Wywiad

Agnieszka Grochowska: "Szczęście trzeba prowokować"

Agnieszka Grochowska: Szczęście trzeba prowokować
Agnieszka Grochowska, bohaterka styczniowego numeru PANI
Fot. Bartek Wieczorek

Ambitna. Autentyczna. Zawsze wierna sobie w życiu  i w aktorstwie. Mówi wprost, co myśli, i potrafi przyznać się do błędów. Również w macierzyństwie. Z Agnieszką Grochowską rozmawiamy o tym, z jakimi wyzwaniami wiąże się wychowywanie dorastających dzieci. 

Agnieszka Grochowska o synach i roli w filmie "Brat"

PANI: Ile lat mają twoi synowie?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Dziewięć i trzynaście.

To tyle, ile Dawid i Michał, dzieci twojej bohaterki w „Bracie” Macieja Sobieszczańskiego. Agnieszka jest pielęgniarką z małego miasta i samodzielną  matką, która ledwo wiąże koniec z końcem. Co prawda ma męża, ale w więzieniu. Choć nie jest to sytuacja  częsta, problemy, z którymi Agnieszka  mierzy się w macierzyństwie, zna  każda z nas, niezależnie od życiowych  okoliczności. Jakie pytania zadałaś  sobie po pracy nad tym filmem?

Dużo ich było, bo trudno patrzeć na tę historię z bezpiecznego dystansu. To nie jest opowieść o patologicznej rodzinie czy o ludziach z marginesu, po której można z zadowoleniem stwierdzić, że „my tacy nie jesteśmy, nas to nie dotyczy”. Bohaterka, która zapewne celowo jest moją  imienniczką, wykonuje inną pracę i funkcjonuje w innym środowisku, ale jestem  w stanie poczuć jej problemy, w jakimś stopniu ją zrozumieć. Chociaż nie od początku tak było. Po pierwszym czytaniu scenariusza miałam wątpliwości, czy potrafię zagrać kogoś, kto bije dziecko kablem od PlayStation. Dopiero podczas prób zrozumiałam, że moja bohaterka nie jest sadystką, tylko kobietą, która stoi nad przepaścią. Ona już nie daje rady i kiedy emocje biorą górę, posuwa się do rękoczynów. I choć nie bronię tego, że uderzyła swoje dziecko - bo to zawsze, w każdych okolicznościach jest nieakceptowalne - to rozumiem, że jej zachowanie jest efektem totalnej bezradności. A wracając do pytania, to paradoksalnie wniosek, który wyciągnęłam z pracy nad „Bratem” jest taki, że być może za bardzo próbuję chronić swoje dzieci, być może trzymam je w szklarnianych warunkach i robię im tym jakąś krzywdę. 

Rzeczywiście zaskakujący…

Pokolenie moich rodziców nie rozmawiało z dziećmi o wielu sprawach, nie zawsze brało pod uwagę nasze zdanie, bo „dzieci i ryby głosu nie mają”. Takie były czasy, tak się wtedy wychowywało. Dlatego sama, zapewne chcąc załatać jakąś własną „dziurę”, okazuję synom bezwzględny szacunek. Nieustannie z nimi rozmawiam, chucham i dmucham na ich emocje. Ale zastanawiam się, czy to momentami nie idzie za daleko. Może w moich próbach bycia dobrą mamą roztaczam nad synami zbyt dużą opiekę, za bardzo ich w różnych rzeczach wyręczam. A przecież chciałabym wychować ich na sprawczych, silnych ludzi potrafiących poradzić sobie ze światem, który nie zawsze jest miły.

Agnieszka Grochowska o zmianach, jakie zaszły w podejściu do wychowania dzieci

Pokolenie 40+ próbuje być w swoim rodzicielstwie inne, ale jaki to przyniesie efekt?

Chyba wszyscy zadajemy sobie to pytanie. Pomysł, żeby przychylić dzieciom nieba i usunąć każdą przeszkodę z drogi jest kuszący, ale niebezpieczny. Mnie się zawsze wydawało, że nie popadnę w taką skrajność. Czy na pewno mi się to udało? Dzisiaj, kiedy spoglądam wstecz, wydaje mi się, że mogłam synom stawiać większe wymagania i czasem tupnąć nogą. Może np. powinnam powiedzieć: „Musisz iść na ten trening”, zamiast odpuszczać. Nie wiem… Za sukces mogę uznać, że moje dzieci czują się kochane, że potrafią mówić, co myślą i czują. Życzyłabym sobie, żeby kiedyś, jak już wyjdą z domu, chłopcy znali swoją wartość. Ja im próbuję ją uświadamiać, tylko oni dojrzewają i nie przychodzą już ze wszystkim do mamy. Zaczynają mieć swoje sprawy, problemy, tajemnice. Dlatego macierzyństwo wraz z upływem czasu staje się trudniejsze. Ale  na pewno zawsze tak było. 

