Monikę Sobień-Górską i Roberta Górskiego łączy poczucie humoru. Od niedawna także ślub i córeczka Malina. Scenarzystka i kabareciarz są na początku wspólnej drogi, ale mają pewność, że nie ominie ich nagroda za wysługę lat. Tylko nam opowiadają o początkach związku i rozkwicie ich miłości wbrew przeciwnościom losu.
Spis treści
"Nigdy szczególnie nie lubiłam kabaretu, wydawał mi się zbyt dosłowny. Kojarzyłam Kabaret Moralnego Niepokoju, bo był literacki. Gdy jeździłam na święta do domu w Radomiu, brat i tata oglądali te skecze i zaśmiewali się. Robert wtedy udawał premiera Tuska. Krzyczałam: „Przyciszcie to”, a kto by się spodziewał, że za pięć lat on będzie moim mężem. Poznałam go za czasów popularności „Ucha Prezesa”. Stworzyłam wówczas internetowy magazyn o mężczyznach WeMen.pl. Chciałam z nim przeprowadzić wywiad, ale w końcu zrobiła go koleżanka. Musiałam zorganizować sesję. Napisałam do niego SMS-a i umówiłam z fotografem. Odpisał jednym słowem, po 24 godzinach, że będzie przed domem. Miałam tego dnia inny wywiad, ale fotograf, który słyszał, że Robert nie lubi zdjęć, poprosił, żebym wpadła. Zjawiłam się przy jego kamienicy na ulicy Floriańskiej i zostałam dłużej. Umówiliśmy się na autoryzację tekstu i zdjęć, mieszkałam tuż obok, przy Jagiellońskiej. Dobrze nam się rozmawiało. Później zamilkł, a po jakimś czasie zapytał o kolejne spotkanie. Odpowiedziałam: „Stary, wiem, że proponujesz mi randkę, ale powiedz mi, jak wygląda twoje życie?”. Myślałam, że jest w związku z matką swojego syna. Okazało się, że nie, ale był do niedawna w innej relacji. Tamte sprawy pozamykał. I jest pewien, że powinniśmy się spotkać. Miał rację.
Wszystko potoczyło się szybko. Ja byłam kilka miesięcy po rozstaniu z partnerem i nie myślałam o nowym związku. Od 19. roku życia mieszkałam poza rodzinnym domem. Były próby założenia rodziny, ale nie wychodziło. Miałam dobrą pracę, przyjaciół, byłam finansowo niezależna, kupiłam mieszkanie. Stać mnie było na spełnienie pasji i naukę pisania scenariuszy w Szkole Wajdy. Żyłam, jak chciałam, ale w głębi czułam, że nie doświadczam życia związanego z budowaniem czegoś wartościowego. Dziś codziennie budzę się, jestem szczęśliwa i myślę: czy to się dzieje naprawdę?
Na początku bałam się, że jak w każdym związku trzeba będzie chodzić na kompromisy, które w końcu naruszają nasze granice. A u nas po prostu wszystko toczy się naturalnie. Po raz pierwszy spotkałam człowieka, dla którego w żaden sposób nie muszę zmieniać swojego życia. Znajomi przestrzegali: „Zobaczycie, sielanka się szybko skończy. Jak się wam urodzi dziecko, to wszystko się zmieni. On będzie wyjeżdżał, a ty zostaniesz z obowiązkami”.
Dwa miesiące po naszym poznaniu zaszłam w ciążę. Byłam zdziwiona, bo wcześniej lekarze zapowiadali mi trudności. Zeszłego lata pobraliśmy się w kościele i tego samego dnia ochrzciliśmy Malinę. Jestem osobą dojrzałą, poukładaną i dobrze wiedziałam, że wychodzę za faceta, który od 25 lat jeździ z kabaretem. Nie oczekiwałam, że nagle zostanie opiekunką dziecka. Już w ciąży zorganizowałam tak życie, żeby mieć czas na pracę, ale i regenerację sił. Umiem zarządzać i jestem zdyscyplinowana. Robert bardzo chciał mieć dziecko, ja na początku byłam przerażona. Pierwszy raz przewinęłam Malinę dopiero po powrocie do domu, to on w szpitalu zmieniał pieluszki. Gdy koleżanki pytały, czy mi pomaga przy małej, śmiałam się: „To raczej ja mu pomagam”. Malina jest mało problematyczna, pogodna. Przez kilka godzin dziennie zajmuje się córką niania, wtedy ja mogę pracować. Teraz piszę kolejną książkę, zbieram materiały.
