Artystka z dobrą nawigacją. Idzie swoją drogą, nie rozmieniła się na drobne. Ma własny styl, studio nagrań, pomysły artystyczne. Prywatnie… żyje uważnie, ze świadomością, że nic nie jest nam dane na zawsze. Natalia Kukulska twierdzi, że o związek i szczęście trzeba drżeć, a nad relacjami pracować stale. Osiągnęła jednak swój dobrostan. I tak właśnie nazwała nową płytę. Szczerą i dojrzałą.
Spis treści
"Twój STYL": Po przesłuchaniu płyty miałam wrażenie, że napisała ją pani dla mnie. I dla wielu kobiet z naszego pokolenia. Rozumiem wszystko, gdy śpiewa pani o procesie zaprzyjaźniania się ze sobą, o trudzie pracy nad relacjami, ale też o granicznych momentach w związku…
Natalia Kukulska: Wspaniałe jest, gdy ktoś mi mówi, że utożsamia się z tym, co śpiewam. Zwłaszcza kiedy tak bardzo się otwieram. W tych tekstach nie ma historii zasłyszanych, wszystkie są moje. To opowieść o relacji ze sobą, ale w kontekście bycia z drugim człowiekiem. O drodze do lubienia siebie takiej, jaka jestem.
Wiele z nas, także ze względu na oczekiwania stawiane przez innych, mozolnie szuka samoakceptacji. Czym ona jest dziś dla pani?
Pogodzeniem się, że nie wszystko w moim życiu dzieje się tak, jak bym chciała, że ja nie jestem taka, jak sobie wyobrażam w idealnych wizjach. Bywam ich niewolnikiem. Zakładam np., że w końcu stanę się „panią perfect”. Myślę: od poniedziałku będę lepsza. Nawet lubię ten stan – otrzepuję się jak pies po deszczu, łapię nową energię. Dawniej, gdy zaczynał się wrzesień i szkoła, lubiłam otwierać nowe czyste zeszyty. Musiała też być nowa gumka, nowy ołówek – startujemy kolejny raz, będzie fajnie. Nie zawsze jest. Ale już umiem to akceptować. Rozczarowania, zawody na ludziach, straty tych, którzy odchodzą – z tego się podnoszę. Powtarzam, że jestem jak wańka-wstańka, trudno mnie położyć na łopatki. Być może sytuacja z dzieciństwa – pierwsza, największa strata – spowodowała, że wytworzył się we mnie taki mechanizm (Natalia nawiązuje do tragicznej śmierci mamy – red.).
Silna, choć niedoskonała?
Daję sobie przyzwolenie na bycie niedoskonałą. I na akceptowanie niepowodzeń, choć do tego dochodziłam długo. Na przykład mój syn ma podejście naturalne: po co się denerwować, jest, jak jest, nie zawsze musi być po mojej myśli. Bierze zdarzenia z dobrodziejstwem inwentarza, a ja rozdrapuję, szukam powodów, dlaczego coś się nie udało. Nie odpuszczam. Współpracownicy nadali mi ksywkę „Natalia jeszcze bym powalczyła Kukulska”. Bo podobno kiedy dostaję coś do akceptacji, mówię: No fajne, ale jeszcze bym powalczyła. Rodzaj perfekcjonizmu. Mąż też jest perfekcjonistą, ale innego typu. Przy pracy nad płytą Michał czuje się jak w raju, już na etapie początkowym cieszy go wybór techniki nagrywania, gromadzenie sprzętu. Mógłby się zatrzymać na procesie tworzenia. A ja czuję satysfakcję na końcu, kiedy efektem, który oczywiście musi mnie zadowalać, dzielę się z odbiorcami. (...)
W piosence Bez kontaktu mówi pani o chwilach, kiedy prywatnie także potrzebuje pani chwili odcięcia, pobycia w samotności. To zdarza się często?
Rzadko. Ale kiedy pisałam ten tekst, wokół było właśnie tak wielkie zamieszanie, że chciało mi się zaszyć na strychu albo w piwnicy. Tu psy, tam koty, każdy głodny, ktoś chce wyjść, wejść, drzwi raz w jedną, raz w drugą. Do syna przyszli muzycy na próbę, do młodszej córki koleżanki. Nie mogłam znaleźć kawałka przestrzeni dla siebie. Niby mam już dorosłego syna i córkę, ale wciąż żyję ich sprawami. Nie wspominając o najmłodszym dziecku. Teraz bodźców będzie jeszcze więcej. Mam mnóstwo pracy związanej z płytą, kończymy urządzanie studia, które stworzyliśmy z mężem, i pierwsze plany realizacji specjalnych muzycznych projektów. Są też nowe angażujące plany. W styczniu moja płyta Bajki Natalki będzie miała inscenizację w teatrze WAM. Mąż i syn zrobili nowe aranżacje, ja to nadzoruję, reżyseruje Paweł Podgórski. Jest też pewien projekt musicalowy, który na pewno zamiesza w moim życiu. I planowany na przyszły rok koncert Życia mała garść w Atlas Arenie w Łodzi, poświęcony rodzicom. Przede mną wymarzony koncert w Japonii z Czułymi strunami i wiosenna trasa koncertowa Dobrostanu. Wczoraj zatrzymałam się w biegu i pomyślałam: „Nie do wiary, w ilu wątkach naraz siedzę. Moja głowa pęka od konieczności łączenia tylu kropek”.
Co pomaga w takich chwilach?
Przyroda, wyjazd, ruch, spacery, narty. W wakacje byliśmy w Disney World na Florydzie i mimo że robiliśmy kilometry w upale, było wspaniale. Dwa tygodnie bez pracy pozwalają wziąć głębszy oddech, ale pojawiają się rzadko. Na co dzień pomaga oczyszczenie przestrzeni dookoła. Bo tonę nie tylko w ilości bodźców, ale też w rzeczach. Cały czas robię porządki. Jestem estetką, uważam, że harmonia wokół odbija się na stanie psychicznym. Nie wiem, dlaczego moja rodzina tego nie rozumie. (śmiech) Na książki znalazłam sposób – na wysokiej ścianie w studiu zbudowaliśmy olbrzymią bibliotekę, która pełni również rolę dyfuzora, rozpraszacza dźwięku, bo książki świetnie tłumią. Ale są jeszcze gadżety, stare zabawki dzieci, pamiątki z koncertów, ubrania. Michał gromadzi niezwykłe ilości sprzętu, instrumentów. Morze przedmiotów. Staram się zostawiać to, co najważniejsze, i mądrze rozdysponować to, czego nie używam. Nie lubię, gdy coś się marnuje. Mamy z mężem inny stosunek do ładu – i to nie pomaga.
Jak w piosence Osobno czy razem: w związku dogadamy się wtedy, gdy każde z nas będzie mogło pozostać sobą?
Tak. Ale – już mówiąc poważnie – pracować nad tym muszą obie strony. I właściwie nie ma końca tej pracy. Nie ma spokoju ani pewności, że wszystko jest już okej i zawsze będzie. Znowu ta uważność…
Cały wywiad można przeczytać w grudniowym wydaniu magazynu "Twój STYL".