Partnerzy

Renata Lis i Elżbieta Czerwińska: "Miłość, której nikt nie widzi, traci poczucie realności"

Renata Lis i Elżbieta Czerwińska: Miłość, której nikt nie widzi, traci poczucie realności
Renata Lis i Elżbieta Czerwińska
Fot. ALDONA KARCZMARCZYK/VDA

Razem od 30 lat. Od roku są żoną i żoną. Renata i Elżbieta pokazują swoim życiem, że miłość jest najważniejsza. I że mieni się wszystkimi kolorami tęczy.

 

Kim jest Renata Lis?

Renata Lis - pisarka i tłumaczka. Autorka książek „Ręka Flauberta”, „W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu”, „Lesbos”. W 2023 r. ukazała się jej najbardziej osobista książka: „Moja ukochana i ja”. Jej kontynuacja „Moja ukochana i ja. Ślub” trafiła do księgarń.

Kim jest Elżbieta Czerwińska?

Elżbieta Czerwińska - absolwentka polonistyki UW, założycielka i właścicielka wydawnictwa Sic!, które działało nieprzerwanie przez 30 lat, od 1993 r. Jako jedna z pierwszych wprowadzała do publicznego dyskursu literaturę feministyczną i genderową.

RENATA LIS O ZWIĄZKU Z ELŻBIETĄ CZERWIŃSKĄ

Pamiętam, jak Elżbieta przyjechała pierwszy raz po mnie swoim czerwonym citroënem BX. Był wrzesień, złota jesień, blisko moich urodzin. Nie podam dokładnej daty, chronologia nie jest moją mocną stroną. Ale pierwsze spotkania, haj, euforia zakochania - tego nie da się zapomnieć. Decyzję o wspólnym zamieszkaniu podjęłyśmy raczej szybko, ale nie jak w dowcipie o lesbijkach, które na drugą randkę przyjeżdżają ciężarówką do przeprowadzek. (śmiech) Nasze pierwsze mieszkanie było na warszawskim Ursynowie, w bloku na parterze, z krzakiem jaśminu pod oknami. Znajomi Elżbiety nie wiedzieli, że jesteśmy razem, traktowali mnie jak „ jakąś” dziewczynę, współlokatorkę. Czułam się potwornie: wykluczona, unieważniona, niewidzialna. Przez lata nie przedstawiałyśmy się jako koleżanki, ale też nie mówiłyśmy, że jesteśmy razem. Najczęściej uprawiałyśmy grę typu: „Nie mówię tak, nie mówię nie”. To było strasznie męczące.

RENATA LIS: "MIŁOŚĆ, KTÓEJ NIKT NIE WIDZI, POWOLI TRACI SMAK"

Gdy pisałam książkę „Moja ukochana i ja”, nie miałam pewności, jak Elżbieta ją przyjmie. Ośmieliłam się jej pokazać, dopiero kiedy miałam całość. To prosta opowieść o naszej miłości w trudnym świecie heteronormy. Kontrolowana szczerość. Ale i tak okazała się przełomowa. Pisano, że tak intymnej książki o wspólnym życiu kobiet jeszcze w Polsce nie było.

W naszym życiu zmieniła wszystko. Wrzuciła nas w pełną jawność. Wydawało mi się, że już mam za sobą publiczny coming out. Kilka lat wcześniej napisałam książkę „Lesbos”. Dotyczyła literatury, ale trochę także naszego życia. W wywiadach już wtedy wspominałam, że jestem w związku z kobietą. Ale mówi się, że wychodzenie z szafy nie ma końca. I w pełnej skali stało się dopiero w tym momencie. Dla nas obu. Odblokowało nas, otworzyło, uruchomiło proces, który miał finał w postaci ślubu. Pamiętam, jak oglądałyśmy z Elżbietą relację na żywo ze ślubu naszych koleżanek w Kopenhadze. Dwie młode, piękne dziewczyny, które tak bardzo się kochają i tak pięknie wyrażają swoją miłość: to było naprawdę niesamowite. Nagle poczułam, że też tego chcę. Mimo że to nam niczego w Polsce nie załatwia. Często pary hetero mówią lekceważąco, że ślub nie ma dla nich żadnego znaczenia. No, dla nas ma! Ponieważ oni mają to, czego my nigdy nie miałyśmy: wymiar społeczny związku. Ten prywatny, w czterech ścianach, nie wystarcza. Wszyscy potrzebujemy formy społecznej. Miłość, której nikt nie widzi, powoli traci smak, traci poczucie realności.

