Aida Kosojan-Przybysz i jej mąż Adam Przybysz są razem od ponad 30 lat i wciąż się przytulają. Ormianka Aida, wizjonerka, artystka, oraz jej mąż Adam, inżynier. Aida twierdzi, że ich spotkanie to nie był przypadek!
Moje spotkanie z Adamem to było przeznaczenie. Studiowałam wtedy w Kijowie. Pewnego razu, gdy wchodziłam po schodach w akademiku, minął mnie chłopak. Miał dżinsy, błękitną bluzę, był wysoki i radosny. Zapamiętałam go. On mnie nie zauważył, mimo że miałam swój słoneczny czas, byłam miss uczelni. Ale pojawił się w tym samym akademiku rok poźniej...
Do dziś pamiętam tytuł książki, po którą musiałam wtedy wrócić: "Finanse i kredyt". Bo dzięki niej trafiłam do pokoju, w którym Adam, wtedy student Politechniki Lubelskiej, mieszkał przez parę dni z kolegami. Przysiadłam na jego, jak się potem okazało, łóżku, rozmawiając ze studentami. I kiedy wszedł do pokoju, rozpoznałam chłopaka ze schodów! Przywitał się – to był pierwszy mężczyzna w życiu, który pocałował mnie w rękę. Myślałam, że wszystkie pioruny świata we mnie uderzyły. Kiedy poszliśmy całą grupą do parku, poczułam nagle, że chcę zaśpiewać. Zauważyłam, że mu się to spodobało. Wymieniliśmy się adresami, bo nazajutrz wyjeżdżał do Polski. Był 1989 rok. O internecie nikt nie marzył.
W mojej kulturze nie jest przyjęte, że to kobieta robi pierwszy krok. A ja mimo to napisałam do Adama list, w którym wyznałam, że jestem szczęśliwa, że go poznałam i będzie mi miło go znów zobaczyć. Dwa dni później znalazłam w skrzynce pocztowej list od niego... Co oznaczało, że Adam napisał do mnie pierwszy, bo poczuł to samo co ja. Zaczęliśmy ze sobą korespondować. Te listy trzymam do dziś. Po dwóch miesiącach Adam znów przyjechał do Kijowa. Wtedy już wiedziałam, że to człowiek na całe życie. Po tygodniu mi się oświadczył. Baliśmy się tylko jednego: że ustrój może zniszczyć nasz związek, bo nie będę mogła pojechać do Polski.
Ostatnie pół roku przed ślubem mieszkałam w Gruzji. Moja przyjaciółka z bloku naprzeciwko wychodziła akurat wtedy za mąż. Przymierzyłam jej suknię ślubną i wyszłam na balkon. Wtedy zobaczyła mnie moja babcia Margo, która wieszała pranie. Krzyknęła po ormiańsku: "Następna będziesz ty!". I tak też się stało.
Krótko po tym wydarzeniu babcia zmarła. A rok po jej śmierci braliśmy z Adamem ślub cywilny. Żartuję, że miałam aż trzy śluby z jednym mężem, bo później był także kościelny oraz ogromne wesele w Gruzji.
Od dawna miałam przeczucie, że nie zostanę w swoim kraju. Przeprowadzka do ojczyzny męża była naturalna. Połączyło nas ogromne uczucie, ale kiedy zamieszkaliśmy w Lublinie, zaczęła się...komedia codzienności. Ludzie Zakaukazia są głośni, gestykulują, a w Polsce uznawano to wtedy za coś dziwnego. "Kochanie, ludzie myślą, że ty krzyczysz", wyjaśniał Adam. Uważałam, że powinnam znać każdego sąsiada, tak jak w Gruzji; chciałam zapukać, kiedy brakowało kawy czy soli. Musiałam się uczyć nowych zasad. Gruzja wydawała mi się radosna, krzykliwa, kolorowa, a Polska stonowana, spokojna. Martwiło mnie na początku to, że do nas nikt nie przychodził. W Gruzji mamy zawsze otwarte drzwi. Adam wystraszył się trochę, kiedy po naszych zaręczynach do domu moich rodziców zaczęły przychodzić tłumy gości, rodzina i przyjaciele. (śmiech) Aż do nocy. Wyjaśniłam, że w Gruzji celebrujemy każdy dzień; świętem jest samo życie, nie musi być specjalnej okazji. Nakrywamy stół, jest chaczapuri, wino... I już. Ten zwyczaj kultywujemy w naszym warszawskim domu, który też jest otwarty.
