Monika i Michał Kubiakowie. Kapitan polskiej reprezentacji siatkarzy i filolożka angielska. Razem od szkolnych czasów, bo tam, gdzie on, musi być też ona.
Monika Kubiak: Jako dzieci mieszkaliśmy na tym samym osiedlu w Wałczu. Kolegowałam się z jego bratem, a Michał w pobliżu nas się kręcił. Miał ksywkę Szczypior, był bardzo wysoki i szczupły. Zaczął mnie podrywać, kradnąc mi z plecaka buty na WF-ie. Też mi się podobał. Jak na ironię zaczęliśmy się spotykać dopiero wtedy, kiedy wyprowadził się z naszego miasta. Wkrótce zaczął trenować siatkówkę w Świnoujściu. "Po co mi chłopak, którego nie ma?", myślałam. Nasze drogi się rozeszły. Aż do pamiętnego sylwestra 2003 roku w Wałczu.
O północy postanowiłam zadzwonić do Michała z życzeniami noworocznymi. Gdy wybrałam jego numer, przyjaciółki wyrwały mi telefon i uciekły do drugiego pomieszczenia. Do tej pory nie mam pojęcia, co naopowiadały Michałowi. Później powiedział mi tylko tyle: "Po tej rozmowie wiedziałem, że będziesz moja na zawsze”. Znowu zaczęliśmy się spotykać, choć wszystko było przeciw nam. Ja studiowałam filologię angielską, on grał w siatkówkę kolejno w Pile, Olsztynie, Poznaniu. Ciągle walczyliśmy o wspólny czas. Uważaliśmy, że warto.
Potem Michał trafił do klubu w Izraelu i wreszcie we Włoszech. W pewnym momencie uznaliśmy, że związek na odległość nie ma dalej sensu. Albo razem, albo osobno. To drugie nie wchodziło w grę. To ja zrezygnowałam ze swojego życia zawodowego, co było trudne. Bo kiedy Michał mieszkał za granicą, dużo pracowałam. Uczyłam w szkole, udzielałam korepetycji. A kiedy podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu, Michał podpisał kontrakt w Warszawie. Wreszcie mogliśmy być przez cały czas razem. I... wcale nie było łatwo, bo zaczęło się prawdziwe życie. Poszłam do pracy, więc oboje wracaliśmy do domu zmęczeni. Musieliśmy się "dotrzeć".
Po roku przeprowadziliśmy się na Śląsk. Mąż piął się do góry, ja nie znalazłam tam pracy. Prowadziłam dom, trenowałam na siłowni, aby nie zgnuśnieć. Te dwa sezony – w Warszawie i na Śląsku – uważam za przełomowe w naszym związku. Upewniliśmy się, że chcemy być razem. Marzyliśmy o tym, aby zostać rodzicami. Wkrótce na świat przyszła Pola i nagle wspólne życie nabrało większego sensu. Kiedy córka miała osiem miesięcy, zamieszkaliśmy w Ankarze, gdzie Michał podpisał kontrakt. Oboje byliśmy ciekawi Turcji i uznaliśmy, że czas na nową przygodę. Poznaliśmy tam fantastycznych ludzi. Ale pod koniec drugiego sezonu w mieście zaczęły się ataki terrorystyczne. Czar prysł.
Pamiętam, była słoneczna niedziela. Mąż akurat nie miał meczu. Pojechaliśmy zwiedzać ruiny zamku, skąd rozpościera się obłędny widok na miasto. W drodze powrotnej zaczęłam mu wiercić dziurę w brzuchu, żeby wreszcie zrobił porządek z włosami. Namawiałam go już trzeci tydzień na wizytę u fryzjera, ale nigdy nie miał czasu. Teraz wreszcie się zgodził. Pojechaliśmy do innej części miasta.
Kilkanaście minut później usłyszeliśmy, że w Ankarze był atak terrorystyczny, bardzo tragiczny w skutkach. I to gdzie? Na drodze prowadzącej do naszego domu. Wizyta u fryzjera zapewne uratowała nam życie... To wydarzenie mną wstrząsnęło, spakowałam siebie i córkę, wróciłyśmy do Polski. Michał rozumiał mój strach o dziecko, ale musiał dokończyć sezon. Ani on, ani ja nie wyobrażamy sobie już życia na dwa domy.
