Choć zabrzmi to banalnie, zwolnienie z pracy może być nowym początkiem.
- Nie myśl o tym jak o ślepym zaułku. Postaraj się myśleć o tym jak o szansie! powiedział Marek, błyskając swoimi porcelanowymi licówkami. Dostaniesz hojną odprawę - trzymiesięczną pensję plus ekwiwalent za urlop.
- Ja... słucham?
Przez chwilę czas zwolnił. Przez lekko zabrudzone okno nad głową Marka Liliana mogła dostrzec cienie samochodów mknących po drodze i mijanych pieszych.
Stłumione urywki rozmów przedostawały się do biura w piwnicy. Dźwięki zwykłego życia wydały się jej się bardziej wyraziste niż zwykle.
- W obecnych czasach to hojny pakiet - dodał Mark w ciszy.
Liliana spojrzała na zabawkę na jego biurku - srebrny rząd kulek, które wprawione w ruch nieustannie kołysały się w przód i w tył. Wyobraziła sobie, co by się stało, gdyby podniosła jedną z nich i wyrzuciła przez oszronione okno - szkło by się roztrzaskało, a kulki rozsypałyby się gdzie popadnie.
- Liliana? Wszystko w porządku? - powiedział mężczyzna, który właśnie wywrócił jej życie do góry nogami.
- Kto powiedział, że to ślepy zaułek? - zapytała nagle, a słowa dopiero do niej dotarły.
Przynajmniej miał na tyle rozsądku, by się zarumienić. - Ja nie... to znaczy, oczywiście - jąkał się.
Ale to nie była jego wina. Partnerzy restrukturyzowali firmę Marka, aby "usprawnić biznes".
Chociaż właściwie nie było to zwolnienie w tradycyjnym sensie. Nie została "zwolniona". Nie chodziło o to, że zepsuła plik klienta lub zaczęła spóźniać się do pracy. Stała się po prostu zbędna. Na ich miejscu prawdopodobnie zrobiłaby to samo.
Spojrzała jeszcze raz na Marka, jego pełną spokoju twarz, dopasowany garnitur i starannie wypielęgnowane paznokcie. Nie mógł mieć więcej niż 30 lat. Zatrudniony do dostarczania złych wiadomości, ale bez poczucia ich realnego wpływu na adresatów. Była tylko kolejnym nazwiskiem na jego liście rzeczy do zrobienia.
Chciała móc powiedzieć, że to i tak nie ma znaczenia. Albo przynajmniej, że miała szansę odejść, zanim ją zwolniono, przechadzając się po biurze z wysoko podniesiona głową i pozostawiając wszystkich w niepewności, czy to nie oni czasem popełnili jakiś błąd.
I mało brakowało, by właśnie tak się stało. Jeszcze rok, a razem z Karolem wystawiliby swój dom na sprzedaż i szykowali się, by rozpocząć nowe życie we Francji. Planowali to od lat, ale za każdym razem, gdy próbowali ustalić datę, coś stawało im na przeszkodzie: a to awans w pracy, a to przyjęcie ich syna do nowego klubu sportowego, i tak dalej. Kilka miesięcy temu w końcu ustalili konkretny termin.
"OK," uspokajał ją Karol. Poświęćmy rok, aby Tymek zaaklimatyzował się na uniwersytecie, a potem pójdziemy na całość!
Rzuciła mu się w ramiona, śmiejąc się, a on uniósł ja lekko i obrócił w powietrzu, jakby byli o 20 lat młodsi, a ona o 10 kilo lżejsza.
To było zwieńczenie jej życiowego marzenia i nie mogła się doczekać, kiedy wiosną tego roku złoży wypowiedzenie. Teraz nawet to drobne zwycięstwo zostało jej odebrane.
Rozumiem, że teraz mogę iść do domu? - zapytała, odwracając się do Marka, gdy dotarła do drzwi biura.
