Natalia Szymaniec, która w sieci dała się poznać jako połowa rozrywkowego duetu Szparagi, nie tak dawno zmieniła kurs o 180 stopni, stając się jedną z bardziej wpływowych aktywistek bodypositive. Na oczach obserwatorów przeszła wyczerpującą walkę o zdrowie i spektakularną metamorfozę, która uświadomiła jej, jak ważna jest szczerość i prawda w mówieniu o ciele w przestrzeni online. Nam opowiada o tym, jak strzec własnych granic i dlaczego normalizowanie cielesności #poswojemu jest długą, wyboistą, ale wartą pokonania, drogą.
Spis treści
Natalia Szymaniec – 27-letnia dziennikarka z wykształcenia pochodząca z Międzyrzecza, zasłynęła w sieci jako połowa popularnego duetu Szparagi, który doczekał się ponad miliona subskrybentów. Nie tak dawno, po 9 latach działalności, razem z Karoliną Pielesiak zdecydowały się zamknąć projekt, o którym w sieci mówiły, że „ze sposobu na nudę małego miasta stał się drogowskazem dorosłego życia i sposobem na spełnianie największych marzeń”.
Dziś Natalia Szymaniec realizuje się jako aktywistka bodypositive normalizująca zagadnienia cielesności i popularyzująca obraz ciała odbiegający od nierealistycznych kanonów piękna. Wokół swojego instagramowego profilu @nataliiaszymaniec zbudowała zaufaną, oddaną społeczność, którą z pozycji codziennych postów zachęca do tego, by niezależnie od rozmiaru zaprzyjaźnić się ze swoim ciałem i nauczyć się celebrować tę relację.
Co dla Ciebie znaczy działać w sieci #poswojemu i od kiedy czujesz, że faktycznie właśnie tak działasz?
Działanie po swojemu oznacza dla mnie przede wszystkim nie uleganie chwilowym trendom czy presji. Mimo że mam świadomość tego, co najlepiej się „sprzedaje”, tworzę jedynie takie treści, które pozwalają mi pozostać w 100% w zgodzie ze sobą i wyznawanymi przeze mnie wartościami. Nie zależy mi na lajkach i zasięgach, za to chciałabym, by moja społeczność była prawdziwa, realna i podobnie jak ja, niezbyt podatna na szkodliwe „ideały” rozpowszechniane w sieci. Działając jako połowa duetu Szparagi przez 8 lat odgrywałam pewne role, dziś w końcu mam okazję pokazać, jaka jestem naprawdę: bez charakteryzacji, ekipy filmowej, scenariusza. W pandemii poczułam, że chcę zabrać głos pod własnym nazwiskiem, jako Natalia Szymaniec. Nagrywaliśmy mniej, a ja miałam okazję uważniej się sobie poprzyglądać, wsłuchać się w siebie i przemyśleć, na czym mi najbardziej zależy. Zawsze miałam poczucie odpowiedzialności za swoich odbiorców. To dlatego „szparagowe” treści nigdy nie były gorszące, raczej rozrywkowe, lekkie, choć po latach dostrzegam, że także i z przesłaniem. Dlatego naturalną koleją rzeczy było dla mnie kontynuowanie tej idei solo: zależy mi, by moi obserwatorzy dostali coś więcej, niż tylko ładny obrazek. Mam nadzieję, że moja działalność w sieci #poswojemu pomaga innym w zaakceptowaniu siebie.
Czy w Twojej opinii chęć posiadania określonego ciała zawsze wiąże się z walką?
Motywacja do zmian może być bardzo różna. Dla mnie była to kwestia zdrowotna: insulinooporność, PCOS i inne problemy hormonalne. Nie chciałam schudnąć, by wpasować się w kanon piękna, chciałam po prostu być zdrowa i lepiej się czuć. To bardzo frustrujące i wykańczające, gdy ciągle przybierasz na wadze, walczysz z migrenami, hormony szaleją, a ty nie wiesz dlaczego. Ja walczyłam i była to długa walka. Wielu lekarzy przekonywało mnie, że jestem leniwa, wymyślam choroby jako wymówkę, by nie pójść na siłownię. Był taki moment, że przeszłam na dietę pudełkową, trenowałam cztery razy w tygodniu i mimo to czułam się fatalnie, a moja waga rosła. Ale nie przestalam szukać rozwiązań i znalazłam w sobie siłę, by próbować dalej. Uważam, że taką walkę z samym sobą, a może raczej o siebie, toczy każdy z nas. Dla jednych będzie ona oznaczała pogoń za wysportowanym ciałem, która wymaga siły woli i determinacji, inni mierzą się z chorobami czy zaburzeniami odżywiania albo kompleksami związanymi z własną cielesnością. Ważne, by pamiętać o tym, że na jakimś etapie życia problemy z wagą i wiążąca się z tym utrata pewności siebie może dotknąć każdej z nas.