Tej jesieni zaczął trzeci sezon w Japonii. Dołączyłam do niego razem z córkami, bo rok temu zostaliśmy rodzicami Zoi. Drugą ciążę znosiłam ciężko. Termin porodu miałam wyznaczony akurat na czas przygotowań Michała do mistrzostw Europy. Kiedy na wizycie kontrolnej lekarz powiedział, że Zoja wkrótce się urodzi, zadzwoniłam do męża. On, zamiast na siłownię, zaczął pędzić na porodówkę, a miał, bagatela, 400 km do pokonania. Zdążył w ostatniej chwili. Kiedy Zoja miała trzy tygodnie, wspierała już tatę na mistrzostwach Europy, które na szczęście odbywały się w Polsce. Potem, kiedy grał w Japonii, przez kolejne pół roku widział nas tylko raz, na Boże Narodzenie. Bardzo przeżywaliśmy tę rozłąkę. Myślę, że on miał trudniej niż ja, bo wracał do pustego domu.
Od początku spodobało mi się w nim to, że twardo stąpa po ziemi. Wie, że jego kariera nie będzie trwać wiecznie, więc już teraz zabezpiecza nasze życie po... życiu, tym sportowym. Nawet jeśli ktoś rzuca mu kłody pod nogi, nigdy się nie poddaje. Jest uparty, co w sporcie się przydaje, a w życiu bywa czasami irytujące. Ujmuje mnie jego optymistyczne nastawienie do wszystkiego. Kiedy coś planujemy, ja zakładam czarny scenariusz, a on mówi o przyszłości w samych pozytywach. Pracuję nad sobą.
Mimo intensywnego trybu życia staramy się pielęgnować związek i spełniać marzenia. Córki zostają u babci, a my jedziemy na turniej tenisowy Roland Garros, na targi motoryzacyjne do Genewy albo bawimy się na koncercie Stinga. Naszą tradycją stało się już 'zjeżdżanie' stolic świata na rowerze.
Mam świadomość, ile mąż oraz koledzy z drużyny poświęcili czasu, nerwów i pracy, aby wygrać. Staram się wspierać Michała na każdym kroku. Kiedyś siatkówka była dla niego na pierwszym miejscu. A teraz – dobrze o tym wiem – to my trzy jesteśmy najważniejsze. Na razie więc jeszcze dzielimy się nim z tą dyscypliną sportową. Kiedy skończy grać zawodowo, przyjdzie czas na mnie. Cierpliwie czekam. Przecież siatkówka jest dla Michała jak tlen.
Monika Kubiak – absolwentka filologii angielskiej, jest współwłaścicielką (m.in. z mężem) firmy MAG, która produkuje choinki i ozdoby bożonarodzeniowe. Pochodzi z Wałcza, ma 32 lata i dwie córki: 4,5-letnią Polę oraz roczną Zoję. Obecnie mieszka z mężem i córkami w Osace.
Michał Kubiak: "Pojedziemy za tobą nawet na koniec świata". Tak powiedziała mi kiedyś Monika. I trochę tak jest, bo już trzeci sezon gram w Japonii. Przez pierwszy rok byliśmy tam we trójkę, a potem Monika zaszła w drugą ciążę i musiała wrócić do Polski. Cieszę się, że wreszcie możemy być w Japonii we czwórkę. Wybrałem dla nas apartament w centrum Osaki. Dojazd na treningi zajmuje mi więcej czasu, ale to nie problem. Ważne, aby moje dziewczyny miały komfort i czuły się szczęśliwe. Nie wyobrażam sobie, abym to wyłącznie ja miał decydować o tym, gdzie zamieszkamy. Oferty z klubów omawiam nie tylko z moim menedżerem, ale i z żoną.
Monika i ja jesteśmy jedyną parą w naszej reprezentacji, która tworzy związek od szkolnych czasów. Spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Sporo czasu spędzaliśmy razem. Pamiętam moje nieudolne zaczepki: wyjmowałem jej buty z plecaka, kiedy wracała ze szkoły, itd. Dzisiaj inaczej zwróciłbym na siebie uwagę dziewczyny. Kiedy się ma naście lat, nie myśli się o dalekiej przyszłości. Ważne jest tylko tu i teraz.
Poznawaliśmy się stopniowo, szybko zacząłem doceniać także jej charakter. Z czasem okazało się, że dobraliśmy się świetnie. Nadajemy na tych samych falach. Założenie rodziny było ważne dla nas obojga. Dziś naszym największym skarbem są córki.
