Portret

Agata Wątróbska i Janusz Chabior, czyli opanujemy ten chaos

Agata Wątróbska i Janusz Chabior, czyli opanujemy ten chaos
Fot. Martyna Galla/Van Dorsen Artists

Po dwóch  latach znajomości Janusz  Chabior i Agata Wątróbska  wzięli ślub. I pewnie będą żyli długo i szczęśliwie, bo jak mówią  ich znajomi – tęsknili za sobą. Nawet się nie znając.

Agata Wątróbska:  Budzimy się. Do naszej sypialni wpada kilka połamanych promieni słońca. Otwieram oczy i słyszę ten charakterystyczny, ciepły głos: „A pani to na tym turnusie od kiedy, bo nie kojarzę?”. Cudownie jest rozpocząć dzień od śmiechu. W domu rzadko jestem Agatą. Mam kilka imion i zawodów, oczywiście wymyślonych przez Janusza. Ale kto z kim przestaje, takim się staje, więc i on przy mnie dorobił się kilku profesji. Uwielbiam jego poczucie humoru. Po co gasić światło w normalny sposób, jeśli można pełznąć w kierunku włącznika 15 minut albo wykładać papier toaletowy na półkę bez użycia rąk. Każdego dnia ma jakiś wylew, zawał lub drętwieje mu noga. Mówię: „Wygłupiaj się, kiedyś naprawdę będziesz potrzebował pomocy, a zanim ci uwierzę, stracimy te cenne pierwsze minuty”. 

Z Januszem poznaliśmy się na planie etiudy filmowej „Udając ofiarę” w reżyserii Joanny Satanowskiej, która zresztą jest dziewczyną Nikodema, syna Janusza, montażysty tego filmu. Grałam młodziutką policjantkę, miałam podkochiwać się w swoim zwierzchniku, czyli Januszu. Chyba za bardzo weszłam w postać, bo trzyma mnie do tej pory. To, że jest między nami 18 lat różnicy, nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Nie odczuwamy tego. Każde z nas ma swój bagaż doświadczeń, dużo przeszło, było w kilku związkach. Dobrze zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy idealni. Każde z nas ma własną wizję i zdanie na dany temat. Choć zawodowo bardzo się cenimy i liczymy ze swoim zdaniem. Fajnie, że oboje jesteśmy aktorami. Wiemy, z jakim stresem, a niekiedy rozczarowaniem wiąże się ten zawód. Cenimy sobie to, że możemy wrócić do domu i przy drugim bez ogródek wyrzucić swoje frustracje albo otworzyć wino i opić sukces. Naturalne jest, że siedem dni przed premierą to tak zwany tydzień specjalnej troski. Jedno musi odciążyć drugie, biorąc na barki problemy dnia codziennego. Pamiętam, jak na początku naszego związku Janusz przywiózł do Teatru Dramatycznego, w którym przygotowywałam się do premiery, własnoręcznie ugotowany „przedpremierowy zestaw żywieniowy”.

On jest prawdziwym, zdecydowanym facetem. Jeśli już coś postanowi, to tak będzie. Kiedyś ni stąd, ni zowąd powiedział: „Na Sycylii się tobie oświadczę”. Wow, oszalałam ze szczęścia. Na wyjazd spakowałam mnóstwo fantastycznych i niepraktycznych ciuchów oraz niewygodnych butów. Chciałam być gotowa na oświadczyny w każdej sytuacji. Na plaży, w czasie obiadu, podczas kolacji i po niej. Żyłam w napięciu. Po tygodniu, wykończona 40-stopniowym upałem i reżimem „wyglądowym”, odpuściłam, a on właśnie wtedy postanowił to zrobić. W Corleone. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu, ubrana w najgorsze ciuchy, czerwona jak burak, spocona i ledwo łapiąca oddech, jak ryba bez wody, powiedziałam „tak”.

Kiedy pierwszy raz odwiedzaliśmy z Januszem mój rodzinny Przemyśl, szczerze mu współczułam. Takie sytuacje zawsze są stresujące, ale o wiele bardziej, kiedy ma się wielką rodzinę. Na szczęście szybko stopniały pierwsze lody. Wrażeń oraz imion do zapamiętania było tyle, że biedak wieczorem padł na łóżko jak zabity. Ja miałam nieco łatwiej. W Legnicy w drzwiach pięknego starego domu przywitała mnie przeurocza pani Maria i od razu zaczęła nas karmić. Zjadłam niemożliwą ilość przepysznych ruskich pierogów i podobnie jak Janusz w Przemyślu – padłam. 