Czy uważasz, że mówienie o swoich „niedoskonałościach” w postaci rozstępów czy cellulitu, czyli w zasadzie o zwykłych, normalnych cechach naszych ciał, jest aktem odwagi? Jeśli tak, z czego to Twoim zdaniem wynika?
Niestety tak. A to przecież naturalne sprawy, które nie powinny ani budzić zgorszenia, ani przeciwnie – wywoływać zachwytu. Powinny być postrzegane jako neutralne, bo takimi przecież są. Myślę, że wynika to ze sztucznie wykreowanej wizji doskonałego ciała i spory udział mają w tym influencerki namiętnie używające filtrów, by pokazać się z jak „najlepszej” strony. Do tego moda na chwalenie się dietami i kuracjami odchudzającymi, czy robienie święta ze zjedzenia pizzy. Jak „zwykła” kobietą czy wchodząca w dorosłość nastolatka ma poczuć się w obliczu takich treści dobrze ze sobą? To toksyczna przestrzeń, w której brakuje normalności, prawdy. Być może to także kwestia wieku, dojrzałości, ale nawet mnie samej bardzo zmienił się pogląd na to, czym jest piękno.
Przyznajesz, że w social mediach doświadczałaś surowej, często niewybrednej krytyki swojego ciała. Jak to na Ciebie wpłynęło? Czy w dłuższej perspektywie możesz powiedzieć, że wyciągnęłaś z tego także jakąś cenną lekcję?
Początkowo było to dla mnie bardzo trudne, przed publikacją każdego kolejnego odcinka na YouTube czułam potworny stres. Miałam poczucie, że ze względu na rozmiar biustu jestem seksualizowana i nieustannie porównywana do Karoliny, drobnej brunetki, która była moim przeciwieństwem. Niedługo później zaczęły się u mnie problemy hormonalne i spowodowane nimi niekontrolowane tycie, a także rosnąca obawa o to, jak to zostanie odebrane. Wtedy jeszcze bardziej niż dziś istniało przeświadczenie o anonimowości i bezkarności w internecie. I to miało swoje odzwierciedlenie w komentarzach: co ciekawe, to głównie kobiety pozwalały sobie na niewybredne, często wulgarne uwagi pod moim adresem. To było na tyle trudne, że przestałam czytać opinie pod moimi filmami w ogóle. Za to kiedy schudłam, mierzyłam się z krytyką i zarzutami, że jestem próżna, pusta i nadmiernie skoncentrowana na swoim wyglądzie, a nawet… brzydka. Ludzie pisali, że stracili do mnie szacunek. Zmierzenie się z opinią innych nigdy nie przychodziło mi z lekko: urodziłam się z porażeniem mózgowym, przez co lewą stronę ciała mam słabszą i to właśnie ta kwestia była źródłem największych wątpliwości i lęku w trakcie nagrań. Bardzo pilnowałam, by dobrze to ukryć, ale nie zawsze to się udawało. Czytając komentarze starałam się przełknąć jakoś ból i żal i po prostu działać dalej, #poswojemu. Kilka tygodniu temu odważyłam się napisać o tym w poście na Instagramie, więc świadomość, że wreszcie „wszyscy wiedzą” bardzo mnie uwolniła i otworzyła. Nie muszę dłużej się pilnować, chować, ten temat już mnie „nie rusza”. Natomiast chcę podkreślić, że w mojej opinii doświadczenie krytyki nie ma żadnej pozytywnej strony. Bycie ocenianą przez innych i to wyłącznie przez pryzmat wyglądu jest szalenie krzywdzące i potrafi dostarczyć ogromu przykrości. To nie ona mnie uodporniła, tylko zmiana mojego do niej nastawienia i fakt, że odważyłam się o tym z kimś porozmawiać.