W Adamie podoba mi się to, że jest nieprawdopodobnie tolerancyjny i otwarty na świat. Uwielbiam jego miłość do świata i do życia. Też potrafi celebrować codzienność.
Naszym rytuałem są śniadania, które ja kocham szykować. Uważam, że to najpiękniejszy moment, kiedy możemy rozpocząć dzień przy stole. A jeśli możemy zjeść z naszymi córkami, 15- i 27-letnią, to idealnie. Jedyny obszar, w którym się ścieraliśmy, to wychowanie dzieci. Ormiańska mama chce mieć kontrolę nad wszystkim, co wynika z jej troski. Ja jako dziecko nie miałam swobody. Adam prosił mnie dość często, abym dawała więcej wolności córkom, nie była nadopiekuńcza. To okazało się dla mnie trudne, długo nie umiałam być europejską żoną i mamą. Dla mnie najważniejsze w życiu jest stado, czyli rodzina i przyjaciele, sąsiedzi.
W miłości za bazę uważam wzajemną akceptację. W związku jedną z najważniejszych rzeczy jest rzeźbienie siebie w miłości. Bo to właśnie wtedy człowiek się doszlifowuje, układa się. Oboje mamy ponad 50 lat i nadal się często przytulamy. Potrzebujemy bliskości. Nasze córki też się do nas przytulają. To ważna i naturalna potrzeba. U Ormian mamy piękne powiedzenie i to było także ślubne życzenie, wypowiedziane przez moją drugą babcię: "Życzę wam, abyście mogli się zestarzeć na jednej poduszce". Chodzi o to, aby być całe życie blisko siebie. Przytuleni fizycznie i emocjonalnie.
Aida Kosojan-Przybysz – Ormianka urodzona w Gruzji. Absolwentka ekonomii w Kijowskim Instytucie Gospodarki Narodowej (kierunek studiów: kredyty i finanse). Wizjonerka, felietonistka, kompozytorka i autorka piosenek dla dzieci. W czerwcu tego roku ukazała się jej autorska płyta, „Zgadnij, co to jest za zwierzę”. Mama dwóch córek: Alicji i Margo. Ma 52 lata. W Polsce mieszka od 30 lat.
Od samego początku różnice wynikające z naszego wychowania, kultury czy tradycji są dla mnie fascynujące. Do tej pory zresztą odkrywamy siebie nawzajem. Najbardziej podoba mi się to, że Aida jest szczera, świadoma siebie i wszystkiego wokół. Żyje w prawdzie. Ma również dar widzenia. Jest wizjonerką, tak jak jej mama i babcia. Dowiedziałem się o tym już podczas mojego drugiego przyjazdu do Kijowa. Wyznała, że widzi więcej niż inni. Ba, potrafi różne zdarzenia przewidzieć, czy tego chce, czy nie. Potem zaczęła opowiadać mi fakty z mojego życia, o których absolutnie nie mogła wiedzieć wcześniej. Szok. Ja byłem wówczas twardo stąpającym po ziemi przyszłym inżynierem, zafascynowanym matematyką oraz fizyką. I nagle usłyszałem coś, przez co mój logiczny świat legł w gruzach. Naprawdę, musiałem przez miesiąc układać go sobie na nowo. Zacząłem interesować się literaturą, która tłumaczy tego typu zjawiska, wykorzystując współczesną fizykę. To mnie przekonało.
Wciąż pamiętam, kiedy ujrzałem ją pierwszy raz – siedziała na moim łóżku w akademiku w Kijowie. Przyjechałam wtedy na krótką wymianę studencką z Politechniki Lubelskiej. Przykuła błyskawicznie moją uwagę, mimo że w pokoju było wiele osób. Ten nasz pierwszy kontakt na szczęście się nie skończył, bo potem ruszyliśmy do parku, dużą grupą. I wtedy Aida nieoczekiwanie zaśpiewała. Nie pamiętam piosenki, tylko emocje, jakie wzbudziła we mnie.
Nie mogłem przestać o niej myśleć. Prawie w ogóle nie mówiłem po rosyjsku, nie wiem, jak my się porozumiewaliśmy – trochę na migi, trochę koledzy pomagali w tłumaczeniu. Kiedy wróciłem do Polski, niemal równocześnie napisaliśmy do siebie listy. Potem wymienialiśmy je cały czas. Próbowałem też do Aidy dzwonić. W moim domu w Lublinie nie było telefonu, więc szedłem na przykład do przyjaciół lub na pocztę, gdzie zdarzało mi się przesiedzieć kilka godzin.
