Jej głos, zmysłowy, niepowtarzalny, ceniony przez nas i muzyczne sławy. Anna Maria Jopek koncertowała ze Stingiem, Patem Methenym, Branfordem Marsalisem. Sprawia wrażenie kruchej, ale to dojrzała kobieta, która nie skrywa siły i odwagi. Mówi: „Jestem samozwańczym buntowniczym typem. Najlepiej mi w swoim świecie – w domu, w drodze i muzyce. W prawdziwym życiu”.
Spis treści
W kwestiach artystycznych wierna sobie. „Realizuję anarchiczny kurs”. Uważa, że jedno życie to za mało, by zgłębić wszystko, czym się pasjonuje. Dlatego w jej domu nie było telewizora. „Mam ograniczoną przepustowość serca. Potrzebuję czasu, żeby ważne sprawy zrozumieć, przemyśleć”. W grudniu będzie miała 55. urodziny. Zapytana o hierarchię wartości, odpowiada: „Rodzina i miłość. Dla nich mogłabym ze wszystkiego zrezygnować i śpiewać tylko pod prysznicem”. Na szczęście dla nas nikt tego nie wymaga.
Twój STYL: Spotkałyśmy się pierwszy raz po twoim występie na Eurowizji. Miałaś 27 lat, wyglądałaś jak nastolatka. Śpiewałaś piosenkę Ale jestem. Jaka wtedy byłaś?
Anna Maria Jopek: Struchlała! Byłam debiutantką znikąd, która nagle się dowiedziała, że jedzie do centrum światowej rozrywki. Nagrałam parę piosenek dla radia i Gina Komasa, redaktorka i producentka, przekazała jeden z utworów komisji kwalifikacyjnej, czując w nim potencjał. Wszystko wydarzyło się szybko i poza mną, jakby decydowała siła wyższa. O nic nie zabiegałam. Przyszłam z innej rzeczywistości muzycznej. Od dziecka grałam na fortepianie – Bacha, Mozarta – żyłam tym, że moja lewa ręka niedomaga w basso continuo. I jeździłam do Puław na warsztaty jazzowe. Raptem wylądowałam w sercu show-biznesu. Cekiny, gołe brzuchy, szaleńcze performance’y. I Ałła Pugaczowa zapraszająca na… vodka party!
Jak się czułaś w tym otoczeniu?
Umierałam z przerażenia, dziewuszka w warkoczykach. Na szczęście na Eurowizji miałam wspaniałe towarzystwo. Krzesimir Dębski dyrygował orkiestrą, moi przyjaciele muzycy grali i śpiewali ze mną. Jaka byłam? Przejęta, bardzo serio. Szukałam swojej drogi, swojego głosu. Jazz mnie wołał pięknem i głębią. Aby odnaleźć takie mistrzynie jak Ella Fitzgerald, Billie Holiday, Shirley Horn czy Abbey Lincoln, musiałam usłyszeć jeszcze jedną ważną kobietę. Pod koniec podstawówki z sąsiedniego pokoju, gdzie rodzice oglądali telewizję, usłyszałam głos, który zmienił moje życie. Wyświetlali Pociąg Jerzego Kawalerowicza, w którym wokalizy śpiewała Wanda Warska. W półśnie doleciał do mnie jej głos: sensualny, magnetyczny, niczym nieskrępowany. Pomyślałam: tak brzmi wolność. Poczułam, że poza Beethovenem, Ravelem, Chopinem istnieje muzyka, która stwarza się na poczekaniu i jest inna. Tak poczułam jazz. I zamarzyłam, żeby kiedyś go poznać i śpiewać.
Udało ci się. Przeczytałam mądre zdanie: „Szczęście polega na wyznaczaniu sobie celów, a nie na osiąganiu celów”.
Każdy muzyk ma konkretny cel – rozwój. Życia nie starczy na naukę. Wiedza, umiejętności chronią przed strachem, tremą, nieodłącznym elementem naszych starań. Muzycy jako nieliczni są oceniani w trakcie wykonywania swojej pracy. Stajesz na scenie, czasami na widowni są setki albo tysiące osób. To potrafi sparaliżować, zwłaszcza kiedy pomyślisz, że każdy czuje i słyszy inaczej. Jest tylko jeden sposób: głęboko wejść w muzykę, stać się jej częścią i wierzyć, że ona, jak tlen, wszystko i wszystkich połączy, niezależnie od gustów i oczekiwań.
Chciałaś mieć rodzinę? Czy zaświtała ci myśl, że bez dzieci byłabyś lepszą artystką?
