Gabriela Muskała debiutuje w roli reżyserki. W filmie "Błazny" opowiedziała o zawodzie, który zna i kocha od lat. O aktorstwie. Co w nim najtrudniejsze?
Porzucisz zawód aktorki dla reżyserii?
Kiedyś aktorstwo dzieliłam z pisaniem. Najpierw to były sztuki teatralne, potem scenariusze. Teraz dołożyłam sobie jeszcze reżyserię. I tak, to wspaniałe doświadczenie, ale aktorstwa na pewno nie poświęcę. Zbyt kocham ten zawód, piękny choć tak bardzo trudny..
Zmęczyła Cię reżyseria "Błaznów"?
Spędziłam 4 lata z tym projektem. To film, który zrobiłam razem z moimi studentami. Po nakręceniu „Błaznów" i po kilku wcześniejszych latach zajęć z młodymi aktorami, zrezygnowałam z nauczania w Szkole Filmowej w Łodzi. Dziekan wydziału aktorskiego powiedział, że mogę wrócić, kiedy tylko zechcę. Ta deklaracja jest dla mnie bardzo ważna. "Błazny" były wymagające, oddałam się temu filmowi całkowicie. Przy "Fudze" było podobnie. Na tym scenariuszu uczyłam się tworzenia filmowej opowieści, uczestniczyłam też w międzynarodowych scenariuszowych warsztatach. Kobietę z fugą dysocjacyjną, która była dla mnie inspiracją, zobaczyłam w programie tv w 2005 roku, a premiera filmu w Cannes była w 2018. To 13 lat. Samo pisanie scenariusza zajęło mi 6 lat,. Scenariusz „Błaznów” powstawał już przez niecały rok. Praktyka pisania trudnej "Fugi" sprawiła, że teraz było mi łatwiej.
Czy teraz, jako reżyserka "Błaznów", kontrolowałaś każdy etap ich powstawania?
Nie wyobrażam sobie inaczej. Zbieranie materiałów, pisanie, przedprodukcja, zdjęcia, postprodukcja - nadzorowałam cały proces powstawania filmu. To wszystko trwało długo. Ten czas i to do-świadczenie dało mi niezwykłą lekcję - m.in. świadomość, że my, aktorzy jesteśmy tylko elementem filmowej układanki, a nie najważniejszymi ludźmi w ekipie. Oczywiście, że widz ogląda później na ekranie tylko nas, ale na to nasze istnienie, i jego jakość, pracuje wiele osób.
"Błazny" są o aktorach kończących szkołę teatralną, ale też o Tobie, prawda?
Tak. Ja kończyłam Filmówkę ponad 30 lat wcześniej. Oczywiście moje doświadczenie dotyczyło innej rzeczywistości, tej z początku lat 90. Opowiadam w "Błaznach" o aktorskich decyzjach, frustracjach i dylematach ze współczesnego świata, ale dołożyłam kilka klocków też ze swoich wspomnień. Wiele się zmieniło przez 30 lat. Śladem po moich wspomnieniach jest na przykład scena fuksówki. Trójka młodych, przerażonych fuksów stoi naprzeciwko wrzeszczącego na nich, starszego kolegi... Oni nie maja świadomości, że mogą powiedzieć: „Spadaj”, że mogą odejść. To było moje doświadczenie. Rok, z którym robiłam "Błazny" jeszcze miał fuksówkę. Nie przypominała już na szczęście fali w wojsku, jak za moich czasów. Chciałam tą scenę zwrócić uwagę na codzienność niechlubnych zdarzeń, które miały miejsce kiedyś i - mam nadzieję - na zawsze już odeszły w niebyt.
Ten film opowiada też o manipulacjach, jakim poddaje się aktorów, by wydobyć z nich odpowiednie emocje...
Tak, pod warstwą fabularną, gdzie jest i kryminał i skomplikowany czworokąt miłosny, opowieść o wspólnocie młodych aktorów, i ich wchodzeniu w dorosłość…snuje się też historia o przekroczeniach i manipulacjach. I o mozolnym procesie budowania roli. Najlepszym tego przykładem jest główny bohater Olo, którego gra Sebastian Dela. Olo jest młodym aktorem, który początkowo myśli, że z blantem w ustach, bezkosztowo, może się prześlizgnąć przez studia, swój zawód i pewnie całe życie. Pod tą pozą ukrywa jednak wielkie kompleksy i wrażliwość. Okazuje się, że w pracy nad rolą będzie musiał coś poświęcić i coś przeżyć, by dotknąć prawdy granej przez siebie postaci.
Studenci którego roku grają w „Błaznach"?
Ostatniego - to był ich dyplom filmowy na zakończenie studiów. Poznaliśmy się, kiedy byli na drugim roku. Miałam z nimi łączone zajęcia - wydział aktorski z reżyserskim i scenariopisarskim. Zajmowaliśmy się reportażem. Studenci sami pisali sceny, reżyserowali i grali. Dbałam o to, by często się zamieniali - na przykład reżyserzy grali, scenarzyści reżyserowali a aktorzy pisali. To ważne, doświadczenie dla nich, uczące elastycznego myślenia, świadomości, choćby ile w scenie można wykreślić, i jak wyłapać tzw. tekstową "watę", która nic nie wnosi, a którą np. można zastąpić spojrzeniem. Rok później, na ich trzecim roku zajmowaliśmy się już tylko tematem filmu. To bardzo ciekawy rocznik. Obserwując ich podczas pracy nad "Błaznami", miałam wrażenie, że są dojrzalsi niż ja w ich wieku trzydzieści lat temu. Mówi się, że to pokolenie smartfonów i mediów społecznościowych, a ja spotkałam w Filmówce wrażliwych, inteligentnych, mądrych młodych artystów, świadomych, czego ten zawód wymaga. Potrafią stawiać granice, choć jednocześnie są bardzo otwarci. Działają, piszą sztuki, wiersze, reżyserują. Ktoś założył agencję aktorską i zatrudnił kolegów. Nie siedzą i nie czekają. Nam powtarzano: "siedź w kacie a znajdą cię”.