Pandemia dała nam czas na urządzenie nowego mieszkania i pomogła wprowadzić dwa życiorysy pod jeden dach. Obowiązki domowe podzieliły się w naturalny sposób. Janusz częściej gotuje, bo wychodzi mu to bardzo dobrze. Ja sprzątam.

Niesamowite jest to, że pamiętamy masę tekstów z różnych spektakli, a domowe sprawy organizacyjne nas przerastają. W mieszkaniu mamy mnóstwo zeszycików, teczek, kalendarzy, w których zapisujemy, co, gdzie i kiedy mamy zrobić, ale to nie pomaga. Janusz na przykład ma miliard pudełek, w których są miliardy mniejszych pudełek – po to, żeby wszystko było uporządkowane. Układa je, chowa, a potem zaraz ich szuka. Ale największą zmorą jest wychodzenie z domu. Jeszcze nam się nie zdarzyło wyjść i nie musieć po coś wracać. Najpierw Janusz, potem ja. Następnego dnia to samo, tylko w odwrotnej kolejności. Klucze, dokumenty, komórki potrafią się chować. A na to wszystko patrzy nasz przemyski chuligan Batman i tylko kiwa głową.

Kiedyś, gdy nie byliśmy jeszcze razem, często przesiadywałam u moich przyjaciół Zuzy Grabowskiej i Pawła Domagały. W ich przepełnionym miłością i humorem domu mama Pawła, Zosia, pocieszała mnie, mówiąc: „Agatka, pamiętaj, długie czekanie – pyszne śniadanie”. Oj, miała rację. Idę pobiegać.

Agata Wątróbska – aktorka związana z Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Nagrodzona na Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu za rolę w spektaklu „Miłość od ostatniego wejrzenia” w reżyserii Iwony Kempy. Telewizyjnej publiczności znana jest z seriali, m.in. „Prokurator” i „La La Poland”, na koncie ma też role w filmach, m.in. „Wojna polsko-ruska” i „Ki”. Współpracuje z Kabaretem Moralnego Niepokoju i Kabaretem na Koniec Świata.

 

Janusz Chabior: Ludzie czytają amerykańskie podręczniki na temat szczęścia i sukcesu, wytyczają cele, ale nie zawsze je osiągają. Czyżby linia naszego życia była ustalona gdzieś w gwiazdach? Filozofowie się pocą, łby pękają, a odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. Każdy ma swoją teoryjkę na ten temat. Ja też. Może nie jest specjalnie wykwintna, ale w prostocie siła. Rodzisz się i dostajesz taką małą szpulkę i tak ją sobie rozwijasz. Nie wiesz, ile tam nitki jeszcze zostało i jaki będzie miała kolor. Chyba dostałem nie najgorszą. Udało mi się zrobić jakąś tam karierę, utrzymuję się z wykonywanego zawodu, i poznałem Agatę. Chabior szczęściarz.

Pierwszy raz spotkałem ją na planie filmowym siedem lat temu. Grała policjantkę. Pogadaliśmy, zagraliśmy, co trzeba, pomogłem jej ustawić GPS w jej nowym telefonie i tyle. Po roku spotkaliśmy się znowu przed kamerą. Była trochę bardziej zamyślona, trochę smutniejsza. Zagrała swoją rolę i szybko się pożegnała. Jak się dowiedziałem, powodem takiego zachowania była śmierć jej taty. Minęło parę lat, przyszedł sylwester 2018. Grałem w tym dniu spektakl w Teatrze 6. piętro. Padła propozycja, że potem zostajemy w teatrze i wspólnie witamy nowy rok. Wśród gości była i ona. W mocnym makijażu i okularach, na początku jej nie poznałem. Zatańczyliśmy jeden taniec, drugi i jakoś tak mocno przykleiliśmy się do siebie. Świetnie się bawiliśmy, i to całkiem długo. Chyba się nawet pocałowaliśmy. Zadziałał w końcu ten GPS, który jej siedem lat wcześniej nastawiłem. Chabior szczęściarz. 

