Społeczeństwo

Prezeska gorsza niż prezes? Jak używać feminatywów, by walczyć ze stereotypem niższej kompetencji kobiet

Prezeska gorsza niż prezes? Jak używać feminatywów, by walczyć ze stereotypem niższej kompetencji kobiet
Fot. 123rf

Dlaczego forma żeńska, czyli feminatywy, są takie ważne? Język powinien żyć, bo zastygnie jak beton. Wtedy uznamy, że pilotka to czapka, a nie kobieta za sterem boeinga, a ojcowie będą mówili synom: Nie płacz jak baba. Doktor Jacek Wasilewski, medioznawca, twierdzi, że w słowach zapisany jest stosunek do życia, szacunek dla płci. By zmienić na lepsze świat, trzeba zmienić język.

Twój STYL: Bez oporu mówimy: aktorka, nauczycielka, ale z prezeską czy ministrą już nam trudniej.

Jacek Wasilewski: Pozornie nie mamy problemu z używaniem feminatywów, ale z tymi, które wiążą się z wysoką pozycją społeczną – już tak. Tam, gdzie mówimy o zawodach dających prestiż, forma męska jest uważana za ważniejszą: sędzia, prokurator, adwokat. W zawodach, w których dominują kobiety, na ogół gorzej płatnych, nie ma problemu z używaniem feminatywów – nauczycielka, pielęgniarka. Nie słyszałem, żeby ktoś mówił: jestem panią pielęgniarz.

Forma żeńska: feminatywy – pani poseł? Nie, powinno być poślica!

TS: A choć istnieje słowo lekarka, wiele kobiet powie, że są lekarzami.

JW: Bo z męską formą wiąże się status, poczucie osiągnięcia. Gdy córka powiedziała w szkole, że chce się spotkać z dyrektorką, usłyszała: chyba z panią dyrektor. Córka zapytała więc, czy ów nauczyciel chciałby być nazywany „panem nauczycielką”? Słowo dyrektorka ciągnie w dół, do zawodów, które są mniej prestiżowe. Męska forma jest obroną przed odczuwanym z formami żeńskimi spadkiem  statusu. Ale sto lat temu było inaczej – była doktorka, lekarka, a nawet posełka.

TS: Dziś posłanka!

JW: A powinna być „poślica” – to słowo byłoby zgodne z duchem języka, jak prząśnica. Ale „poślica” źle się kojarzy.

Dlaczego powinniśmy upierać się przy feminatywach?

TS:  Czyli  powinnyśmy się upierać przy feminatywach.

JW: Jeżeli chcecie walczyć ze stereotypem niższej kompetencji kobiet – tak. Poczucie, że formy żeńskie obniżają kompetencje i szacunek, to chyba najlepszy argument, by się z nimi osłuchać. Im częściej będziemy ich używać, tym lepiej będziemy się z nimi czuć. W końcu zniknie skojarzenie, że coś, co związane z kobiecością, oznacza mniejsze kompetencje, mniejszą decyzyjność i skuteczność, mniejsze poczucie liderstwa. Jeśli może być aktorka, może być też prokuratorka i prezeska.

Argument przeciwko formie żeńskiej czyli feminatywom: za trudno się wymawia

TS: Mówię „architektka” i słyszę, że to się trudno wymawia.

JW: Język polski ma wiele wyrazów, które się trudno wymawia. Chociażby: chrząszcz brzmi w trzcinie. Nikt nie mówi „robak buczy w zaroślach”, bo tak jest łatwiej. Architektka czy chirurżka nie są trudniejsze od drżączki, stróżki, Pszczyny czy następstw kłamstw. Tego typu usprawiedliwienia mają racjonalizować przywiązanie do męskich form.

TS: Ale nawet w oficjalnych dokumentach czy ustawach jest profesor, doktor, a nie profesorka czy doktorka. Dokument – ważna rzecz!

JW: Te dokumenty nie są nam dane od Boga, ludzie je zapisali. Przypomnę, że podobnych argumentów używano, kiedy kobiety domagały się praw wyborczych: po co, skoro w dokumentach zapisani są mężczyźni?

Forma żeńska: walczmy o feminatywy, dotyczą połowy społeczeństwa!

