Nie lubi nagości na ekranie, ale w jej nowym projekcie sporo jest odważnych scen erotycznych. Aktorka opowiada nam o tym, dlaczego zagrała w bijącym rekordy oglądalności serialu "Od nowa".
Ta produkcja to jeden z największych hitów HBO ostatnich miesięcy, a Nicole Kidman wciela się tam w Grace, która pozornie wiedzie idealne życie. Należy do nowojorskiej elity, ma ojca milionera, udaną karierę zawodową, przystojnego męża, który leczy dzieci chore na raka (jak zwykle pełen uroku Hugh Grant) i wrażliwego, sympatycznego syna. Jednak jej poukładana rzeczywistość rozsypuje się niczym domek z kart, gdy w brutalny sposób zamordowana zostaje matka szkolnego kolegi syna, która – jak się okazuje – była też kochanką jej męża. Nagle Grace musi zbudować swój świat od nowa.
Wyglądasz zupełnie inaczej niż na planie serialu. Nie masz długich rudych włosów i nie nosisz swojego zielonego płaszcza, który skutecznie przykuwa uwagę widza. Masz go na sobie chyba w każdym odcinku.
NICOLE KIDMAN: Reżyserka Susanne Bier bardzo blisko współpracuje z kostiumografami. Uwielbiam ją, bo jest pewna siebie i wydaje polecenia tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ona wie, co robi. Dla Susanne ważny jest każdy element języka filmu, każdy środek wyrazu. Poprzez strój buduje charakter Grace. Nosząc ten piękny płaszcz, miałam wrażenie, że mam na sobie tarczę, która chroni mnie przed światem. Z kolei gdy go zdejmowałam, czułam się niemal naga. (śmiech) Rzadko zdarza mi się współpracować z kimś, kto poprzez zewnętrzny wygląd bohaterki opisuje cechy jej charakteru. Tutaj nie było nawet mowy o tym, żebym sama zdecydowała, jak chcę się ubrać czy uczesać. No i najważniejsza rzecz: z Susanne wiedziałam, że jestem bezpieczna.
Grałaś u takich wizjonerów i prowokatorów jak Lars von Trier czy Stanley Kubrick. Naprawdę potrzebujesz poczucia bezpieczeństwa?
W „Od nowa” jest wiele scen nagości, które nawet dla doświadczonej aktorki nie są przyjemne ani komfortowe. Kiedy decyduję się na projekt wymagający ode mnie rozebrania się, muszę mieć stuprocentową pewność, że to jest w pełni uzasadnione. Unikam jak ognia filmów i seriali, w których mam pokazać kawałek ciała, żeby uatrakcyjnić widzowi projekcję. Nagość powinna wnosić coś więcej – dopełniać bohaterkę albo mówić na jej temat coś, czego nie da się pokazać w inny sposób.
Co wnosi nagość w „Od nowa”?
Wprowadza widza w intymny świat seksualności Grace, pokazuje, jak spada jej libido, jak jej namiętność się wychładza. Kiedy kręciliśmy sceny nagości, zostawali na planie jedynie niezbędni członkowie ekipy. Susanne nigdy nie prosiła mnie, żebym zrobiła coś, na co nie miałam ochoty. Konsultowała ze mną wszystko, dzięki temu czułam, że to ja mam kontrolę nad tym, jak moje ciało jest wykorzystywane przed kamerą.
Takie poczucie nie jest czymś oczywistym?
Jeśli reżyser nie ma szacunku do aktora, wtedy nie ma też szacunku do jego ciała. Przyjęło się mówić, że ono jest narzędziem naszej pracy, i niektórzy twórcy uważają, że mogą je wykorzystywać w dowolny sposób. Ja na szczęście trafiałam na takich reżyserów, którzy komfort aktora stawiali na pierwszym miejscu. Zagrałam w erotycznym filmie Stanleya Kubricka „Oczy szeroko zamknięte” z Tomem Cruise’em, w którym – choć przez większość czasu musiałam być naga – wiedziałam, dlaczego mam znowu zrzucać ubranie. Tak samo było przy współpracy z Jorgosem Lantimosem na planie „Zabicia świętego jelenia”. Wiem, że gdybym tylko się zająknęła przy Kubricku albo przy Lantimosie, że chcę zrezygnować z jakiejś sceny, zgodziliby się od razu.