Jednak nie było łatwo. Ona jest rozsądną dziewczyną i trzyma facetów na dystans. Gdy zaczęliśmy już być ze sobą na serio, wolała, żebym przyjeżdżał do niej na Bielany. Moje mokotowskie studio raziło ją artystycznym nieładem. W końcu wziąłem walizkę, psa Batmana (który tak jak Agata jest z Przemyśla) i wprowadziłem się do niej. I zamieszkał Wodnik z Bykiem. Na początku iskrzyło nieustannie. Twardo broniliśmy naszej wolności, niezależności i przyzwyczajeń. Agata często się martwi, ja trochę mniej. Jej strachy i mój optymizm dają nam stabilność, bo bilans musi wyjść na zero, jak śpiewał Jan Kaczmarek. Ona lubi harmonię i równowagę, mojej duszy bliższy jest artystyczny bałagan. Lubię gotować, a ją irytuje, że zostawiam w kuchni brudny talerz. Wybucha sprzeczka. Jednak ma ona wymiar majowej burzy z piorunami, po której szybko wychodzi słońce. 

Jest bardzo rodzinna. Blisko związana z mamą, rodzeństwem, codziennie dzwonią do siebie. Poznałem już ten wielki podkarpacki klan. Dużo tam miłości, a gościnność taka, że po każdej wizycie do Warszawy wraca dwa kilo więcej Chabiora. 

Kupiliśmy wspólne mieszkanie. Mamy taras, kwiatki, drzewka i… moskitiery. Agata gołymi rękami może wykopać studnię na pustyni, a jest bezbronna i przerażona, gdy staje twarzą w twarz z pająkiem. I wtedy spada na mnie przykry obowiązek wyproszenia wielonoga z domu. Czasem taki drań pozostaje głuchy na perswazję i wtedy nie mam wyboru – muszę użyć siły. Mówię jej wtedy, że jeśli rzeczywiście istnieje życie pozagrobowe, te wszystkie zgniecione dusze przyjdą kiedyś do mnie z pretensjami. Nie spotkałem też jeszcze takiej kobiety, która by potrafiła hipnotyzować urządzenia elektroniczne do tego stopnia, że całkowicie bzikują. Pocieszałem ją, że teraz, kiedy jesteśmy razem, to się zmieni. Opanujemy ten chaos. Niestety przeniosło się „to” na moje urządzenia! No cóż, z magnetyzmem serca nie wygrasz.

Jestem aktorem z trochę dłuższym stażem, ale nie staram się być jej „agentem”. Od lat jest aktorką Teatru Dramatycznego w Warszawie i stworzyła tam wiele dobrych ról. Gdy śpiewa, moje serce bije mocniej. Jest otwarta, radosna, lubi żartować. Połączyło nas też absurdalne poczucie humoru, takie montypythonowskie. Pandemia otworzyła nas na nowy rodzaj aktywności – nagrywamy „Ja, moja garderoba i goście”. Agata jest Panią Redaktor, która przeprowadza wywiady z ofiarami losu. Ja byłem już w tym programie m.in. jako Człowiek, który hoduje pomidora na czole. Program wrzucamy na Instagram i Facebooka. Masa ludzi gratuluje nam i dziękuje za świetną zabawę. Fajnie, że tyle osób ma podobne poczucie humoru.

Agata jest uczulona na kłamstwa. Jej bezpośredniość nieraz sprawia problemy. Ja czasami robię uniki. Ona jest bezkompromisowa, dlatego oprócz miłości ma mój szacunek. Poza tym jest empatyczna. Każdemu chce pomagać, ciągle wysyła pieniądze na różne zbiórki. Jestem niewierzący, ona jest praktykującą katoliczką. Będąc kompletnie różni, trafiliśmy na siebie i jesteśmy szczęśliwi. Zaręczyliśmy się na Sycylii. W Corleone. Były mafia, wino, chleb i oliwa. W czerwcu wzięliśmy ślub. Nie było hucznego wesela. Po zaślubinach były pizza i białe wino. Kiedy rano patrzę na Agatę, jak jeszcze śpi, z rękami nad głową „na Ramzesa”, myślę sobie: „Jak ja tę dziewczynę kocham”. Chabior szczęściarz.

Janusz Chabior – aktor; przez lata związany z TR Warszawa, obecnie współpracuje z Teatrem 6. piętro i Teatrem Imka. Wielokrotnie nagradzany za rolę Wiktora w spektaklu „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka. Ekranizacja tej sztuki przyniosła mu też nagrodę na festiwalu w Gdyni w 2010 r. Zagrał w ponad stu filmach, m.in. „Służby specjalne”, „Pitbull”, „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Ma syna Nikodema, montażystę filmowego.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 08/2020
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również