TS: Ale męska perspektywa przejawia się nie tylko w braku feminatywów.

JW: Mamy zwrot „mieć jaja”, czyli być odważnym, czy „zachować się po męsku”. I „przyjąć coś na klatę”, jak piłkę w czasie meczu. A kobiety mogłyby woleć „rozwiązać” problem, a nawet „spruć” problem, zamiast przyjmować go na klatę. Podobnie z czasownikiem „olewać coś”. Używamy słów i zwrotów, które oznaczają męską perspektywę, nie zastanawiając się, że to punkt widzenia tylko połowy społeczeństwa. I że zasada: chłopaki nie płaczą, ustawia kobiety w gorszej pozycji, a mężczyznom zakazuje wrażliwości.

Forma żeńska – jak feminatywy zmieniają rzeczywistość

TS: Odwołanie do kobiecości nie wypada najlepiej – wspomnę: nie zachowuj się jak baba.

JW: Choć ostatnio w reklamach, szczególnie dotyczących sportu, pojawiły się hasła „Do it like a girl” (rób coś jak dziewczyna), które mają znaczyć super, cierpliwie i z determinacją, łamiąc ustalone konwencje. To jedna z prób odczarowania języka. Ale wciąż jesteśmy przez niego formatowani, mężczyźni też, dlatego powinniśmy krytycznie obserwować, co się w języku dzieje.

TS: Język reaguje na społeczne zmiany. Mówimy: osoba, gdy nie wiemy, czy ktoś chce być określony jako kobieta czy mężczyzna. I samodzielny rodzic, a nie samotny.

JW: Stwierdzenie samotna matka zakłada, że czegoś jej brakuje. A może jej niczego nie brakuje i ma się dobrze, bo wykaraskała się z przemocowego związku i wreszcie może odetchnąć pełną piersią? Dlaczego uważamy, że matka plus dziecko to niepełna rodzina? Mówiąc samodzielna matka, unikamy oceny, a nawet podkreślamy, że ta osoba daje sobie radę. Jeśli mówimy, że ktoś jest niepełnosprawny, opisujemy go ogólnie jako kogoś, kto nie daje sobie rady w życiu. Mówiąc: osoba z niepełnosprawnością, podkreślamy, że w pewnych kontekstach jej niesprawność nie ma znaczenia. Bo jeżeli ktoś jest szachistą, nie musi szybko biegać, prawda? Jakie znaczenie ma powiedzenie: niepełnosprawny szachista?

TS: Podobnie jest ze słowami gej czy homoseksualista.

JW: Tak, czasem jest to podkreślane, jakby kogoś definiowała przynależność do innej grupy zachowań i jego „inność” zaczyna dominować w tym, jak go widzimy. A jakie znaczenie ma fakt, że nauczyciel, sprzedawca czy kierowca jest homoseksualny? Czy w podobny sposób podkreślamy heteroseksualność? Czy mówimy: O, heteroseksualista, jak on może uczyć w klasie koedukacyjnej? Heteroseksualność nie wydaje nam się na tyle ważną cechą. Dlaczego więc homoseksualność ma takie znaczenie?

Zmiany językowe: jak mówić o osobach o innym kolorze skóry?

TS: A jak mówić o ludziach o innym kolorze skóry, by ich nie urazić?

JW: Powinniśmy się zastanowić, czy kolor skóry jest ważny. Albo kiedy jest ważny? Na pewno, gdy szukamy kogoś do roli w filmie. Ale takich sytuacji jest niewiele. Kolor skóry miał znaczenie, kiedy determinował pozycję społeczną. A teraz?

TS: Bez sensu jest mówienie o kimś Afroamerykanin, jeśli on  pochodzi na przykład z... Bydgoszczy.

Forma żeńska – feminatywy: czy określenie "Murzynka" jest obraźliwe?

JW: Typowa kalka językowa ze Stanów, gdzie językowa ostrożność jest szczególnie istotna.  Oczywiście słowo Murzyn niesie pejoratywne znaczenie, ale Afroamerykanin też nie jest dobry. Bo jaki to Amerykanin?

TS: Jak więc powiedzieć, kiedy potrzebujemy to zaznaczyć?