Tyle czasu trwały próby dodzwonienia się. Na szczęście wymiany studenckie między naszymi uczelniami odbywały się regularnie, więc dość szybko wróciłem do Kijowa. Potem udało mi się zaprosić Aidę do Polski. Oboje wiedzieliśmy, że musimy być razem i tyle.
Aida jest Ormianką urodzoną w Gruzji. Wychowała się w Batumi. I ja podczas wakacji postanowiłem zrobić jej niespodziankę. Wykupiłem – z przygodami, ale to już inna historia – wycieczkę. Kiedy dotarłem do Batumi, zadzwoniłem do Aidy. Niestety, okazało się, że ona pojechała nieoczekiwanie do Kijowa. Mimo to zapukałem do drzwi rodzinnego domu Aidy. Byłem z przyjacielem, który potem został świadkiem na naszym ślubie. Mama Aidy tak serdecznie nas przywitała i ugościła, że poczułem się jak u siebie w domu. Półtora roku później wzięliśmy z Aidą ślub i zamieszkaliśmy w Lublinie.
Od lat Aida prowadzi w centrum Warszawy gabinet, w którym przyjmuje osoby z całej Polski, wysłuchuje ich skomplikowanych często losów, także dramatów. Czy jako rodzina mamy łatwiej dzięki jej talentowi widzenia? Odpowiem tak: szewc bez butów chodzi... Aida ani dla siebie, ani dla najbliższych nie może być obiektywna, bo nie wie, czy to wynika z jej talentu widzenia, czy z lęku o nas, czy z pragnienia, aby coś się wydarzyło. Żyjemy więc zupełnie zwyczajnym życiem. Przez pewien czas pełniłem rolę menedżera Aidy w kontaktach z mediami i z klientami; wciąż ją wspieram w działaniach zawodowych, także muzycznych. Kiedy tworzyła płytę "Zgadnij, co to jest za zwierzę", oczywiście byłem na bieżąco. Aida najczęściej tworzy w środku nocy, kiedy wszyscy pójdą spać i miasto cichnie. Za każdym razem, gdy napisze strofę, zwraca się do mnie pierwszego z prośbą o opinię. Należę do osób, które nie potrafią niczego upiększać, więc jestem szczery.
Różnimy się, no pewnie. Ja chodzę po górach, ona woli czytać książkę. Ja uwielbiam dalekomorską żeglugę, a dla Aidy wejście na łódkę, gdzie wszystko się chwieje, jest nie do pomyślenia. Miewaliśmy różne podejście do wychowania obu naszych córek, natomiast zawsze ustalaliśmy reguły, których się trzymaliśmy. I, co istotne, wspólny front. Choć ja dawałem córkom więcej wolności, a żona bardziej obawiała się o nie. Bywa ostrożna i nadopiekuńcza, pewnie z powodu swojej pracy i doświadczeń życiowych.
Nie potrafię znaleźć cechy, która mnie w niej irytuje. Ona podobno we mnie też nie. Pewnie dzięki temu jesteśmy razem ponad 30 lat. Ale najważniejsze, że łączą nas feromony. Inni nazywają to zjawisko miłością. Coś, co sprawia, że ta osoba jest nam cały czas bliska, cokolwiek by się działo.
Co nie znaczy, że nie mamy czasem odmiennych zdań albo że się nie kłócimy. Na szczęście żona każdą trudną sytuację potrafi przekształcić w żart, co bywa pomocne w naszym związku. To kolejny jej dar. Bardzo podoba mi się przepis na dobrą relację według babci Aidy, którą żona często cytuje. Nie kładziemy się spać pogniewani! Nigdy. Wszystko trzeba sobie wyjaśnić jeszcze przed snem. Budzimy się więc z uśmiechem.
Adam Przybysz – inżynier pracujący w branży nieruchomości. Absolwent elektroenergetyki na Politechnice Lubelskiej. Wspiera też zawodowo artystyczne działania żony Aidy. Równie dobrze czuje się w górach, jak i na pokładzie pełnomorskiego jachtu. Pochodzi z Lublina, od dłuższego czasu mieszka z rodziną w Warszawie. Ma 56 lat.