Wyobraźmy sobie taki poranek: dzwoni budzik, kawa już pachnie, dzieciaki krzyczą o kanapki, a my stajemy przed szafą i myślimy: "Dobra, dziś założę coś naprawdę przełomowego". I sięgamy po… nadmuchany płaszcz, który wygląda, jakby ktoś zapomniał wyjąć z niego wieszak, a do tego spodnie, w których nie da się usiąść, bo są „rzeźbione”. Brzmi jak plan na dzień? No raczej nie. Witamy w świecie Durana Lantinka, "romantyka mody", który najwyraźniej uważa, że kobieta po czterdziestce marzy o tym, by wyglądać jak eksponat z galerii sztuki współczesnej.
Nie zrozumcie mnie źle – historia Lantinka ma swój urok. Jako dzieciak bawił się szmatkami, ubierał Barbie w coś, co pewnie przypominało wczesne projekty Lady Gagi, a potem przerabiał ciuchy mamy, demolując je szpilkami i taśmą. Szacun dla mamy, że nie dostała zawału, widząc, co zostało z jej ulubionej spódnicy. Ale serio, czy to, co bawiło go w wieku lat pięciu, ma teraz być "rewolucją" w modzie? Bo ja, jako czterdziestolatka (szczerze - do maja 48-latka), wolę rewolucję w postaci ekspresu do kawy, który nie chlapie, niż płaszcza, który wygląda jak balon z odpustu.
Lantink zdobywa nagrody – Andam Prize, wyróżnienie Karla Lagerfelda – i wszyscy pieją z zachwytu nad jego "cyrkularną modą". Upcykling, deadstock, vintage – brzmi eko i trendy, jasne. Totalnie popieram recykling, a nie znoszę marnowania rzeczy i... planety. Ale kiedy efekt końcowy to sukienka, w której nie przejdziesz przez drzwi, albo kurtka, która waży tyle, co mój tygodniowy zapas zakupów, to ja się pytam: po co? Jego kolekcja "Duran-ski" to niby żart z après-ski, ale powiedzmy sobie szczerze – jedyne, co ja bym w tym après-ski zrobiła, to przewróciła się na pierwszym zakręcie, próbując dojść do samochodu. Choć żart doceniam.
A technologia! Drony filmujące pokazy, druk 3D w projektowaniu – no cud, miód i fashion week. Tylko, co mi po dronie, jak ja chcę po prostu kurtkę, która nie przepuszcza deszczu i w której wyglądam dobrze, ew. ciekawie, ale nie szokująco? I jeszcze ta usługa "dopasowania" – kupujesz płaszcz, a jak Ci się znudzi, Lantink przerobi go na sukienkę. Super, tylko kto ma czas na konsultacje z jego zespołem? Ja w tym czasie włączam serial na Netflixie albo chociaż raz w tygodniu jem obiad bez pośpiechu.
Świat przyśpieszył, mam coraz więcej pracy i obowiązków i nie mam już czasu na fanaberie. Chcę mody, która nie wymaga ode mnie doktoratu z kreatywności, żeby ją nosić. Lantink może "redefiniować tożsamość" i tworzyć "nowe kształty" – ja wolę stare, dobre kształty spodni, w których moje nogi wyglądają jak nogi, a nie jak instalacja na Biennale. Jego projekty są fotogeniczne, jasne – ale ja nie chodzę po wybiegu, tylko po Rossmanie, i tam nikt nie doceni mojego "nadmuchanego" looku.
Niech sobie Duran zdobywa kolejne nagrody i zachwyca krytyków. Ja zainwestuję w płaszcz, który nie wygląda jak żart, i sweter, który nie krzyczy "patrz na mnie!". Bo dla mnie prawdziwy luksus to nie karykaturalne proporcje, tylko komfort. A sztukę kocham. Na pokazach mody też ją czasem widzę. Ale częściej, jednak, w muzeach.
Z ironicznym uśmiechem,
48-latka, która woli ubrania od performance’u.