Aktorki, które mają mocną pozycję zawodową, coraz częściej mówią głośno o swoich negatywnych doświadczeniach w pracy z reżyserami czy producentami, o nadużyciach, których ci mężczyźni się dopuszczali, kiedy jeszcze nie były sławne. Ty tego nie robisz.
Jestem szczęściarą, bo trafiam na ludzi, dla których to kino jest najważniejsze, a nie własne ego. Jednak w pewnym momencie zaczęło mi brakować historii kobiet opowiedzianych z perspektywy ich samych, a nie scenarzystów mężczyzn. Zaczęłam o takie opowieści walczyć i założyłam firmę producencką, która koncentruje się na tematyce kobiecości. Skupiam się nie tylko na kobietach na ekranie, lecz także na planie. Wspieram scenarzystki, reżyserki, ale też operatorki, montażystki – film nie kończy się przecież na etapie scenariusza, trzeba go jeszcze z odpowiednią wrażliwością nakręcić i zmontować. Odkrywanie nowych talentów na tych obszarach jest wspaniałe. Ale nie zrozum mnie źle: nie odsuwam się od mężczyzn, wiele się od nich uczę. Jednak uważam, że dziś to kobiety potrzebują w branży filmowej większego wsparcia niż oni.
Czego mężczyźni cię nauczyli?
Na przykład Stellan Skarsgård nauczył mnie, jak być fantastycznym rodzicem, bo sam ma ośmioro dzieci. Wcześniej wydawało mi się, że w tak licznych rodzinach potomstwo zawsze musi walczyć o atencję, że nie da się poświęcić tyle samo czasu każdemu, a Stellan pokazał mi, że się mylę. Uwielbiam go, jest wspaniałym człowiekiem, który w fenomenalny sposób wychował każde ze swoich dzieci. Z jego synem Alexandrem miałam ogromną przyjemność zagrać w „Wielkich kłamstewkach”, a niedługo spotkamy się ponownie – na planie filmu „The Northman” w Belfaście. Teraz przebywam w Sydney, ale już przygotowuję się do wyjazdu do Irlandii Północnej. Mam nadzieję, że pandemia nie opóźni zdjęć po raz kolejny…
Pracujesz z reżyserami z różnych krajów, partnerują ci aktorzy, którzy zaczynali karierę z dala od Hollywood. To twój klucz do sukcesu?
W ten sposób mogę się czegoś nauczyć o ludziach i o świecie. Fascynuje mnie temat tożsamości narodowej, czym ona jest, jak się ją buduje. W „Od nowa” gramy mieszkańców Nowego Jorku, a ja wychowałam się w Australii. Wcielający się w mojego męża Hugh Grant pochodzi z Wielkiej Brytanii, a mój serialowy ojciec, czyli Franklin Reinhardt, którego gra Donald Sutherland – z Kanady. I nagle stajemy się nowojorczykami. To jest możliwe, bo Nowy Jork stanowi mieszankę narodowości z całego świata. Widać tam każdy kolor skóry, słychać każdy język, można znaleźć ślady tak wielu kultur. Wystarczy, że przejdziesz trzy przecznice, i nagle wszystko się zmienia, masz wrażenie, jakbyś znalazł się w zupełnie innym mieście.
Dobrze się tam czujesz?
Kocham to miasto, ale zdaję sobie sprawę, że potrafi być trudne. Niektórzy mogą być przytłoczeni masą ludzi na ulicach, inni – poczuć się kompletnie samotni. Choć akurat dzisiaj, w czasie pandemii, nawet Nowy Jork stał się wymarły. Wciąż nie mogę uwierzyć, że od naszego wejścia na plan do momentu premiery serialu świat tak bardzo się zmienił.
