Partnerzy

Katarzyna Dąbrowska i Jarosław Tumidajski: "Zakochałam się w jego mózgu"

Katarzyna Dąbrowska i Jarosław Tumidajski: "Zakochałam się w jego mózgu"
Fot. Filip Zwierzchowski/DAS Agency

Starają się wykorzystać każdą chwilę razem. Nawet do warsztatu na wymianę opon jadą we dwoje. W maju minęło pięć lat, od kiedy aktorka Katarzyna Dąbrowska i reżyser teatralny Jarosław Tumidajski zostali parą. Na dobre i na złe.

Zagłosuj na tę parę w plebiscycie Srebrne Jabłka PANI 2021. Głosowanie trwa do 16 grudnia 2021.

Katarzyna Dąbrowska o mężu Jarosławie Tumidajskim:

Dzięki Jarkowi zrozumiałam, czym jest partnerstwo i dojrzałość w związku. Ale tego partnerstwa uczymy się od siebie wciąż na nowo. Od początku duży nacisk położyliśmy na prawdę. Zawsze jesteśmy ze sobą szczerzy, nawet gdyby to miało być najtrudniejsze na świecie. Sprawdza się. Minęło pięć lat, odkąd zaczęliśmy się spotykać. Była wiosna, słoneczna i ciepła. Poznaliśmy się w Teatrze Współczesnym, gdzie gram na stałe, a Jarek przyjechał do nas zrealizować swój spektakl. Równolegle miałam próby do innej sztuki. Zafascynowałam się nim najpierw nie jako artystą, ale człowiekiem. Ciągle się gdzieś mijaliśmy – na korytarzu, na parkingu. Raz, gdy siedziałam z książką przed salą prób, podszedł do mnie.

Zaproponował spotkanie, poprosił o numer telefonu. I tak zaczęliśmy chodzić na wspólne kawy i obiady. Podobno koledzy już plotkowali, że kroi się romans, ale my jeszcze tego nie wiedzieliśmy. (uśmiech) Pamiętam moment, gdy w bistro jedliśmy lunch, rozmawialiśmy, a mnie nagle dopadła myśl, że to jest TO. Poczułam, że to ten mężczyzna. Na życie. Kompletnie mnie ta refleksja zaskoczyła. Chyba nawet się zaczerwieniłam. Nic nie powiedziałam. Wkrótce okazało się, że on też myśli o mnie poważnie. Zostaliśmy parą.

Zakochałam się w jego mózgu – tak lubię to nazywać. Oczywiście, Jarek jest bardzo przystojnym mężczyzną i bardzo mi się podoba, ale pochłonął mnie jego sposób myślenia o świecie i teatrze. Chciałabym go poznać wcześniej, choć jeśli nasze drogi skrzyżowałyby się prędzej, być może nie bylibyśmy na siebie gotowi.

Pandemia nie przeszkodziła nam w zrealizowaniu wymarzonego ślubu. Od początku chcieliśmy, żeby to była kameralna uroczystość na Mazurach, w stylu slow, na łonie natury. Po naszemu. Wszystko się udało! Od czerwca 2020 roku jesteśmy małżeństwem. Wciąż czekamy na podróż poślubną. Na liście marzeń są Australia, Nowa Zelandia i Ameryka Południowa. To mąż nauczył mnie, że wspólny czas jest najważniejszy. Nieistotne, gdzie i jak. Jeździmy razem nawet na wymianę opon. Czekając na usługę, nadrabiamy rozmowy.

Jeśli chodzi o obowiązki domowe, wymieniamy się w tych czynnościach. Kiedy Jarek jest przed premierą spektaklu, to wiem, że trzeba go zostawić w spokoju i dbać tylko o to, aby nie zapomniał zjeść. Wtedy więcej robię ja. Podobnie działa to w drugą stronę. Jarek ostatnio dzielnie pomaga mi w castingach, bo w pandemii ich pierwszym etapem jest self-tape, czyli samodzielne nagranie w domu. Mąż jest moim operatorem, podaje mi tekst zza kamery, ale nigdy nie ingeruje w moje wybory i interpretację. Jeśli odgrywa jakąś męską rolę, to OK, ale ostatnio nagrywaliśmy scenę, w której był... moją córką. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Poczucie humoru to coś, co nas łączy. Nikt nigdy mnie tak rozśmieszał. Pracowaliśmy razem we Współczesnym nad trzema spektaklami: "Czas barbarzyńców", "Zbrodnie serca" i "Kuchnia Caroline". Cenię go za styl reżyserowania, okazuje aktorom cierpliwość, zaufanie, "nie ciśnie". Nosi w sobie spokój. Współpracuje w fajny, partnerski sposób. Jako reżyser ufa mojej aktorskiej intuicji. Utwierdza mnie w przekonaniu, że mam podążać za tym, co czuję na temat danej postaci.