Ujmuje mnie to, że Monika przez te wszystkie lata pozostała tą samą osobą, choć przecież dużo się u nas zmieniło, m.in. nasz status materialny, poziom życia itd. Myślę, że wiele osób mogłoby się pogubić, ale nie ona. Rodzina to mój sukces i moja siła. Wprawdzie tylko żonę mogłem sobie wybrać (śmiech), na szczęście z rodzicami i rodzeństwem trzymamy się blisko. Pozostajemy w dobrych relacjach, nie mamy konfliktów. Niewiele jest takich rodzin jak nasza.
Nie lubię spędzać czasu poza domem. Zamiast chodzić po klubach, wolę pobawić się z dziećmi, posiedzieć z żoną wieczorem, porozmawiać. Monika najbardziej lubi ze mną rozmawiać, gdy leżymy w łóżku, a ja już zasypiam i padam ze zmęczenia. Gdybym miał wrócić z imprezy nad ranem i potem o siódmej wstawać do dzieci, to nasz dzień nie byłby miły. Nie chcę być niewyspany czy sfrustrowany, bo to źle odbija się na domownikach i wprowadza negatywne emocje. A nerwy nie są potrzebne w domu. Znam mnóstwo żon i partnerek zawodników różnych dyscyplin, które nie uczestniczą w sportowym życiu swoich połówek. Dlatego cieszę się, że Monika ma duże pojęcie o siatkówce. Interesuje się, jak mi idzie, co słychać w klubie czy w kadrze. To dla mnie szalenie ważne.
Złoty medal na tegorocznych mistrzostwach świata odbierałem, trzymając na rękach starszą córkę – młodsza smacznie przespała finałowy mecz. To nie było moje pierwsze wejście na podium z córką. W Japonii Pola też mi już kilkakrotnie towarzyszyła.
Zawsze marzyłem o tym, aby w chwilach sukcesów moje dzieci były przy mnie. Nie dekoncentruje mnie obecność córek i żony na meczach. Przeciwnie, to dodatkowa mobilizacja. Nie chcę, aby widziały, jak mąż i ojciec przegrywa! Wolę im pokazać, jak się wygrywa.
Nie chcę być ojcem, który zmusza swoje dzieci do aktywności sportowych. Jednak z żoną uważamy, że powinniśmy wskazywać im kierunek, motywować i namawiać do tego, aby były konsekwentne. Też miałem wsparcie w moich rodzicach. Najważniejsze dla mnie jest to, aby córki były szczęśliwe i dobrze wychowane. Oczywiście, porażki w życiu również się zdarzają i trzeba sobie z nimi poradzić, ale nie można się do nich przyzwyczajać. Nie rozpamiętuję niepowodzeń, lecz wyciągam z nich wnioski i idę dalej.
Staram się też zachować rozsądek i nie rozmawiać z żoną zbyt często o mojej pracy. Mamy wystarczająco dużo innych spraw na głowie, włączając w to przede wszystkim codzienność. Nie chcę obarczać Moniki problemami związanymi ze sportem, chociaż wiem, że ona wcale by się o to nie obraziła. Jednak to jej pierwszej powiedziałem przed trzema laty o tym, że zostałem mianowany kapitanem reprezentacji. Dla mnie ta funkcja jest przede wszystkim wielkim zaszczytem i prestiżem. Marzyłem o tym, aby zostać kapitanem, od kiedy tylko gram w siatkówkę. Żona docenia, że robię wszystko, co w mojej mocy, aby stanąć na wysokości zadania. Kapitan nie tylko gra na boisku, ale też jest łącznikiem pomiędzy zawodnikami a Polskim Związkiem Piłki Siatkowej, trenerem.
Cieszę się, że kilka lat temu udało mi się spełnić jej marzenie. Monika bardzo chciała wziąć ślub na egzotycznej plaży. Najpierw zawarliśmy związek małżeński w Urzędzie Stanu Cywilnego w Wałczu tylko w obecności świadków. A dwa tygodnie później zabraliśmy kilkanaście najbliższych osób na Malediwy. Poczuliśmy się tam jak w raju. Nie potrafię podać recepty na szczęśliwy związek. Po prostu bardzo kocham moją żonę i jestem w stanie wiele dla niej poświęcić. Oczywiście, że w miejscu, w którym się znajduję – mam na myśli pozycję sportową – czyha na mnie sporo pokus. Najważniejsze to sobie z nimi poradzić. Moja żona ma wszystko to, czego potrzebuję. Nadal mi się podoba i jest nam razem dobrze. Tworzymy wspaniałą rodzinę. To wszystko daje mi poczucie spokoju, komfortu i spełnienia.
Michał Kubiak - siatkarz, reprezentant Polski, kapitan drużyny.