzieć „Ty, Łoziński, powinieneś rowy kopać, a nie w ławce siedzieć!”. Zaczęła inaczej: „Co tam czytasz?! Zaraz wpiszemy to do dzienniczka ucznia i się pośmiejemy!”. Wyrwała mi książkę z ręki i musiała wpisać uwagę, że „uczeń szóstej C czyta na lekcji Bułhakowa”. Moja mama była dumna z tej uwagi".
"To historia Anny, czterdziestolatki, która w czterech notesach robi bilans swojego życia: młodość, życie miłosne i erotyczne, polityczne i pisarskie. Bez złudzeń patrzy na siebie i swoje związki. Te cztery notesy składają się na przejmującą powieść, której głębię zanalizowano już na setki sposobów. Ja dodam tylko, że „Złoty notes” powinien przeczytać każdy mężczyzna, który chciałby zrozumieć kobiety".
"To dla równowagi książka, która mówi dużo o mężczyznach. Camus przystawia sobie i nam bezwzględne lustro. Ta krótka książka w formie monologu ma potężny ładunek emocjonalny i intelektualny. Jest najlepszym dowodem na to, że czasem mówiąc mniej, można powiedzieć więcej. A to zasada, którą sam się kieruję przy pisaniu. Podziwiam Camusa też za to, że każda jego książka jest inna. Dla mnie jako autora to właśnie jest najważniejsze, żeby z każdą nową powieścią rozwijać się".
"Szymborska była ulubioną poetką mojego dziadka, którego rodzinnymi losami są inspirowane moje powieści o rodzeństwie Stramerów. Chyba po nim odziedziczyłem tą fascynację. W wierszach Szymborskiej jest wierność sobie, wyciszenie i zaciekawienie światem ludzi, zwierząt i roślin. Jej styl jest pozornie prosty, ale każdy kto pisze, wie, ile pracy trzeba włożyć w to, żeby właśnie taki się wydawał. Dzięki Fundacji Szymborskiej mieszkałem przez miesiąc w mieszkaniu noblistki, gdzie pracowałem nad krakowską częścią powieści „Stramerowie”. To skromne mieszkanie na pierwszym piętrze w bloku. Sąsiedzi z klatki opowiadali, że tęsknią za Szymborską i jej żartami. Czasem wieczorem zapraszała ich „na wódeczkę”, a kiedy wychodzili, pytała, czy wezwać im taksówkę".
"Podarowałem tę książkę już chyba wszystkim bliższym i dalszym znajomym. Mimo że napisana po szwedzku (autor, wybitny szwedzki dziennikarz, wyjechał z Polski jako 18-latek w 1968) to moim zdaniem, najważniejsza polska książka ostatnich lat. Zaremba-Bielawski opowiada o swoich korzeniach – ojciec był polskim arystokratą i prekursorem psychiatrii, a matka lekarką i Żydówką. Dzięki tej wyjątkowej, bo podwójnej polsko-żydowskiej perspektywie, my też możemy spojrzeć na nowo na siebie i nasz kraj. Dla mnie dodatkowo fascynująca była historia dziadka autora, który przed wojną był żydowskim sędzią w Tarnowie, więc pewnie nie raz minął się na ulicy z moim dziadkiem i jego rodzeństwem, czyli pierwowzorami bohaterów moich ostatnich powieści „Stramer” i „Stramerowie”.