Robert zwykle wyjeżdżał na weekendy, bo miał występy. Teraz, przez epidemię koronawirusa, możemy być non stop razem, bo wszystkie imprezy zostały odwołane. Prywatnie jest nieśmiały, ja przeciwnie. Poza tym jesteśmy do siebie podobni, wyznajemy te same wartości, staramy się być optymistami i nie lubimy narzekać. Naszym rytuałem jest śniadanie, dość późne. Zawsze przygotowuje je Robert. Dla mnie jedzenie to nie jest ważny temat, choć doceniam dobre dania i te jego śniadania. Są obfite: jajecznica, wędzone ryby, serki, konfitura z kupionym przez niego świeżym pieczywem… Robert żartuje, że gdybym to ja serwowała śniadania, wszystkiego byłoby o połowę mniej, więc woli wstawać wcześniej. Twierdzi, że nie umie gotować, ale lubi się uczyć i robi to dobrze. Jednak o nasze wyżywienie na co dzień dba teściowa, która to uwielbia. Robi pyszne gołąbki, krokiety…
Oboje lubimy porządek, choć ja jestem przesadną pedantką – drażnią mnie zaschnięte kropelki wody na baterii. Dla niego moje uwagi to materiał do skeczów. Czerpie pomysły z życia, słucha tego, co mówią nasi rodzice, sąsiedzi, ulica. Dlatego potem często ktoś pyta: „Czy pan ma podsłuch u nas w domu?”.
Robert ma zdrowe podejście do pieniędzy. Szczycił się tym, że jedyny wśród znajomych nie ma kredytu. I w tym jesteśmy podobni: szanujemy pieniądze i uważamy, że nie ma sensu ich wydawać na zbędne rzeczy, szczególnie te drogie. On się śmieje, że lubi uczucie, gdy na coś go stać, ale nie musi tego kupować. Co miesiąc przeznaczamy pewną kwotę na pomoc na Siepomaga. Na to nam nigdy nie szkoda".
Monika Sobień-Górska – dziennikarka, scenarzystka. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a także scenopisarstwo w Szkole Wajdy. Stworzyła magazyn internetowy WeMen.pl, w którym publikowała wywiady ze znanymi mężczyznami. Jest autorką książek „Jak zostałem Prezesem” oraz „Wybrałem życie” (z Michałem Czerneckim). Jest mamą Maliny.
"Niedawno byliśmy na „Innych ludziach” Masłowskiej w TR Warszawa i śmialiśmy się w tych samych momentach. Ale nie wtedy, gdy robili to inni. Lubimy śmieszne słowa, zwroty użyte w nietypowy sposób, mamy podobne „ucho”. Oboje jesteśmy humanistami, ja takim bardziej renesansowym, bo o wszystkim trochę wiem. Przed polonistyką skończyłem technikum mechaniczne, więc potrafię coś w domu zrobić. Monika to też humanistka, oczytana, ma świetny gust literacki. Trudno mi pojąć, jakim cudem tylko przez 15 lat w Warszawie zdążyła zrobić tyle rzeczy, pracować w tylu branżach, poznać tylu ludzi. Gdy była w ciąży, pisaliśmy razem książkę „Jak zostałem Prezesem”. Dobrze się nam współpracuje, razem piszemy też felietony. Kiedy przygotowuję sztukę, daję jej do oceny. Choć nieraz, gdy ma jakieś krytyczne uwagi, nie jestem zbyt szczęśliwy. Na końcu jednak cieszę się, że nie zostaję sam z tym, co napisałem. Cenię jej poczucie humoru, ona moje chyba też, choć czasem mi dokucza, że mógłbym postarać się o bardziej wyszukany żart. Dzięki niej zyskałem dostęp do języka młodszych ode mnie, do ich świata. Wszedłem w orbitę nieznanych mi memów, internetowych żartów, które mnie wcześniej jakoś nie interesowały, a teraz wydają się ciekawe. Ale nie mogę zrozumieć, dlaczego dla niej kultowy film z dzieciństwa to „Kogel- -mogel”. Mnie zawsze wydawał się przykładem polskiej nędzy w postaci kiepskiego poczucia humoru. Podobnie jak „Chłopaki nie płaczą” czy „Kiler”. Mnie one nie śmieszą tak bardzo jak ją. I gdy spotykamy się z naszym przyjacielem, aktorem Michałem Czerneckim, oni przerzucają się cytatami z tych komedii i pękają ze śmiechu. Ja wolę „Seksmisję” lub „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. Różnimy się trochę gustem filmowym – ja w kinie poszukuję rzeczy pozytywnych, ona jest zanurzona w kinie ponurym, gdzie ktoś ma
raka, przejedzie go tramwaj, traci dom… i wszystko dzieje się w błocie pośniegowym. Ale ostatnio nam obojgu bardzo spodobał się „Ból i blask” Almodóvara – smutny, a zarazem niosący nadzieję.