JW: Może ciemnoskóry? Podobnie jak mówimy czasem, że ktoś jest blady, np. Szwed z Północy. Zasadnicze pytanie brzmi: czy ważne jest dla nas w danym momencie określenie koloru skóry, czy człowieka? Wyobraźmy sobie, że ktoś w ten sposób dzieli świat na „płaskostopców” albo „długoszyich”. Jeśli chcemy być uważani za tolerancyjnych, nie podkreślajmy inności tam, gdzie nie jest to konieczne.

Forma żeńska – feminatywy: kiedy język szufladkuje

TS: I nie mówmy: żydzić, cyganić, oszwabić...

JW: Język niesie z sobą stereotypy, szufladkuje. Animozje między grupami społecznymi mogły dawno zaniknąć, a w języku wciąż trwają, dlatego tak ważna jest świadomość językowa, wyczulenie na wymowę różnych słów. Jeśli coś ma negatywną konotację, trzeba starać się ją zmieniać. Na przykład nie mówimy już niewiasta.

TS: Dlaczego?

JW: Bo niewiasta to „ta, o której się nie wie”. Dotyczyło to kiedyś synowej, nowej w rodzinie, traktowanej nieco gorzej, póki nie urodziła syna. Poza tym kobiety kiedyś były uważane za głupsze tylko dlatego, że nie wolno im było się uczyć.

TS:  Na leworęcznych mówiło się mańkut    niezbyt ładnie.

JW: Jeszcze 50 lat temu leworęczność była uważana za skazę, kazano dzieciom pisać prawą ręką. Dzisiaj leworęczność przestała być problemem, niektórzy ludzie tak mają i już. Ale zostało w języku: wstać lewą nogą, ktoś jest lewy, brać coś na lewo, chociaż już nie postrzegamy leworęczności jako czegoś, co czyni człowieka ułomnym i co należy zmienić. Drugi przykład? Masturbacja, nazywana kiedyś samogwałtem, a przecież gwałt wiąże się z przemocą. Dzisiaj wiadomo, że masturbacja jest istotnym etapem w rozwoju seksualności i słowo to przyjęło się, chociaż mnie nie bardzo się podoba.

Język a seksualność

TS: W naszym języku w ogóle mamy problem z  nazywaniem spraw intymnych. Albo jest zbyt infantylnie albo naukowo.

JW: W czasach Reja i Kochanowskiego mieliśmy bogatą metaforykę ogrodniczą dotyczącą „tych spraw”. Mówiliśmy, że mamy kozik i łączkę, którą trzeba kosić – miłe określenia związane ze wspólną  pracą. Potem przyszła wojenna metaforyka związana ze zdobywaniem i wiktoriańska obyczajowość, że lepiej w ogóle na ten temat nie mówić. Chyba że w gabinecie lekarza.

TS: Nie da się mówić z polotem, używając słowa wagina...

JW: Wagina nie jest nasza polska, a poza tym wagina jest w środku. Lepsza jest pochwa.

TS: I mamy ładne słowo łechtaczka. Wiadomo, do czego służy, i nie musimy używać strasznego clitoris.

JW: To chyba jedyna taka funkcjonalna nazwa, która dobrze oddaje, do czego służy narząd. Język polski nie funkcjonuje dobrze w seksualności i Polak próbuje się porozumiewać słowami typu: wyżej, niżej, mocniej, słabiej...

TS: Rozmaite nie do końca poprawne formy gramatyczne wchodzą do uzusu, czyli do języka używanego na co dzień. Mówimy: w radiu, w studiu, chociaż kiedyś uważano, że to słowa nieodmienne. A czy ta zasada może dotyczyć moich ulubionych trzech błędów: „poszłem”, „włanczać”, „wziąść”? Zostaną w końcu zaakceptowane, bo wiele osób tak mówi?

JW: Rada Języka Polskiego nigdy się na to nie zgodzi. Radio i studio to po prostu obce słowa, które zaznaczały swą obcość przez nieodmienność, ale ponieważ język polski ma silną gramatykę, okazało się, że łatwiej i bardziej naturalnie będzie je odmieniać. Może kakao jest trochę trudne, ale...

TS: Makao i po makale!

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również