Przyznałaś także, że wcześniej zdarzało Ci się retuszować zdjęcia przed ich publikacją. Co było momentem przełomowym i co sprawiło, że zaczęłaś czuć się w swoim ciele dobrze? Kiedy zaczęła się „twoja historia”, którą dzielisz się na Instagramie dziś?
Momentem przełomowym było powiedzenie prawdy na głos. Takie odsłonięcie się rozpoczęło mój własny proces akceptacji i godzenia się ze swoimi „niedoskonałościami”, co z kolei zapoczątkowało nowy rozdział na instagramowym profilu. Spory wkład w te zmiany miał także mój narzeczony, który przekonał mnie, że ludzi ciekawi ta moja prawda, a pełna szczerość jest właściwą drogą.
Przyznałaś się także do blokowania obraźliwych komentarzy. Mimo że momentami było ich więcej lub były dotkliwe, nie przestałaś działać #poswojemu. Gdzie leży granica, której nie pozwalasz innym przekraczać i co motywuje Cię do działania?
Co do stawiania granic, z zasady nie wchodzę w dyskusję z osobami, które mnie obrażają. Ale też ich nie blokuję, bo mam przekonanie, że w ten sposób dałabym im poczucie, że mnie zranili. Najlepsze, co mogę zrobić, to ich ignorować. Za to ogromną motywacją jest dla mnie fakt, że doświadczenia, którymi się z obserwatorami dzielę, pozwalają im samym bardziej się na siebie otworzyć, wygadać się w bezpiecznej przestrzeni, pozbyć się wstydu i poczuć się ze wspomnianymi wcześniej niedoskonałościami normalnie.
Podkreślasz, że w Twoim zdrowiu i samopoczuciu wielką rolę odegrało właściwe leczenie i przestrzeganie zaleceń lekarza. Masz za sobą długą batalię nie tylko o piękną sylwetkę, ale przede wszystkim o zdrowie. Zmagałaś się m.in. insulinoopornością, Hashimoto, PCOS, ale także z zaburzeniami odżywiania. Czy chciałabyś przekazać młodym dziewczynom, które także walczą o lepszą relację z własnym ciałem, jakąś wiadomość? Kto w tym trudnym czasie był wsparciem dla Ciebie? Czy znalazłaś je także online, wśród swoich obserwatorów?
Z perspektywy czasu widzę, że moim największym błędem w trakcie leczenia było odizolowanie się od bliskich. To działo się w trakcie pandemii, więc kontakt siłą rzeczy był ograniczony. Rodzinie przekazywałam wyłącznie dobre informacje o swoim stanie zdrowia lub te, które nie powodowały ich niepokoju. Wzięłam na siebie zbyt wiele. Gdybym od razu miała odwagę szczerze mówić o tym, co naprawdę czuję, byłoby mi znacznie łatwiej. Być może powinnam skorzystać też z pomocy terapeuty, bo szukanie wsparcia, także tego profesjonalnego, nigdy nie powinno być powodem do wstydu, za to jest dobrym sposobem, by zdjąć z siebie ciężar problemów i spojrzeć na nie z innej perspektywy. Chciałabym też podkreślić, że wbrew powszechnej opinii nadwaga często wcale nie jest skutkiem lenistwa czy obżarstwa, ale symptomem choroby i wymaga opieki lekarskiej. Dlatego jeśli ktoś czuje, że traci nad tym kontrolę, powinien skorzystać z pomocy. Tylko wtedy, gdy zadbamy najpierw o siebie, będziemy w stanie zadbać też o innych. Zawsze starałam się być dla moich obserwatorów wsparciem, dziś znamy się lepiej i mam poczucie, że to naprawdę działa. Sama też mogę sobie wobec nich pozwolić na chwilę słabości i wiem, że nie będę oceniana i mogę liczyć na wsparcie. Każdy z nas miewa gorsze momenty czy chwile zwątpienia, dlatego wierzę, że warto pokazywać to, że życie nie zawsze jest kolorowe, wspaniałe i mówić o swoich emocjach otwartym tekstem.
Po przełamaniu się i pokazywaniu siebie taką, jaką jesteś naprawdę, doświadczyłaś też wtórnej stygmatyzacji, tym razem ze strony członków rodziny, którzy zarzucili Ci epatowanie cielesnością dla zwrócenia uwagi. Czy zgodzisz się, że takie dyscyplinowanie, zawstydzanie pod hasłem „wstyd nam za Ciebie”, także jest rodzajem opresji i zniewolenia, które sprawiają, że kobiety czują się źle we własnej skórze? I że to odmówienie im wolności do zarządzania własnym wizerunkiem #poswojemu?