- Cóż, to wyłącznie twoja decyzja - odpowiedział. Obowiązuje cię miesięczny okres wypowiedzenia, ale partnerzy chcieli podkreślić, że jeśli nie będziesz w stanie przyjść, nie odbije się to negatywnie na twoich wzorowych wynikach. Uśmiechnął się szeroko wygłaszając przygotowaną wcześniej kwestię.
Prawie złapała przynętę. Ale nie do końca. Wiedzieli, że jest perfekcjonistką, że zawsze chce postępować właściwie, tak jak trzeba. Ale nie zamierzała tracić swojego cennego czasu, który mogła spożytkować na szukanie nowego zajęcia, albo posprzątanie w końcu kuchennych szafek, a choćby siedzenie na kanapie i oglądanie powtórki „Przyjaciół”, zajadając się przy tym chipsami.
W takim razie będę się zbierać - powiedziała, starając się, by jej głos się nie zachwiał.
Marek lekko uniósł brew, ale nic nie powiedział.
Liliana wyszła na korytarz i ruszyła w stronę wyjścia, mając nadzieję, że uda jej się uciec, zanim rozpłacze się na dobre. Ale kiedy była w połowie drogi do głównego biura, wpadła wprost na Gustawa. Jej bezpośredni zwierzchnik wyszedł właśnie z toalety i zobaczywszy ją, spłonął rumieńcem i cofnął się z powrotem do środka.
- Tak jest - chciała krzyknąć. - Schowaj się, Gustawie. Chcesz odsunąć od siebie tę niezręczną rozmowę, jak tylko się da. Albo, nie wiem, podziękować mi za dekadę służby. Dziękuję, wolę odejść w milczeniu.
- Cóż - powiedziała, odwracając się do pozostałych ośmiu pracowników i cofając się w stronę recepcji. Czuła, że twarz plonie jej od gorąca - to chyba pożegnanie.
Jej własne słowa dudniły jej w uszach ale wszystko, co otrzymała w zamian, to kilka pomruków niejasnego potwierdzenia. Jakby zwolnienia były zaraźliwe i każdy bał się to od niej złapać.
- Pa, kochanie! - powiedziała z mimowolnym uśmiechem Karolina z recepcji i dodała udając, że nie wie, co się dzieje: - Wcześnie dziś kończysz.
Gdy Liliana znalazła się w aucie, pozwoliła łzom swobodnie płynąć. Spływały gorącymi strumieniami po jej policzkach - łzy gniewu, rozczarowania, strachu o przyszłość. I niewytłumaczalnego wstydu, że nie spełnia wymagań.
Ten wstyd był dla niej zaskoczeniem. Zwolnienia nie są rzadkością - wiedziała o tym. Przyjaciele, byli współpracownicy, nieznajomi w mediach społecznościowych - widziała, że to się zdarza. Niektórzy korzystali w takie sytuacji z okazji, by spróbować czegoś nowego i robili wszystko, by jak najlepiej wykorzystać ten nowy początek.
Ale nie przypominała sobie, by ktoś wspomniał o ciosie w brzuch, który czuje się, kiedy to się faktycznie dzieje. Nikt nigdy nie powiedział, jakie to uczucie: mieszanka upokorzenia, żalu, zirytowania i jeszcze wielu innych emocji, dla których nie potrafiła znaleźć teraz odpowiednich słów.
W końcu przetarła oczy rękawem, bezwiednie wykonując gest, którego przez ostatnie 18 lat oduczała swojego syna - i uruchomiła silnik auta. Włączając radio i próbowała zmusić się do wysłuchania audycji podejmującej temat tego, czy wychowanie psa jest łatwiejsze czy trudniejsze niż wychowanie dziecka.
- Dzieci przynajmniej noszą pieluchy! – przekonywała jedna ze słuchaczek na antenie. - Dlatego w parku nie spotkasz mam sprzątających po swoich pociechach.
