O nowych zawodowych wyzwaniach, życiowych pasjach i... przeznaczeniu. W rozmowie z nami Olga Bołądź opowiada też, jak zmieniło ją macierzyństwo i co postrzega jako swoją misję.
Ostatnio tydzień po tygodniu miałaś premiery dwóch filmów. Na początku "Miłość jest blisko", a następnie "Mój dług".
Bardzo się cieszę z tych produkcji! Film "Miłość jest blisko" to świeża sprawa, opowieść o ludziach i ich słabościach. "Mój dług" to poważniejsza produkcja. To fajne dla aktora, że może grać w tak różnych rzeczach. Kocham za to mój zawód.
W jednym filmie wcielasz się w rolę podróżniczki, a w drugim działaczki. Mam wrażenie, że obie postaci są bliskie temu, co sama robisz i jaka jesteś.
W filmie "Mój dług" gram Ewę, wolontariuszkę na rzecz osób, które nie mają głosu. W tym, co robi, jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Sama nie jestem taką aktywistką, ale staram się pomagać, kiedy tylko mogę. Kocham też podróżować, tak jak moja bohaterka z "Miłość jest blisko". Każdą wolną chwilę przeznaczam na poznawanie nowych miejsc. Nieważne, czy są blisko, czy daleko. Fajnie jest po prostu eksplorować świat.
Czasem wrzucasz do sieci zapiski z tych podróży. Wybierasz bardzo nieoczywiste miejsca. Które zrobiły na tobie największe wrażenie?
Islandia. To miejsce, w którym się zakochałam i do którego wracam. Serce zostawiłam też w Ameryce Południowej. Staram się ją zwiedzać i poznawać. Na cele swoich podróży wybieram bardziej dzikie i niedostępne miejsca. Interesuje mnie też poznawanie drugiego człowieka. Bo te dalekie kultury są nam zupełnie obce. Ameryka Południowa to odległe miejsce. Ludzie żyją tam innym trybem. To są też często rejony dotknięte biedą, nierównościami społecznymi. Bywa, że podróżowanie tam jest niebezpieczne. Jestem zakochana w Kolumbii. Bardzo bym chciała tam wrócić. Pokazał mi ją mój przyjaciel Giovanni Castellanos, z pochodzenia Kolumbijczyk. Reżyserował mój monodram "To tylko seks". Pojechaliśmy do Kolumbii grupą przyjaciół, razem z naszymi dziećmi. To było niezwykłe doświadczenie poznawać ten kraj z osobą, która go tak dobrze zna. Mieliśmy tam wrócić, ale niestety Giovanni zmarł na COVID-19. Zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim sercu. Był cudownym człowiekiem, tęsknimy za jego pozytywną energią.
Wyświetl ten post na Instagramie
W takich sytuacjach szczególnie przykro czytać, że pandemia to wymysł, że ona nie istnieje.
Odchodzą ludzie, których znamy i kochamy. To nie są opowieści o obcych. Sami tego doświadczamy.
Twój przyjaciel i reżyser jednego z najważniejszych dla ciebie filmów, Árni Ásgeirsson też odszedł, nie doczekawszy premiery waszego wspólnego obrazu.
To smutne i trudne dla mnie. Połączenie wspaniałego filmu, który razem robiliśmy, z przyjaźnią, która jest jednak ważniejsza od każdego projektu. Árni Ásgeirsson był bardzo utalentowanym, doświadczonym reżyserem. I cudownym człowiekiem. Poznaliśmy się, kiedy zaproponował mi rolę Anki i zaprzyjaźniliśmy się w kolejnych latach. Tak jak wspomniałaś, "Wolka" to dla mnie najważniejszy film, bo wiąże się z przyjaźnią, Islandią i relacją z niezwykłą ekipą filmową. Może to wyświechtana fraza, ale ja naprawdę kocham mój zawód za to, że mogę dzięki niemu spotykać tak wspaniałych ludzi, od których się uczę, i z którymi się mogę przyjaźnić i tworzyć niezwykłe rzeczy. Ten projekt żyje dalej. Mimo że "Wolka" przepadła w kinach przez koronawirus i obostrzenia z nim związane, to w zeszłym tygodniu była najchętniej oglądanym filmem na Canal +. To piękny obraz, warto go zobaczyć.
Wyświetl ten post na Instagramie
"Mój dług" to historia, która już raz została przeniesiona na ekran. Obawialiście się porównań?