Poznałem Monikę przy okazji wywiadu i sesji, jestem beneficjentem popularności „Ucha Prezesa”. Przez ten miniserial zdobyłem sławę wykraczającą poza kabaret i zainteresowały się mną media lifestyle’owe. Najpierw zaintrygował mnie niesztampowy SMS. Spojrzałem w internet, jak owa osoba wygląda, i to bynajmniej nie zniechęciło mnie do niej. Na żywo okazała się jeszcze ciekawsza. Monika zauroczyła mnie naturalnością. Lubi zapiekanki i siada na krawężnikach. Ma dystans do siebie, a to bardzo cenne. Jest otwarta, pogodna i często się uśmiecha. Każdy, gdy ją pozna, szczególnie podczas wywiadu, chce się jej zwierzać. Byłaby doskonałą psychoterapeutką. Na szczęście nie jest i nie musi słuchać tych strasznych rzeczy. Weszła w mig w mój świat, ma świetny kontakt z moimi rodzicami. Bardzo dobrze dogaduje się z Antkiem. Zresztą mój syn jest fajnym młodym człowiekiem. A odkąd poszedł do liceum, spodobała mu się nauka i zaczął mieć też superoceny. Mamy zdrowe relacje i to mnie cieszy, bo nie muszę myśleć przed snem, czy przypadkiem nie bierze narkotyków, tylko spokojnie w tym czasie wymyślam puenty do skeczów.
Na co dzień nie odczuwam, że dzieli nas z Moniką różnica wieku. Czasem mam wrażenie, że wcale nie jestem od niej starszy. Ona jest dojrzała, rozsądna. Doskonale rozumie i ogarnia wszelkie umowy, sprawy bankowe – dla mnie to czarna magia. Nie wiem, czy nie rozumiem tego, bo mnie to śmiertelnie nudzi, czy też śmiertelnie nudzi, bo nie rozumiem. Na szczęście ona ma umysł praktyczny i dzięki niej mam cudowny spokój. Monika zawsze powtarza, że trzeba mieć coś na czarną godzinę. I zdaje się, że ona nadeszła.
Największą wadą Moniki jest brak punktualności. Szczególnie daje się we znaki, gdy czeka już taksówka. Ale nauczyłem się z tym żyć i teraz mówię, że zamówiłem ją na 15 minut wcześniej. Czy się kłócimy? Raczej dochodzi do przesileń, ale napięcia trwają krótko. My nie milczymy, bo to nakręca spiralę złości. Monika dba o siebie, więc i ja się w tym podciągnąłem. Lubi porządek, ja też, tylko u niej zawsze jest wszystko trochę bardziej.
Jest świetną mamą. To mnie zaskoczyło, bo na początku była lekko zestresowana. Teraz jest wyjątkowo oddana naszej córce i Malinę uwielbia. Raczej nie gotuje, ale gdy już to robi, jest w tym świetna. Jednak nie rozpieszcza mnie. Niedawno powiedziałem, że wkrótce będziemy obchodzić pierwszą rocznicę obiadu, który ugotowała, i w związku z tym zapraszam ją do restauracji, żeby nie czuła się przeciążona. Lubię dla niej robić śniadania. Fajnie, że mamy wolne zawody – możemy rano posiedzieć przy kawie, porozmawiać. Po dwóch latach łatwo ogłaszać triumf, mówiąc, że jest cudownie i żyjemy w związku idealnym. Ale tak jest i wierzę, że pozostaniemy w takiej euforii.
Robert Górski – twórca kabaretowy, lider i autor tekstów Kabaretu Moralnego Niepokoju. Scenarzysta i odtwórca głównej roli w serialu „Ucho Prezesa”. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Tam poznał pozostałych członków Kabaretu Moralnego Niepokoju, który powstał około 1995 r. Ma syna Antoniego (z pierwszego związku) i córkę Malinę.