Ale Liliana nie mogła się skupić. Zamiast tego wciąż myślała o spotkaniu, wyobrażając sobie siebie reagująca inaczej. Mogła przewrócić krzesło albo zrobić coś w stylu Jerry'ego Maguire'a, np. głośno przysiąc, że założy nową firmę, zabierając przy tym ze sobą na przejażdżkę najlepszego stażystę z firmy.
Może powinna była wyciągnąć Gustawa z toalety i zmusić go do wyjaśnienia jej toku swojego rozumowania. Zmusić go, by spojrzał jej w oczy i... cóż, jeśli nic lepszego nie może zrobić, to niech chociaż przeprosi!
Bo nie dość, że jeszcze pół godziny temu był jej szefem, to uważała go za swojego przyjaciela. Pokazywała mu przecież zdjęcia dorastającego Tymka, a on rozmawiał z nią o swojej rodzinie. W zeszłym miesiącu pomogła mu nawet wybrać prezent rocznicowy dla żony, który miał przykryć niesmak po tym, który sam wybrał dla niej wcześniej ("luksusowy wosk" w lokalnym salonie piękności).
Znów poczuła napływające do oczu łzy i potrząsnęła głową. Nie. Nie zamierzała się załamywać. Przechodziła przez gorsze rzeczy i wychodziła z nich bez szwanku. Praca Karola szła dobrze, mieli trochę oszczędności. Tymek wkrótce wyjeżdżał na uniwersytet i miał nawet załatwioną pracę na pół etatu. Tak, na pewno sobie poradzą. Ona też sobie poradzi.
Ruszyła znajomą trasą do domu. Mijane z przeciwka samochody szumiały rytmicznie, większe sklepy sprawiały wrażenie coraz mniejszych, tak samo jak kioski i sklepy na rogu. Dotarła na obrzeża miasta. Wszystko było takie samo, jak zwykle, a jednak w jakiś sposób inne.
Stojąc na światłach obserwowała we wstecznym lusterku mężczyznę stojącego za nią i marszczącego brwi. Przyglądała się bezrefleksyjnie mijającym ją pieszym z twarzami wpatrzonymi w smartfony i kobiecie z wózkiem obładowanym tak wieloma torbami z zakupami, że prawie się przewracał za każdym razem, gdy przystawała. Sceneria, choć znajoma, była szara i sprawiała wrażenie smutnej.
Przez ostatnie 20 lat w mieście niewiele się zmieniło. Oczywiście, miała wiele szczęśliwych wspomnień. Pamiętała pyszne posiłki w zatłoczonych restauracjach i koktajle w barach po pracy. Stare dobre czasy.
Jednak spoglądając myślami wstecz, widziała swoje życie zawodowe takim, jakie ono w istocie było. Niekończący się bieg po korporacyjnej bieżni, sięganie po więcej i więcej, coraz cięższa praca i nieustanne zabieganie o to, by nadążyć za innymi w wyścigu, który tak naprawdę nie znaczył dla niej zupełnie nic.
Zdecydowanie nadszedł czas na zmianę.
Kiedy podjechała pod dom, czuła się zdeterminowana. Usiadła z Karolem i entuzjastycznie nakreśliła nowy plan.
- Zróbmy to! – krzyknęła odrobinę dramatycznie. - To tylko rok wcześniej, niż planowaliśmy - po prostu zaryzykujmy! Vive la France!
Marzyła o życiu nad kanałem La Manche przez co najmniej dekadę, zanim jeszcze się poznali. Jako dziecko spędzała lato w Limousin i Dordogne, jeżdżąc na tylnym siedzeniu podróżnego auta swojego taty od kempingu do kempingu. Zdążyła zakochać się na dobre w spokojnym tempie życia, świeżym powietrzu, widokach i tamtejszej kulturze.
- Pewnego dnia - powiedziała Karolowi wkrótce po tym, jak się poznali - przenieśmy się do Francji i przeżyjmy przygodę.