Premiera serialu „Od nowa” przesunęła się z powodu pandemii o kilka miesięcy. Jak zareagowałaś na tę wiadomość?
Pierwszy raz doświadczyłam sytuacji, w której doszło do przesunięcia premiery projektu, którego ekipa była tak mocno zaangażowana w jego powstanie. Zazwyczaj tak się dzieje, kiedy są scysje na planie albo konflikt z producentami. Tutaj tego nie było. W takich momentach człowiek czuje bezsilność, bo wie, że dał z siebie wszystko, a i tak nie może zobaczyć efektu swojej pracy. Nie było mi z tym dobrze, ponieważ praca na planie była intensywna i trwała aż pięć miesięcy. Na szczęście „Od nowa” to serial, który nie poddaje się upływowi czasu – opowiada o kwestiach, które są ponadczasowe: o małżeństwie z człowiekiem, który skrywa swoje tajemnice, o zaufaniu i zmianie w spojrzeniu na człowieka, którego, jak nam się wydawało, bardzo dobrze znamy.
Z Hugh Grantem macie niesamowitą chemię na ekranie, chociaż wasi bohaterowie nie okazują sobie zbytniej bliskości.
Unikaliśmy przytulania się czy całowania, bo doszliśmy do wniosku, że małżeństwo, które jest po ślubie już ponad 10 lat, nie koncentruje się na takich zachowaniach. Do związku wkrada się pewna monotonia, która sprawia, że znika potrzeba okazywania sobie czułości i zainteresowania na każdym kroku. Ale są również plusy związku z długim stażem – można wtedy porozumiewać się bez słów.
Z Hugh znaliście się już wcześniej?
Pierwszy raz spotkaliśmy się, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat. Byliśmy na kolacji w Londynie, w której uczestniczyli też moja siostra Antonia, Tom Cruise (były mąż aktorki – red.), Elizabeth Hurley (ówczesna partnerka Hugh Granta – red.) i reżyser John Duigan. Potem nasze ścieżki przecięły się, gdy starałam się o rolę w „Notting Hill”, ale nie byłam wystarczająco rozpoznawalna, więc producenci zdecydowali się na Julię Roberts. Przez wszystkie te lata wpadaliśmy na siebie z Hugh na różnych imprezach branżowych, takich jak Oscary czy Złote Globy, ale na planie spotkaliśmy się dopiero niedawno.
Jestem wiernym fanem „Wielkich kłamstewek”, więc muszę cię o to zapytać: czy jest szansa, że zobaczymy trzeci sezon?
To trudne pytanie, bo ja też kocham bohaterki, które powołałyśmy do życia, uwielbiam ekipę tego serialu, ale nie chcę niepotrzebnie podsycać nadziei. Nie wiń jednak o to mnie, tylko Laurę Dern, bo to ona jest teraz taką gwiazdą, że pracuje przy dziesiątkach projektów. Ma tak napięty grafik, że pierwsze wolne okienko w jej kalendarzu znalazłybyśmy pewnie za kilka lat. Zresztą Zoë Kravitz weszła właśnie w świat wysokobudżetowych produkcji Marvela, wciela się w Kobietę-Kota. Każda z nas ma naprawdę dobry czas. Angażujemy się w projekty, na których nam zależy, które przynoszą znacznie więcej niż pieniądze – prowokują dyskusje, skłaniają do refleksji.
Nawet nie wiesz, jakim wyzwaniem było wytrzymanie całego tygodnia, żeby zobaczyć kolejny odcinek!
Uważam, że takie produkcje trzeba sobie dawkować, bo dzięki temu zostają z widzem na dłużej. „Wielkie kłamstewka” wymagają zastanowienia się, przemyślenia i poskładania różnych puzzli w całość. Ja sama nie lubię oglądać całego sezonu na raz, bo to przypomina fast food. Dobrze jest na coś czekać.