RENATA LIS O ŚLUBIE Z ELŻBIETĄ

Przeżyłam olśnienie. Wszystko zorganizowałam. Elżbieta dzieliła się radosną nowiną, pełna entuzjazmu opowiadała wszędzie o nadchodzącym ślubie: w piekarni, w przychodni, sąsiadom w windzie, na nordic walkingu. I ludzie bardzo pozytywnie na to reagowali. 20 marca 2024 roku stanęłyśmy w przepięknej, pokrytej freskami sali ślubów w kopenhaskim ratuszu. Na taki moment czekałyśmy: stoimy w pełnej jawności, po prostu mówimy sobie i wszystkim wokół, że jesteśmy razem. I jest to celebrowane przez urząd, instytucję, zebranych wokół ludzi. Takie zadośćuczynienie, nareszcie wypełnienie tego brakującego wymiaru społecznego. Zakochałyśmy się w sobie jeszcze raz.

Dla mnie najfajniejsze w takim długim życiu razem jest to właśnie, co przychodzi w związku później. Nie ten hype fazy zakochania, tylko kolejne etapy, kiedy towarzyszymy sobie, nie zamykając się w dwuosobowej samotności. Widzimy tę drugą osobę, jej potrzeby, pragnienia i staramy się dorastać do swojej roli w związku.

RENATA LIS: "ZWIĄZEK Z ELŻBIETĄ DAJE MI PEWNOŚĆ SIEBIE"

Elżbieta nosi takie samo imię jak moja matka. To matka przygotowała mnie na spotkanie z nią. Pokazała mi, że kobiety w pierwszym rzędzie potrzebują do życia innych kobiet. Cieszę się, że zdążyły się poznać, zanim umarła. Myślę, że odchodząc, była o mnie spokojna. Widziała na pewno, tak jak ja, że Elżbieta jest osobą, przy której można bez lęku urodzić się i umrzeć. Związek z Elżbietą daje mi pewność siebie. Bo choć wyglądam może na mądralę, która zjadła wszystkie rozumy, jestem dość nieśmiała. A dzięki relacji z Elżbietą czuję się spokojniejsza. Nawet kiedy nie ma jej obok, wiem, że w jakiś sposób jest przy mnie. Z lubością posługuję się słowem „żona”. Uprościło nasze życie. Gdy potrzebujemy coś przegadać, najlepszym dla nas miejscem jest samochód. Elżbieta znakomicie prowadzi. Zawiozła nas nawet do Portugalii, tam i z powrotem. Ja nie zrobiłam prawa jazdy, ale jestem zaangażowanym pilotem. Od zawsze uwielbiamy razem podróżować. Były wyprawy do Francji, Grecji, Litwy, Łotwy. Mnie ciągnęło w głąb Rosji, Elżbietę ten świat przerażał. To, że towarzyszyła mi w podróżach na Kamczatkę czy Wyspy Sołowieckie, uważam za jedną z miar jej miłości do mnie. Zakochałyśmy się w greckiej wyspie Lesbos, mamy tam jedno swoje miejsce. Jest cudowne. Tam urodziła się Safona, kobiety z całego świata czują się tam wolne. Może kiedyś tam zamieszkamy? Moje serce by tego chciało.

ELŻBIETA CZERWIŃSKA O POCZĄTKACH ZNAJOMOŚCI Z RENATĄ

Renata wyzwoliła we mnie możliwość miłości. Nauczyła mnie kochać, po prostu. Dzięki niej jestem na przykład zdolna do współczucia. Odkryłam, jak niebywale jest ono ważne. Zgadzam się z Dostojewskim, że to najlepsza rzecz, do której zdolny jest człowiek. Ale ujawnia się tylko w relacji. Miłość jest źródłem.

Oswoiłam się już ze słowem „lesbijka”. Długo czułam się nim napiętnowana. Kiedyś było to określenie pełne pogardy: „lesba”, czyli ktoś zboczony, jakaś obrzydliwość. Mój starszy kolega, gej i intelektualista, powiedział mi: „Córuchno, olej to”. Ale sama wypowiadałam to słowo na ostatnim oddechu, jakbym mówiła coś typu, że jestem zabójcą.

Gdy się poznałyśmy, Renata kończyła polonistykę. Była wybitną studentką Marii Janion. Jestem 12 lat starsza, miałam własne wydawnictwo. To były szalone lata 90., pełne entuzjazmu, zachłyśnięcie się wolnością. Widywałyśmy się od czasu do czasu w różnych sytuacjach towarzysko-kulturalnych. Na pewno się zauważałyśmy. I pamiętam TEN moment. Impreza, chyba po magisterce, u przyjaciółki Renaty. Stoję na balkonie, coś opowiadam, a ona mnie słucha. Podoba mi się w niej wszystko: piękna, młoda, mądra! Niedużo mówi, to ja pytluję. Ewidentnie ją podrywałam. (śmiech) Wzięłam od niej numer telefonu, zaczęłam wydzwaniać, zostawiać wiadomości. A potem przyjechałam po nią samochodem i przez parę dni krążyłyśmy po Warszawie, spałyśmy razem, znowu krążyłyśmy.