To są dwie różne historie o tym samym bohaterze. Film Krzysztofa Krauzego był o tym, jak doszło do zbrodni i kończył się na aresztowaniu głównego bohatera. Z kolei "Mój dług" opowiada o tym, co się z Sikorą działo dalej, o jego pobycie w więzieniu, o drodze do ułaskawienia. Było mi o tyle łatwiej, że nie gram głównej roli i wiedziałam od początku, że nie muszę się z tym mierzyć. Dla Bartka, który wciela się w postać Sławka, to na pewno ogromne wyzwanie. Uważam więc, że nie ma sensu tych dwóch produkcji porównywać. Natomiast ciekawie było móc zagrać całkiem nową postać.
Ta historia zdarzyła się naprawdę. Wciąż robi wielkie wrażenie.
Lubimy oglądać filmy na podstawie historii, które nami wstrząsnęły. W tym mamy do czynienia z prawdziwą postacią, która mierzy się z najtrudniejszą rzeczą – widmem tego, że ktoś nam zabierze wolność. Jednocześnie popełniła zbrodnię, więc musi ponieść karę. To nie jest prosty film, prosta historia. Na pewno nie jest zerojedynkowe. Ale takie właśnie jest życie. Dzieje się niestety dużo przerażających rzeczy. Czytam właśnie "Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago". To wstrząsające crime story. Bardzo brutalna strona świata. Podróżując, dostrzega się, że w Polsce jest zdecydowanie bezpieczniej. A jednak nawet u nas dzieją się takie rzeczy, o jakich opowiadamy w filmie "Mój dług".
Rola, której zazdrościsz innej aktorce?
Staram się nie zazdrościć innym aktorkom. Kiedy mi się podoba jak ktoś gra, wchodzę w historię na maksa. Mam oczywiście swoje ulubione aktorki – Gillian Anderson, kobieta po pięćdziesiątce, która zagrała wybitne role i zawsze jest na nią czas. Zagrałam kilka dobrych ról i wiem, że będą kolejne. Raczej mam tak, że chciałabym znaleźć się w filmach, które już zostały nakręcone. Takie "Wichrowe wzgórze" czy "Przełamując fale". Tęsknię za kreacjami kostiumowymi i wielkimi emocjami. Zdaję sobie sprawę z tego, w jakim kraju żyjemy. Kino nie jest dziś nastawione na produkcje kostiumowe. Wierzę, że wszystko, co ma do mnie przyjść, przyjdzie. Trzeba być otwartym, gotowym, ciekawym i "głodnym". Ja taka jestem.
Wyświetl ten post na Instagramie
Piszesz scenariusze, reżyserujesz. W debiucie "Alicja i żabka" poruszyłaś ważną i trudną, zwłaszcza dziś, kwestię aborcji.
Interesują mnie sprawy kobiece, bo są mi po prostu bliskie. I o tym chcę robić filmy autorskie. Idę w opowiadanie historii, które mnie dotykają i odpowiadają na potrzeby kobiet. Tak jak w aktorstwie odżegnuję się od słowa „misja”, tak gdy myślę o projekcie, który chciałabym zrealizować, mam potrzebę wypowiedzenia się w sprawach ważnych. I to traktuję jak misję. Oczywiście mogą pojawić się projekty lżejsze. Nie wiem, czym mnie zaskoczy przyszłość.
Tych misji masz więcej. Przez wiele lat prowadziłaś dom tymczasowy dla zwierząt, angażujesz się w akcje charytatywne, walczysz o prawa kobiet, pomagasz imigrantom.
Czuję, że tak trzeba i tyle.
Powiedziałaś kiedyś, że syn uratował ci życie. Co miałaś na myśli?
O kurczę, w takim skrócie to brzmi mega hardcorowo! (śmiech). Dziś już nie pamiętam, co miałam na myśli. Z całą pewnością syn całkowicie zmienił moje życie. Kilka dni temu miał urodziny, skończył 9 lat. Myślę, że macierzyństwo to zmiana, która przychodzi w odpowiednim czasie i fajnie życie rozwija, wzbogaca i sprawia, że ma większy sens.
Wyświetl ten post na Instagramie
Z jakimi sprawami i problemami przychodzi dziś do mamy dziewięciolatek?
Najróżniejszymi! To istny karnawał spraw! Patrzę, jak się nawiązują pierwsze przyjaźnie, słucham o różnych rozkminach. Patrzę, jak moje dziecko pięknie w środku się rozwija, bo nagle mam wgląd w emocje, które widać jak na dłoni. To piękne móc towarzyszyć w jego drodze. Bo w pewnym sensie jego rozwój rozwija też mnie.
Wciąż rozwija się twoja kulinarna pasja i rośnie ogródek na parapecie?
Kulinarna pasja trwa, natomiast ogródek raz ma się lepiej, a raz gorzej. Kwiatów w domu mamy dużo, wszyscy je uwielbiamy. Ta nasza mała domowa dżungla daje nam dużo frajdy.