Wydaje mi się, że taka reakcja rodziny była odpowiedzią na „nową mnie”. Kojarzyli mnie raczej jako osobę nieśmiałą, zakompleksioną, a metamorfoza, którą przeszłam, okazała się dla nich niemałym zaskoczeniem, zresztą podobnie jak dla mnie samej. Ale takiego dyscyplinowania doświadczałam już wcześniej. Kiedy w szkole czy na studiach szło mi dobrze, było to dla rodziny okazją do pochwalenia się, za to kiedy oblałam egzamin, byłam proszona o zachowanie dyskrecji, żeby nie przynosić jej wstydu. Wydaje mi się, że nie jestem w tym osamotniona: wiele nastolatków mierzy się z podobnymi kwestiami i to nie tylko dotyczącymi osiągnięć, ale także wyglądu. Odzew pod jednym z moich postów na ten temat był ogromny, to naprawdę powszechny problem. Uważam, że to wyjątkowo przykre, gdy ktoś nam najbliższy zmienia się w największego wroga i zgadzam się w 100% z tym, że zawstydzanie tworzy presję. Co więcej, jestem zdania, że dotyczy ona w tej samej mierze kobiet, co mężczyzn. W przestrzeni społecznej niewiele mówi się o ich kompleksach, za to chętnie wciska w kanony zachowań, z których nie wolno im wychodzić. Do tego oczekuje się od nich, by byli twardzi, kontrolowali swoje emocje i ukrywali wrażliwość. A oni też nie zawsze dobrze się czują w swojej skórze, bo idealny mężczyzna z Instagrama codziennie ćwiczy, jest pewny siebie, potrafi rozmawiać z kobietami i chodzi w markowych ubraniach. Niestety, w social mediach prawie wszystko, co do nas dociera sprawia, że czujemy się gorzej.
Czy uważasz, że działanie w sieci #poswojemu może być działaniem terapeutycznym? Przyznałaś, że zrezygnowałaś z terapii pod okiem psychologa, czy z perspektywy czasu uważasz, że to był błąd?
Uważam, że bycie szczerym wobec siebie i innych potrafi działać terapeutycznie. Uwalnia od presji i udawania. Jeżeli czujemy się ze sobą dobrze, to łatwiej nam zrozumieć pewne rzeczy, jesteśmy też bardziej otwarci na ludzi. Poszłam na terapię w wieku 21 lat, nie wiedziałam wtedy jeszcze o swoich problemach zdrowotnych. Zdecydowałam się na to, by zapanować nad stresem, który był związany z prowadzeniem kanału i wejściem w dorosłość. Ale szybko z niej zrezygnowałam, bo nie czułam się dobrze na sesjach, nie widziałam też poprawy. Po prostu źle trafiłam, ta terapeutka nie była dla mnie. Później zaczęło dziać tyle rzeczy wokół, że na chwilę przestałam myśleć o terapii. Poświęcałam dużo uwagi i pracy innym, byle tylko nie myśleć o sobie. Z perspektywy czasu uważam, że powinnam wtedy poszukać innego specjalisty. Niepotrzebnie się poddałam. Myślę, że gdybym odważyła szukać dalej, znacznie szybciej pogodziłabym się ze sobą i uniknęłabym wielu przykrości. Jeżeli ktoś potrzebuje profesjonalnego wsparcia, nie powinien się tego wstydzić, a raczej otworzyć się na ten proces i znaleźć takiego specjalistę, z którym będzie czuł się komfortowo.
Czy jest dla ciebie ciałopozytywność? Gdzie leży zdrowy balans miedzy tym, co „normalne”, a co nie, i które postawy są godne naśladowania, a które robią więcej szkody, niż pożytku? Jakich nawyków zdrowotnych czy żywieniowych nie powinno się według Ciebie promować?
