23 marca 1990 roku na ekrany kin weszła komedia romantyczna "Pretty Woman". Równo 35 lat później najważniejsze Oscary zgarnia film "Anora" - również o pracownicy seksualnej, ale zupełnie inaczej opowiedziany. Bez happy endu. Czy droga od sex workerki do ukochanej księcia już nie jest możliwa? Czy w dzisiejszych czasach powstałaby "Pretty Woman"?
Film „Pretty Woman” z 1990 roku, choć stał się kultową komedią romantyczną, w dzisiejszych czasach z pewnością spotkałby się z ostrą krytyką. Zmiany w postrzeganiu ról społecznych, feminizmu i praw pracownic seksualnych sprawiają, że film ten byłby analizowany przez pryzmat współczesnych standardów, co mogłoby prowadzić do oskarżeń o seksizm i gloryfikację maskulinizmu.
Od lat 90. XX wieku nastąpiły znaczące zmiany w postrzeganiu pracy seksualnej w krajach Zachodu. Ruchy feministyczne i organizacje broniące praw pracownic seksualnych zyskały na sile, podnosząc świadomość społeczną na temat eksploatacji, przemocy i nierówności związanych z tą formą pracy. Nie ma tu nic tak romantycznego jak w filmie "Pretty Woman", a i klienci dalecy są pewnie od Richarda Gere...
W niektórych krajach, takich jak Holandia i Niemcy, nastąpiła legalizacja prostytucji, co miało na celu poprawę warunków pracy i ochronę praw pracownic seksualnych. Debata na temat legalizacji wciąż trwa w wielu innych krajach. Coraz częściej podkreśla się, że praca seksualna to praca, a pracownice seksualne mają prawo do godnych warunków pracy i ochrony prawnej. Krytykuje się stereotypowe przedstawianie pracownic seksualnych w mediach i popkulturze.
Coraz większą uwagę zwraca się na problem handlu ludźmi i przymusowej prostytucji, co jest postrzegane jako naruszenie praw człowieka. Feminizm współczesny stara się walczyć o poprawę warunków pracy osób wykonujących pracę seksualną, lecz podkreśla też aspekt handlu ludźmi, i zmuszania kobiet do tychże praktyk. Dlatego film taki jak "Pretty Woman" budziłby dziś kontrowersje. Niestety romantyzuje on prostytucję, pokazując ją jako drogę do lepszego życia. A to brzmi nieco jak ignorowanie rzeczywistych problemów i zagrożeń związanych z tą pracą. Również obsypana statuetkami "Anora" próbuje przedstawić ścieżkę do bogactwa właśnie przez pracę prostytutki, ale tu nie ma happy endu, a dziewczyna, która myślała, że weszła do bogatej klasy oligarchów rosyjskich, ląduje tam, skąd przyszła.
Niestety najczęściej w takich filmach relacja romantyczna oparta jest na nierównościach. W "Pretty Woman" związek Vivian i Edwarda oparty jest na ogromnej nierówności finansowej i społecznej. W "Anorze" mamy ubogą pracownicę seksualną i syna bogatych Rosjan, który ma fantazję, by poślubić sex workerkę. Oba filmy można interpretować jako pewną gloryfikacja relacji, w której kobieta jest zależna od bogatego mężczyzny. "Anora" jednak pokazuje czym to się zwykle kończy, a "Pretty Woman" nie sugeruje nawet, że to iluzja. Dodatkowo, postać Vivian, granej przez Julię Roberts, choć sympatyczna, jest przedstawiona jako naiwna i potrzebująca ratunku, co utrwala stereotyp kobiety zależnej od mężczyzny. W 1990 roku może nikt nie zwracał na to uwagi, dziś - z pewnością byłoby to totalnie skrytykowane.
Julia Roberts, zapytana o to, czy film miałby szansę powstać w dzisiejszych czasach, odpowiedziała: „Myślę, że nie. To była bajka, a teraz nie sądzę, żebyśmy robili takie bajki”. Podobnie grający Edwarda w "Pretty Woman" Richard Gere, choć zawsze doceniał sukces filmu, wyrażał wątpliwości co do jego przesłania, podkreślając, że przedstawia on nierealistyczną wizję świata.
"Pretty Woman" odzwierciedla realia lat 90., kiedy to społeczne postrzeganie prostytucji i ról płciowych było inne niż obecnie. W dzisiejszych czasach film ten z pewnością wywołałby kontrowersje i dyskusje na temat seksizmu, nierówności i etyki przedstawiania pracy seksualnej w popkulturze. Współczesna widownia jest o wiele bardziej wyczulona na wymienione aspekty. Obsypana Oscarami "Anora" sięga do tego tematu głębiej i jej zakończenie przedstawia iluzję, w jaką uwierzyła dziewczyna. Z drugiej strony, całkiem realistycznie pokazuje ile władzy nad drugim człowiekiem może dać seksualna atrakcyjność. Sam reżyser "Anory", Sean Baker, mówił wywiadach, że "za pomocą seksu bohaterka odzyskuje moc, którą wcześniej straciła. To ona mówi, że wyraża zgodę na pocałunek lub nie".
"Anora" nie jest współczesną "Pretty Woman". Może się podobać lub nie, ale opowiada realnie o świecie, z którego rzadko da się uciec z rycerzem na białym koniu. A "Pretty Woman" to urocza bajka z pięknym uśmiechem Roberts. Lepiej w tę bajkę nie wierzyć, choć wciąż ogląda się z przyjemnością. Jak filmy Disneya.
Oczywiście płakałam wraz z główną bohaterką oglądając "Noce Cabirii" Felliniego z 1957 roku, opowiadającym o rzymskiej prostytutce, która pragnąc prawdziwej miłości decyduje się diametralnie zmienić swoje życie, ale skrzywdzi ją ktoś, kogo pokocha. Fellini wiedział, że trudno w realnym życiu o bajki. Jednak poza taką retoryką - bolesnej rzeczywistości kontra baśnie - powstał kilka lat temu film wspaniały, którego główny bohater też jest sex workerem. Mam na myśli "Powodzenia, Leo Grande".
Historia jest prosta. Nancy (Emma Thompson), emerytowana nauczycielka i wdowa, która przez całe życie miała tylko jednego partnera seksualnego (konserwatywnego męża) marzy o tym, by poznać czym może być seks. Ma mnóstwo kompleksów, ale przełamuje wstyd i postanawia wynająć przystojnego sex workera - Leo Grande (Daryl McCormack). Jest strasznie spięta, przedstawiając mu listę rzeczy, których chciałaby spróbować choć raz w życiu. Gdy Nancy czyta listę, widz umiera ze śmiechu, a jednocześnie ma mnóstwo ciepłych uczuć, współczucia i sympatii dla tej podstarzałej pani, która miała odwagę przyznać się do pragnień. Jednym z punktów jest "pozycja na pieska" - a mina Emmy Thompson, która to mówi - niepowtarzalna. Będzie to spotkanie, które obojgu da coś ważnego. Pozycja obowiązkowa! Oglądałam z przyjaciółką, byłyśmy zachwycone.