Czym się różnimy? Ja potrafię od razu przeprosić, a on nie, kiedy już pokłócimy się pięknie. Tak, tak, potrafimy się pięknie kłócić. Mamy niezłe temperamenty, czasem potrzebujemy wykrzyczeć emocje. I potem zwykle to ja łagodzę sytuację. On potrzebuje więcej czasu. Dbam jednak o to, aby cisza między nami nie trwała zbyt długo i żebyśmy przytulili się na zgodę.

Doceniam, że Jarek zapewnia mi spokój i poczucie bezpieczeństwa, gdy zaczynam się czymś niepokoić czy stresować. Ma swoje sposoby na to, aby mnie przekonać, że wszystko będzie dobrze. Uczę się od niego autodyscypliny. Nawet gdy nie reżyseruje, to codziennie pracuje – czyta, słucha, szuka nowych tekstów i inspiracji. 

Kocham planować nasze wyjazdy, w co z kolei Jarek się nie wtrąca. Ufa mi. Zdarza mi się zabierać go na wakacje tuż po jego premierach, niemal prosto z teatru – po to, żeby nie zdążył wpaść w dołki typowe po zakończeniu dużego projektu. Raz pojechaliśmy tak do Włoch, raz na Islandię. Bywa zaskoczony, gdy np. w Indonezji oznajmiam, że musimy wstać o 2.00 w nocy, bo idziemy zobaczyć wschód słońca nad wulkanem Bromo, ale nie protestuje! W plecaku ma zwykle cztery aparaty, bo fotografia to jego pasja. Nikt przed nim nie robił mi takich zdjęć. Kiedyś nie lubiłam stawać przed obiektywem, a dzięki niemu polubiłam to. Sposób, w jaki mnie fotografuje, to dla mnie piękny dowód miłości.

Najważniejsze, że nie przestajemy rozmawiać i że dajemy sobie oparcie. Nie ograniczamy własnych celów i marzeń, tylko dmuchamy sobie nawzajem w piórka, wspieramy się. Dzięki temu wiemy, że damy radę jako para. I jeszcze jedno. Ważne, aby mieć przy sobie kogoś, kto wierzy w ciebie czasami bardziej niż ty sama…

Katarzyna Dąbrowska  – aktorka i wokalistka. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Od 2007 roku w zespole warszawskiego Teatru Współczesnego. Popularność przyniosły jej role w serialach „Na dobre i na złe”, „Belfer”, „Czas honoru”. Zagrała m.in. w filmach „Sprawiedliwy”, „Niewinne” czy „Po prostu przyjaźń”. Na premierę czeka thriller z jej udziałem – „1:11” . Wystąpiła w kilkudziesięciu spektaklach Teatru Polskiego Radia. Ma 37 lat. 

Jarosław Tumidajski o żonie Katarzynie Dąbrowskiej:

Bardzo szybko zrozumiałem, że Kasia to kobieta, z którą chcę być. I że chcę, aby uczucie, które nas połączyło, trwało zawsze. Jeżeli spotykasz osobę, z którą planujesz spędzić życie, kwestia uświęcenia związku staje się sprawą naturalną. Po drodze jest jednak kilka stresujących wydarzeń, jak wybór pierścionka zaręczynowego... Chciałem, żeby Kasia dostała ode mnie coś wyjątkowego, co istnieje tylko w jednym egzemplarzu. Kasia uwielbia biżuterię Agnieszki Rosy. Zapytałem Agnieszkę, czy zgodzi się zaprojektować pierścionek. Byłem urzeczony jej reakcją: zgodziła się natychmiast. Przez wiele dni wspólnie ustalaliśmy, jak ten pierścionek ma wyglądać. Z Kasią mamy swobodny dostęp do swoich telefonów czy komputerów, a to była ta jedyna sytuacja w historii naszego związku, gdy ukrywałem przed nią korespondencję z inną kobietą – właśnie z Agnieszką.

Kiedy odebrałem pierścionek, wiedziałem, że muszę znaleźć ten właściwy moment i miejsce na oświadczyny. Akurat wybieraliśmy się w blisko miesięczną podróż po Indonezji, Malezjii Singapurze. Ukryłem pierścionek w podszewce walizki i tak "przemyciłem" go przez niemal pół świata. Wakacje powoli mijały. Kiedy już wydawało mi się, że znajdujemy się w odpowiednio pięknych okolicznościach i zbliżał się zachód słońca, zaproponowałem Kasi spacer po plaży. Ale wtedy ona wolała popływać w basenie, poćwiczyć jogę... Wreszcie dotarliśmy do Malezji, do miejsca o zjawiskowej urodzie – wiecznie zielonych pól herbacianych. To tam uklęknąłem przed Kasią i zapytałem, czy zostanie moją żoną. Usłyszałem "tak". Kolację zjedliśmy w skromnej lokalnej knajpce. 