Ciałopozytywość jest dla mnie równoznaczna z czuciem się dobrze w swoim ciele i dbaniem o swoje zdrowie. Jeżeli kocham swoje ciało, to pilnuję, by było w jak najlepszym stanie: regularnie robię badania krwi, chodzę na badanie piersi, nie katuję się dietami, ale przyglądam się temu, co jem i pilnuję brania leków. Ciałopozytywność to naturalność. Nie popieram natomiast bodypositive w kontekście promowania złych nawyków żywieniowych i chorobliwej otyłości, bo przez to ruch ten postrzegany jest jako “wymówka dla grubasów”. Irytuje mnie to, bo przez to umyka jego istota, a ludzie zaczynają mieć przesyt treściami tego typu i nie potrafią odróżnić, kto jest prawdziwy, a kto to robi dla lajków. Jako instagramowy obserwator nie lubię też promowania nawyków zdrowotnych przez celebrytów. Nie mogę patrzeć, jak influencerzy opowiadają o swoich dietach i dzielą się dietetycznymi poradami. Często wprowadzają odbiorców w błąd, powielając niesprawdzone informacje, czym pośrednio wpędzają młode osoby w zaburzenia odżywiania. Wmawia się nam, że po zjedzeniu pizzy powinniśmy czuć wyrzuty sumienia lub wdzięczność, bo przecież cały tydzień „męczyliśmy” się jedzeniem sałaty. Temat diety w mediach społecznościowych często jest spłycany i pozbawiany szerszego kontekstu i to m.in. dlatego kwestia jedzenia stanowi problem dla tak wielu osób.
Zarzuca Ci się, że zaczęłaś mówić o "niedoskonałościach" dopiero wtedy, gdy się ich pozbyłaś. Tymczasem dla Ciebie redukcja wagi była efektem wreszcie odpowiednio postawionej diagnozy i w ślad za tym odpowiedniego leczenia. Ale czy dziś, z perspektywy czasu, o pewnych sprawach mówiłabyś inaczej lub pokazała siebie w inny, mniej narażający na ostracyzm sposób?
Zrobiłabym wszystko tak samo. Nie chciałam wcześniej mówić o swoich problemach, bo sama nie do końca wiedziałam, co mi jest. Poznawałam swoje ciało i choroby dopiero w momencie leczenia. Nie chciałam też mówić o metamorfozie, miałam mnóstwo obaw, czy leczenie okaże się skuteczne, a nie chciałam wyjść na zakłamaną. Chciałam skupić się przede wszystkim na zdrowieniu. Trzeba potrafić odróżnić prawdziwe życie od tego internetowego. Zależało mi na uświadomieniu odbiorcom, że kryje się za tym ciężka praca, która nie kończy się po osiągnięciu upragnionej wagi. Tak naprawdę to dopiero początek.
Powiedziałaś, że „moda” na ciałopozytywność przeminie. Twierdzisz też, że wiele marek promuje taki przekaz ze względu na poprawność polityczną czy fałszywą chęć przypodobania się swoim odbiorczyniom. Skoro bodypositive to więcej niż chwilowy trend, jak działać, by nie pozwolić temu zjawisku odejść w cień?
Chyba nie mam prostej odpowiedzi na to pytanie. Internet z natury karmi się coraz nowymi trendami i równie szybko o nich zapomina. Być może większa ilość szczerych twórców promujących ten ruch byłaby w stanie wpoić odbiorcom, o co tak naprawdę chodzi i nauczyć ludzi naturalności.
Twój sposób na to, by się dopieścić, okazać ciału miłość, wdzięczność czy inne ciepłe emocje?
Lubię przebywać wśród osób, przy których czuję się bezpiecznie i komfortowo: w otoczeniu rodziny, mojego narzeczonego oraz mojego psa. Zdarza mi się czasem sięgnąć po coś mniej zdrowego i taki brak surowego dietetycznego reżimu też jest dla mnie formą okazania sobie czułości. Nauczyłam się relaksować i odpoczywać, staram się także dopieszczać z poziomu codziennej pielęgnacji. Jednak największą wdzięczność okazuję ciału po prostu będąc szczęśliwą, żyjąc #poswojemu.
Co najbardziej w sobie lubisz i jak najchętniej celebrujesz swoją kobiecość?
Najbardziej lubię swoje usta, włosy i linię dekoltu. A kobiecość celebruję w dość prosty sposób: ładnie się ubierając i sięgając po makijaż.
Plany na dalsze działania #poswojemu?
Na pewno dalsze promowanie naturalności, a może także i powrót do muzyki i YouTube. Chciałabym, aby mój przekaz mógł dotrzeć jak najdalej. No i najważniejszy plan, czyli organizacja wesela, które odbędzie się w 2023 roku. To dla mnie ogromny krok w stronę dorosłości i nauka życia w poważnym związku.