Jeśli miała być ze sobą szczera to i tak była trochę zmęczona czekaniem na przeprowadzkę. Za każdym razem, gdy siadała z Karolem i dyskutowała o tym, życie stawiało im na drodze do szczęścia nowe przeszkody. Początkowo zdecydowali, że do pomysłu przeprowadzki wrócą po zdaniu przez syna egzaminów ósmoklasisty potem, że jednak po maturze, aż w końcu, że zaczekają z tym, aż młody zaaklimatyzuje się w kampusie uniwersyteckim. Zgadzała się, by to odwlekać w czasie, ale ciągłe odkładanie marzenia na dalszy plan bolało coraz bardziej.
Ostatnim razem, aby zrekompensować kolejny poślizg, Karol kupił jej na urodziny francuską jedwabną apaszkę wraz z książką zatytułowaną „Francja: Twój przewodnik po przeprowadzce”, a do tego kosz francuskich specjałów z serem Brie, Camembertem i ulubionym winem. - Jeśli Liliana nie może jeszcze pojechać do Francji, Francja przyjedzie do niej - powiedział, czule ją całując.
Pomyślała, że nie do końca o to chodziło, ale uśmiechnęła się i też go cmoknęła, bo wiedziała, że się postarał, był troskliwy. I tak wybrał lepiej niż wcześniej, wtedy kupił jej zestaw garnków (i nigdy nie zapomni cudownej sokowirówki, którą sprezentował jej w 40. urodziny z dołączoną darmową książka z przepisami na "szczuplejsze uda").
Teraz, wjeżdżając na podjazd, usiadła na chwilę i spojrzała na dom, który był ich rodzinnym gniazdem przez ostatnie 15 lat.
Służył im dobrze; był wspaniałym domem rodzinnym. Nowo wybudowany, gdy się wprowadzili, mały, ale doskonale ukształtowany bliźniak był częścią rzędu identycznych domów na osiedlu. Elewacja straciła nieco blask, ale bryła budynku nadal była nowoczesna. Potrójne szyby zapewniały im ciepło, garaż - zbyt mały dla czegokolwiek poza najmniejszymi samochodami - był idealnym miejscem na zestaw perkusyjny Tymka podczas fazy, w której chciał zostać gwiazdą rocka.
To było praktyczne. To był bezpieczny wybór. Ale nie przypominał francuskiego domu na farmie, o którym marzyła od tak dawna.
Przez lata spędzała godziny na przeglądaniu ofert francuskich nieruchomości w Internecie, wertowaniu magazynu Total France i wyobrażaniu sobie siebie jako mieszkanki maleńkiej wioski nad Loarą. Dawała się ponieść wyobraźni słysząc opowieści o ludziach, którzy przeprowadzali się i żyli marzeniami: kupując nieruchomości - bez kredytu hipotecznego - za grosze i tworząc dom marzeń, z którego można być dumnym.
„Nie myśl o tym jak o ślepym zaułku. Postaraj się myśleć o tym jak o szansie”. Ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę, było przyznanie racji Markowi, który bez mrugnięcia - po latach jej harówki na rzecz firmy - wręczył jej wypowiedzenie. Ale może właśnie w tej kwestii miał rację?
Czując przyspieszone tętno, wyszła z samochodu na wiosenne powietrze. Była dopiero piąta, ale już czuć było chłód wczesnego wieczoru. Niebo było mdłą plamą szarości i bieli, słońce ukryte i słabo świecące pod warstwami chmur. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Czuła jednak dziwny dreszcz podekscytowania i to przeczucie, że jej życie może się zaraz zmienić.
W piątek Karol pracował z domu. Był zajęty przy swoim biurku i nie spodziewał się jej z powrotem przez najbliższą godzinę. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie obejmującą go i oznajmującą mu nowinę, a potem nakreślającą mu możliwości, które się przed nimi otworzyły. - Tymek da sobie radę, a w razie czego w każdej chwili możemy przecież do niego przylecieć. A nawet na razie zatrzymać dom w Polsce - słyszała sama siebie. Z pewnością jej nie odmowi! Być może w końcu to będzie "ich" czas.