O, nie! Myślę, że bez nich nie byłoby mnie wcale. Odleciałabym gdzieś po drodze, to pewne. Dzieci to prawdziwe życiowe „uziemienie”, zajęcie od rana do wieczora, brak czasu na głupoty. Wszystko przy nich trzeba wyważyć: liczbę wyjazdów, płyty nagrywać z rana, kiedy są w szkole. Nie ma zbytnio czasu, żeby zajmować się tzw. karierą. Dzieci mnie zdefiniowały samą obecnością, a co dopiero miłością. Na pytania: kim jestem? Dokąd idę? Co będę śpiewać? – odpowiedziałam, jak tylko pojawiły się w moim życiu. Zero rozmemłania, konkret i mobilizacja. Ależ jestem im za to wdzięczna! Widziałam wiele nieszczęść w moim środowisku: samotności, załamań psychicznych, używek i tylko jedną dla siebie drogę – mocno trzymać się tych, których kocham. Gdyby tego wymagali, w każdej chwili byłabym gotowa zrezygnować z koncertów, wyjazdów i śpiewać w moim pokoju albo tylko pod prysznicem.
Zaskoczyłaś mnie.
Dlaczego? Nie mam nic cenniejszego od bliskich. Byłyśmy ostatnio z mamą na wakacjach w Sopocie. Samo to, że możemy pobyć ze sobą w jednym pokoju, daje mi wielką siłę. Mama jest moją idolką. Chodzi na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Potrafi powiedzieć: „Nie będzie mnie w domu do 16, mam wykłady!”. W każdy wtorek w Muzeum Narodowym w Warszawie są otwarte studia sztuki. Mama po nich promienieje. Rozwój daje wielką siłę, ale pierwszym jej źródłem jest relacja z najbliższymi. Dobrze zapamiętałam zapach moich dzieci, gdy były niemowlakami, śmiech babci, dłonie taty. Gdzieś w tyle głowy, w z pozoru zwykłych chwilach pojawiała się myśl: bądź uważna, wszystko porządnie przeżyj i dobrze zapamiętaj, bo nie ma większych skarbów. (...)
Przemijanie, wizja starości część z nas przeraża.
Starość jest brakiem woli życia. Niczym innym. Żywotność to jedyna rzecz, która decyduje o wieku. Możesz być staruszką, mając 20 lat. Widać to w ludzkich oczach, tam jest wszystko. Czasami ogień energii, a u niektórych ledwo tlący się płomyk. Życie jest piękną całością, a wpaja się nam, że może być fajne tylko wtedy, gdy będziesz wiecznym młodzieniaszkiem. No, nie. Trzeba iść dalej. Życie to ruch. Szczęśliwy ten, kto może przejść całą drogę, wszystkie etapy i coś z niego zrozumieć. Niech każdy poprawia sobie, co chce. Technika i możliwości są dziś nieograniczone...
...ale?
W internecie z każdej strony krzyczą do nas: „Myśl o sobie!”. Mnie to nie służy. Kiedy zaczynam nadmiernie myśleć o sobie, zaraz coś wynajdę i... jestem chora.
Rozumiem, że nie patrzysz w lustro i nie tropisz nowych zmarszczek?
Zmarszczki są fajne. Osiągnęłam wiek, w którym mogę pomalować usta na czerwono. Czerwone usta są dla kobiet, nie dziewczynek. Albo zaszaleć i kupić perfumy Chanel Nº5 na cześć babci Ireny, która je uwielbiała. Mam mocne i piękne przodkinie i wspaniałe wzorce. Co roku 1 sierpnia, w rocznicę śmierci taty, zapraszamy do ogródka moje „mazowszańskie ciocie”. Są paniami naprawdę dorosłymi, tymczasem ja czuję się przy nich jak emerytka. Nie dotrzymuję kroku. Przychodzą roześmiane, cudownie ubrane i balują cały dzień. Gdy impreza ruszy, wszyscy wypiją parę kieliszków wina, zaczynają śpiewać, a często też tańczyć, piosenki Mazowsza. Uwielbiam ten moment. Od dzieciństwa ciocie były moimi wróżkami. Miałam ich prawie sto! W mazowszańskich kostiumach, piękne jak marzenie, utalentowane. Pani Mira Zimińska-Sygietyńska wybierała do zespołu najwspanialszą młodzież w kraju. Pokażę ci zdjęcia, zobaczysz, z jakiej perspektywy patrzę na kobiecość.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze magazynu "Twój Styl".