ELŻBIETA CZERWIŃSKA: "RENATA MNIE PORWAŁA. I POSZŁAM ZA NIĄ"

Renata od początku uważała, że możemy być razem. Miała w sobie odwagę. Ja byłam bardziej sceptyczna. (śmiech) Ta młoda koza, opowiadająca z wypiekami o książkach, które właśnie przeczytała, mówi, że chce ze mną być? Co to właściwie znaczy? Że za chwilę mnie rzuci! Powie, że chce urodzić dziecko. Bo w związku młodych kobiet na pewnym etapie kwestia dziecka staje się niesłychanie ważna. I dziewczyny, z którymi byłam przed Renatą, najczęściej rezygnowały z miłości na rzecz rodziny, w której mogły to dziecko mieć. A w tamtych czasach oznaczało to związek z mężczyzną.

Ale Renata mnie porwała, zaufałam jej. I poszłam za nią. To był nasz początek, zakochanie, szaleństwo. Coś takiego można przeżyć raz w życiu. Na pewno Renata otworzyła jakiś zupełnie nowy świat. Myślenie w przód, feministyczne, odważne. Dołączyła do mojego wydawnictwa. Wydałyśmy pierwszą w Polsce książkę o homofobii „Homofobia po polsku”. Albo tak ważną rzecz z historii kultury, jak „Związki miłosne między kobietami od XVI do XX wieku” Marie-Jo Bonnet. Mam nasze zdjęcie z pierwszych Targów Książki w Warszawie, na których się wystawiałyśmy: roześmiane, młodziutkie, szczęśliwe. Ale w życiu prywatnym nie byłyśmy takie hop do przodu. Przez prawie 30 lat to, co nas naprawdę łączy, było dla świata niedopowiedziane. Mężczyźni zawsze podrywali Renatę. Nie dziwię im się – ma w sobie wszystko, co najpiękniejsze w kobiecie. Nieraz w naszym długim, wspólnym życiu ktoś próbował się między nas wepchnąć. Książka o nas, o naszym związku absolutnie mnie zaskoczyła. Pamiętam pierwsze emocje. Byłam zawstydzona tym, jak Renata opisuje nasze ciała, naszą intymność, co z niej wyciąga. Pisze nawet o orgazmie. Nie dosadnie, a jednak o tym, że przeżywa wtedy coś wyjątkowego. No i ja jestem w to wplątana, bo przeżywa go ze mną, a nie z jakimś towarzyszem broni. Trochę negocjowałyśmy. Na moją prośbę ze dwa fragmenty jednak usunęła.

Myślę, że w naszym życiu nadal jest dużo spontaniczności. Nawet wolności. I jakiejś dojrzałości – ja znam siebie, Renata siebie. Wciąż jesteśmy siebie ciekawe. Nauczyłyśmy się przyjmować to, co nas różni. Ja już wiem, jak obchodzić się z Renatą rano: nie mogę nic mówić. A ona już się nie irytuje, kiedy po raz setny słyszy: „Gdzie ten mój telefon?”. (śmiech)

ELŻBIETA CZERWIŃSKA O ŚLUBIE Z RENATĄ

Rok temu wzięłyśmy ślub w Kopenhadze. Z jednej strony ogromny entuzjazm, wzruszenie, ale też jakaś nuta melancholii. Że dopiero teraz, po tylu latach. Że coś nas ominęło. Gdyby mój ojciec żył, na pewno byłby na naszym ślubie. Czułam jego obecność. Tak samo mama Renaty, z którą bardzo się lubiłyśmy. Podczas przysięgi małżeńskiej, po tym „tak”, nie mogłam się powstrzymać, krzyknęłam: „Hurra!”. No bo: k***a mać, nareszcie! Ślub, mówienie o nim, zmieniło w naszym życiu bardzo wiele. Również relacje sąsiedzkie. Bo jakie mogły być wcześniej, skoro sąsiadki pytały mnie: „Jak tam córka?”. To było nieznośne. Kiedy po ślubie poszłam na nordic walking, instruktorka powiedziała: „Zmieniła ci się postawa!”. Tak, wyprostowałam się. Po wieczorach autorskich Renaty otaczają nas młodzi ludzie. I widzę, jak niesamowite jest dla nich to, że żyjemy ze sobą tak długo: „Jak to możliwe? 30 lat?!”. Oni mają kłopot z tym, żeby w ogóle zacząć. A nasza historia daje im nadzieję. Wiarę w to, że można. Że taka miłość może się przydarzyć.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również