W sumie całe to przedsięwzięcie zaręczynowe było sporym stresem, ale przede wszystkim ogromnym wzruszeniem i radością. Pamiętam, gdy zobaczyłem Kasię pierwszy raz, nie na ekranie czy na scenie, ale na żywo. Przyjechałem na premierę do Teatru Współczesnego w Warszawie, gdzie miałem rozpocząć próby. Na bankiecie omawialiśmy z dyrektorem ostatnie szczegóły. Rozmowa przebiegła sprawnie, a ja poczułem się trochę zagubiony, bo nikogo tam nie znałem. Kiedy pomyślałem, żeby się zbierać, podeszła do mnie Kasia i zapytała z uśmiechem, kim jestem i czy zostanę dłużej, bo za chwilę zaczną się tańce. Odpowiedziałem, że bardzo mi miło, ale będę jechał, bo przede mną dość długa droga. Wracając do domu, pomyślałem: fantastyczna dziewczyna. Parę miesięcy później byliśmy już razem. 

Myślę, że w związku najpiękniejsze jest uczenie się drugiej osoby, poznawanie jej i całego jej świata. Równie ważne jest uczenie się jej samej. Od kompromisu ważniejszy jest konsensus, czyli rozwiązanie, w którym żadna ze stron nie musi rezygnować z tego, na czym jej zależy – win-win.

Najistotniejsze w naszej relacji są: prawda, całkowite zaufanie, wspólnie spędzany czas i związana z tym uważność, którą sobie dajemy. Przy Kasi czuję spokój. Staramy się spędzać jak najwięcej czasu razem. Kiedy reżyseruję poza Warszawą, Kasia jeśli tylko może, jedzie ze mną. A ja jeżdżę z nią na koncerty czy na plan filmowy. Pamiętam, jak po raz pierwszy na początku związku jechaliśmy samochodem na Wybrzeże na moje próby. W pewnym momencie Kasia położyła stopy na desce rozdzielczej. Ujęło mnie to, bo widziałem, że czuje się bezpiecznie i swobodnie. No i było to bardzo sexy.

Poza Teatrem Współczesnym pracowaliśmy wspólnie w Teatrze Telewizji i nad kilkoma słuchowiskami dla Teatru Polskiego Radia. Ambicja Kasi podparta jest ogromną pracowitością. Chętnie poszukuje tego, co "za zakrętem", co nieoczywiste, nie decyduje się na najprostsze rozwiązania. Ma spory temperament, podobnie jak ja, więc zdarza nam się we wspólnej pracy zetrzeć. Bywa uparta, co czasem może przeszkadzać, ale przede wszystkim pomaga w konsekwentnym dążeniu do celu. Podziwiam to w niej.

Są chwile, gdy musimy zanurzyć się we własne światy, coś przeczytać, napisać, przygotować się do pracy. Ale nawet wtedy staramy się spędzać czas wspólnie. Mamy swoje zajęcia, a jednak wciąż jesteśmy razem, ważna jest wyczuwalna obecność ukochanej osoby. Sporo czytamy też dla przyjemności, dzielimy się fascynacjami. Zachwyca mnie to, jak Kasia cała zatapia się w lekturze. Czasami też odwracam głowę od ekranu i obserwuję, jak Kasia ogląda film, jak go chłonie. 

Nasz dom jest pełen dźwięków, uwielbiamy muzykę. Słuchamy niemal wszystkiego, od muzyki klasycznej przez rock, jazz, soul po współczesną elektronikę. Często robię opracowania muzyczne do swoich spektakli, słucham więc także w ramach obowiązków zawodowych. Bywa, że są to wybory niekoniecznie najłatwiejsze i dany kawałek leci kilka razy. Na szczęście moja żona jest bardzo muzykalna i... wyrozumiała. Uwielbiam, gdy Kasia nuci, śpiewa czy improwizuje na bazie tego, co słyszy. Jestem wielkim szczęściarzem, że mogę słyszeć ten głos każdego dnia

Jarosław Tumidajski – reżyser teatralny. Ukończył studia na Wydziale Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST. Pracuje na scenach w całej Polsce, w ostatnich latach związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie i Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Jego spektakle prezentowane byłyna festiwalach w kraju i za granicą. Współpracuje z Teatrem Polskiego Radia. Ma 41 lat.

JABŁKO_zdjęcie

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również