To widać w filmie, ich otwartość...
Piękne słowa usłyszałam po pierwszej projekcji "Błaznów" od debiutującej również w naszym filmie producentki wykonawczej. Wcześniej umawiała dla aktorów transport na plan, ustalała ich warunki pracy itd. I, jak powiedziała, wydali jej się trochę roszczeniowi, skupieni na sobie, egotyczni. Po tym filmie zobaczyła ich z zupełnie innej perspektywy. Zrozumiała, jak trudny, wywracający psychikę do góry nogami, mamy zawód. I że to skupienie na sobie, ten pozorny egoizm, to nic innego jak ochrona siebie, by nie oszaleć w ciągłej eksploatacji naszej wrażliwości i naszych emocji.. Myślałam, że zrobiłam hermetyczny film o aktorskim środowisku, a jego przekaz okazał się nie-zwykle uniwersalny. Wiele razy na festiwalach słyszałam, że to po prostu film o ludziach i wielu widzów utożsamia się z bohaterami.
Mówisz, że zmieniło się studiowanie i zmienili się przez kilka dekad sami studenci...
Dziś już studenci wiedzą gdzie są ich granice i znają swoje prawa, a profesorowie, który mieli ciągoty, by te granice przekraczać, już się kontrolują. Za moich czasów, i nawet niedawno jeszcze, różne przekroczenia, nie tylko w szkołach teatralnych były akceptowane i zamiatane pod dywan.
Wtedy nikt nie odważył się iść z taką historią do mediów?
Pamiętam te emocje z własnego doświadczenia sprzed lat. Kiedy sama to przeżywałam, lub widziałam przekroczenia dotyczące kolegów, nie przechodziło mi do głowy, że można to zgłosić. Nikomu nie przychodziło to wtedy do głowy. Profesorowie byli dla nas bogami. Jeszcze niedawno, tuż przed rewolucją w szkołach artystycznych, usłyszałam takie zdanie, że studenci wydziału aktorskiego muszą doświadczać różnych sposobów traktowania, bo jeśli tu będzie się ich tylko głaskać, to wyjdą do świata nieprzygotowani, słabi, i brutalność tego zawodu ich złamie. Szkoła miała ich rzekomo uodpornić. Przecież to czyste przyzwolenie na przemoc.
Na szczęście powstają o tym artykuły i filmy.
Poza "Błaznami" powstał tez m.in. film "Utrata równowagi" - także o przemocy w aktorskim środowisku studenckim . Choć mój film nie jest tylko opowieścią o przemocy i manipulacji - to zaledwie jeden z wątków. „Błazny” przede wszystkim opowiadają o naszym zawodzie, o dojrzewaniu w nim do samodzielności i niezależności.
Kiedy aktor dojrzewa?
Kiedy zrozumie kim jest i to przyjmie, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Kiedy nie tylko zaakceptuje swoje wady ale zrozumie, że wszystko co w nim brzydkie, głupie, żałosne i słabe jest jednocześnie jego największym potencjałem. Gramy przecież ludzi, a ludzie są nie tylko mądrzy i piękni. Mój proces dojrzewania, pracy nad sobą, przytulenia siebie, także ciągle trwa. Dość długo jako aktorka miałam większe poczucie własnej wartości niż jako człowiek, kobieta.
Jako aktorka szybko zostałaś doceniona.
Tak, to prawda. Choć to była na początku dość wyboista droga. Zanim dostałam się do szkoły teatralnej, a zdawałam trzy razy, otrzymywałam nagrodę za nagrodą na różnych przeglądach teatrów jednego aktora. Monodram to najtrudniejsza forma teatralna, na którą odważają się jedynie bardzo doświadczeni aktorzy. A ja zrobiłam dwa monodramy, jeszcze jako licealistka. Nagrody za nie, po-zwalały mi się nie poddawać, kiedy oblewałam kolejny wstępny egzamin. Na festiwalach słyszałam, że jestem już gotową aktorka, czytałam w recenzjach, że Bernharda gram lepiej niż Tadeusz Łomnicki…a na egzaminach wstępnych, w tym samym czasie, że się do tego zawodu nie nadaję.
Nagrody są zatem ważne…
Ważne i potrzebne. Dostałam ich w życiu naprawdę dużo, koledzy w teatrze śmiali się kiedyś, że mam więcej nagród niż ról na koncie. Ale mnie nigdy nagrody nie przewróciły w głowie. I nie jest w stanie tego zrobić żaden sukces. Docenienie nie robi z nas lepszych od innych. To bardzo uskrzydlające potwierdzenie słuszności naszych wyborów. A nagroda za nasze poświęcenie, za nasz talent i ciężką pracę pozwala nam poczuć, że to co robimy jest dobre i ważne, nie tylko dla nas samych..
"Błazny" w reż. Gabrieli Muskały w kinach od 13 grudnia