Często, kiedy zostajemy matkami, zaczynamy inaczej patrzeć na własnych rodziców. Też tak masz?

W powtarzanym od pokoleń frazesie: „Jak będziesz mieć własne dzieci, to zobaczysz”, jest jakaś uniwersalna prawda. Ja dziś rzeczywiście rozumiem, że moi rodzice robili wszystko najlepiej, jak umieli w tych warunkach, w których funkcjonowali, i z tym bagażem, który sami dostali. Uświadomienie sobie tego było dla mnie uwalniającym doświadczeniem, pozwoliło wiele wybaczyć. Bo okazuje się, że życie nie jest ani takie proste, ani czarno-białe. Ale najważniejsze, że jutro jest kolejny dzień i mamy szansę dokonać jakiejś zmiany.

Agnieszka Grochowska o dojrzałości i marzeniach

W sylwestra kończysz 46 lat. Dociera już do ciebie świadomość, że życie to zamknięta całość?

Zawsze ją miałam. Ale teraz mam też poczucie, że jestem w dobrym miejscu. Oczywiście zadaję sobie wiele pytań, mam wiele wątpliwości, ale jest we mnie ciekawość, która napędza mnie do działania. Urodziłam dwójkę wspaniałych dzieci, w zawodzie pracuję już ponad 20 lat i zagrałam w wielu filmach, przeżyłam wiele różnych przygód, byłam w różnych krajach, na różnych planach, więc mam poczucie, że wiele mi się w życiu udało. A jednocześnie nie osiadam na laurach i kiedy idę do pracy, cieszę się jak dziecko. Na planie lubię żartować i się wygłupiać, wszędzie mnie pełno. Niektórzy śmieją się, że chyba mam ADHD. Pewnie mam, nie wiem. (śmiech) Ale ja naprawdę lubię moje życie, lubię moją pracę i mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna.

Ostatnio masz do tego powody. Powiedziałaś, że jeśli miałabyś wybrać jeden tytuł, który mogłabyś pokazać Meryl Streep, byłby to „Brat”. To jeden z najlepszych filmów w twoim dorobku.

To oczywiście pozostanie tylko w sferze marzeń, ale staram się wybierać projekty, w które wierzę. Teraz mam większy komfort przebierania w rolach, ale nawet na początku drogi zawodowej nie przyjmowałam propozycji tylko ze względu na pieniądze czy szansę zrobienia tzw. kariery. Bo bałam się, że w tym czasie ucieknie mi coś wartościowego. Poza tym nie interesowała mnie popularność, od której można odcinać kupony. Chciałam grać w fajnych rzeczach, przenosić na ekran fajne scenariusze, pracować z fajnymi ludźmi. I miałam w sobie wystarczająco dużo idealizmu oraz determinacji, żeby czekać na takie projekty. Czasem czekałam tak długo, że całymi tygodniami stać mnie było tylko na jedzenie gotowanej kaszy gryczanej. (śmiech) Budowałam pozycję zawodową powoli i konsekwentnie, ale to nie był żaden sprytny plan. Kierowałam się intuicją i chciałam być ze sobą w zgodzie. Nadal chcę. 

Co jeszcze pozostaje w strefie marzeń? Czego sobie życzysz w te urodziny?

Marzą mi się zagraniczne projekty, rola w filmie braci Dardenne czy Paola Sorrentina. Czuję, że odnalazłabym się w ich świecie. Żeby te fantazje się spełniły, muszę zacząć działać, bo nie wierzę w powiedzenie, że siedź w kącie, a znajdą cię. Ale już sama odpowiedź na pytanie, czego pragnę, to dobry pierwszy krok. Nawet jeśli dziś realizacja tych marzeń wydaje się poza zasięgiem. Bo szczęście trzeba prowokować.

Cały wywiad w najnowszym numerze PANI.

Kim jest Agnieszka Grochowska?

AGNIESZKA GROCHOWSKA - W sylwestra, 31 grudnia, skończy 46 lat. Warszawianka, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Rozgłos przyniosła jej w 2003 r. „Warszawa", w której zagrała, mając 24 lata. Rok później wystąpiła w „Pręgach” Magdaleny Piekorz, a za rolęTani otrzymała pierwszą nominację do Orła. Nagrodę zdobyła dwa razy, za „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego w 2013 r. oraz „Kosa” Pawła Maślony w 2024. Aktorka trzykrotnie została wyróżniona także na festiwalu w Gdyni – za „Trzy minuty. 21:37” Macieja Ślesickiego, „W ciemności” Agnieszki Holland oraz „Obce niebo” Dariusza Gajewskiego. Głośno było też o jej interpretacji postaci Danuty Wałęsy w filmie Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Prywatnie mama dwóch synów.