Dom był cichy, gdy weszła do środka. Brakowało płaszcza Tymka - grał w Fortnite z przyjaciółmi lub był na siłowni. Podkradła się na górę do biura Karola, lekko pokasłując, zanim mu przeszkodziła; ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, było doprowadzenie go do zawału serca w momencie, gdy ich życie otwierało się na wyczekiwaną zmianę.
Ale kiedy pchnęła drzwi jego biura, ze żwawym, przygotowawczym "Bonjour!" na ustach zreflektowała się, że pokój jest pusty. Na oparciu jego obrotowego krzesła wisiał sweter, a na czarnym ekranie odbijał się wygaszacz komputera. Sterty papierów były starannie ułożone. Skończył pracę tego dnia.
Karol? - zawołała, schodząc do kuchni, prawie potykając się o ślady rozrzuconego przez Tymka prania. Pochyliła się i zebrała leżące na ziemi ubrania, krzywiąc się, gdy poczuła coś lepkiego na dłoni. Chwilę później prawie potknęła się o porzucony plecak syna na szczycie schodów.
Zanim dotarła do kuchni, czuła się tak, jakby zamiast wymarzonej przygody bardziej potrzebowała czegoś na uspokojenie. - Karol? - zawołała ponownie, z nieco ostrzejszym głosem.
Ale filiżanka kawy obok czajnika była jedyną oznaką życia.
Wyciągnęła telefon z kieszeni i szybko wybrała jego numer w kontaktach. Zadzwoniła kilka razy, zanim odebrał.
- Cześć, kochanie! powiedział wesoło mąż. Jesteś w drodze do domu?
- Już tu jestem, a ty, gdzie jesteś?
- Cóż, załatwiłem większość spraw, a potem Andrzej zaprosił mnie na lunch.
- Jest piąta.
- Naprawdę, już tak późno? - Lekko cedził słowa. - Jesteśmy w trakcie gry w bilard. Możesz wpaść i dołączyć do nas, jeśli chcesz?
To nie była atrakcyjna propozycja.
- Nie, w porządku. Po prostu miałam nadzieję... Miałam nadzieję, że tu będziesz, więc... cóż, mam ci coś do powiedzenia.
- Mogę wrócić do domu... jeśli chcesz? - powiedział, a potem dodał: - Chwileczkę! Przepraszam, to był Andrzej. Teraz moja kolej. Chcesz, żebym...?
- Tak! - chciała krzyknąć. - Wracaj natychmiast do domu! Ale zamiast tego bąknęła tylko:
- Nie, do zobaczenia później.
Próbowała uspokoić się trochę przy filiżance herbaty, ale trudno jej było zebrać myśli. Nie mogła się doczekać chwili, w której Karol przekroczy próg domu, a ona będzie mogła zaskoczyć go nowiną. Że nie będą już musieli żyć tak banalnie, jak pierwsza z brzegu para w średnim wieku. Że jej pieniądze ze zwolnienia zastąpią oszczędności, które mieli nadzieję zgromadzić. Tymek był pewnym siebie chłopcem; ostatnio wydawał się o wiele bardziej dorosły i zaczynała wątpić, czy w ogóle będzie ich jeszcze potrzebował, gdy się wprowadzi. Życie w końcu ułoży się po jej myśli.
Zamknęła oczy. W wyobraźni Karol był wniebowzięty - uwolniłby się od stresującej pracy i mógłby zająć się czymś zupełnie nowym. Wziąłby ją w ramiona i kołysał wokół siebie, tak jak robił to tyle razy wcześniej, i jak najszybciej wystawiliby dom na sprzedaż.
"Wszystko się zmieni", powiedziała do siebie. Nie miała świadomości jak bliska prawdy była ta myśl...