Udany związek jest jak trafienie szóstki w totolotku, mówi rysownik Henryk Sawka. Jego zdaniem do szczęścia potrzebne są podobne poczucie humoru i zainteresowania. Jeżeli w dwóch trzecich się pokrywają, jest nieźle. Jaka jest część wspólna Ewy i Henryka Sawków?
Ostatnio córka spojrzała na nasze zdjęcie i powiedziała: "Coraz bardziej mi się podobacie jako para". I coś w tym jest. Jeśli chodzi o związki, to jestem raczej pesymistą, nasz uważam za wyjątek. Udany związek to jak szóstka w totolotka. (śmiech!) Przepis na szczęście to wspólne zainteresowania i podobne poczucie humoru. Jeżeli ze dwie trzecie się pokrywają, czyli mają część wspólną jak nachodzące na siebie okręgi, to jest nieźle. Całkowite pokrywanie się okręgów to też nie jest dobry sposób, bo każdy musi mieć coś swojego. My poznaliśmy się w dość młodym wieku i to przetrwało do dziś. Głównie dlatego, że się przyjaźnimy i kumplujemy, łączy nas też poczucie humoru. Wszystkie moje rysunki konsultuję z żoną, ona jest ich pierwszą recenzentką. Kiedy widzę, że się śmieje, to znak, że jest w porządku.
Ja wolę fakty, Ewa fikcję. Kocha literaturę piękną, ja bardziej wywiady z pisarzami. Jeśli Ewa zacznie powieść, czyta do końca, mnie, gdy coś nudzi, odstawiam to, a żona czuje się w obowiązku, bo przecież pisarz napisał... Fascynuje ją teatr. W lockdownie ogląda premiery online, a mnie brakuje bankietu po premierze. Dopiero wtedy odżywam, a ona chce już iść do domu. Staramy się żyć higieniczne i nie stresować polityką. Gdy w piątek kończę pracę komentatora, do środy raczej nie śledzę wiadomości, za to wspólnie oglądamy filmy i seriale. Ewa ma szósty zmysł, już po pierwszym odcinku jest w stanie zgadnąć, kto jest mordercą lub jak się zachowa. Świetnie recenzuje grę aktorską, reżyserię. Gdy jedziemy w długie trasy, ona prowadzi. W dodatku słucha audiobooków i to zwykle zagmatwanych kryminałów. Jest świetnym kierowcą, prowadzi szybko i dobrze. Gdy po zmianie ustroju kupiliśmy samochód, ona pierwsza wsiadła i tak już zostało. Nie jestem najlepszym kierowcą, gadam, rozpraszam się. Jestem dobry na krótkie dystanse, potem zaczynam się nudzić.
Ewa jest maniaczką sportu, ma świetną figurę, dobrze się ubiera, lubi styl vintage z lekką domieszką country. Codziennie musi się mocno zmęczyć, ćwiczy, jeździ na rowerze, na nartach. Nawet po ciężkim złamaniu nogi na nartach szybko wróciła do formy dzięki ruchowi. Zaszczepiła też pasję do sportu dzieciom, syn gra w tenisa, squasha. Córka ćwiczy. Przez lata jeździły obie do Poznania na warsztaty tańca Ewy Wycichowskiej. Talent mają do tego niesamowity. Ja też bez ruchu popadam w depresję. W pandemii cztery razy byliśmy w górach, na koniach, a na co dzień ratuje nas tenis, choć dopiero po czterdziestce nauczyliśmy się grać. Bardzo często gramy ze sobą, bo nie musimy się wtedy z nikim umawiać i dostosowywać. Dzwonię na korty (rano są wolne) i jedziemy! Znamy swoje zagrywki, ale i tak mnie ogrywa. Ludzie lubią z nią grać debla. Jest świetną partnerką, która nie stresuje innych, nie ma pretensji, wymagań, przesadnych ambicji.
W życiu także jestem bardziej wymagający, żona bardziej empatyczna. Ja słucham siebie, ona ludzi, a oni opowiadają jej o sobie, zwierzają się. Dotrzymuje tajemnicy. Kiedyś, gdy byliśmy młodsi, zdarzały się między nami jakieś kłótnie, a potem milczenie. Ale to szybko minęło i od dawna nie ma cichych dni ani nawet godzin. Gdy o coś się posprzeczamy w samochodzie, od razu się z tego śmiejemy. To raczej wrestling dla sportu niż coś poważnego, a przecież jesteśmy bardzo różni.
Ona lubi herbatę, ja wodę gazowaną, którą pijam litrami. Jeśli nawet piję herbatę czy yerba mate, dokładnie stosuję się do przepisów, a ona zalewa wszystko razem, nie patrząc na szczegóły. Ja wolę wszystko ostrzejsze i zimniejsze, ona cieplejsze i słodsze. Mogłaby żyć owocami morza i tymi z sadu oraz grzybami. Ja nie lubię zbierania grzybów, ona to kocha. W Beskidach obchodzi Święto Rydza. Smaży je, marynuje. Nawet miejscowi boją się zagłębiać w leśne ostępy, a ona chodzi sama.
Nie jest jakąś wielką fanką gotowania ani poświęcającą się matką Polką, ale jeśli już coś robi, szczególnie przed świętami, to jej wspaniale wychodzi. Największy jej talent to robienie nalewek. Syn zaprojektował jej etykietę „NalEWKA z WarszEWKA”. Wszystkie owce pochodzą z naszego ogrodu. Mamy za płotem las, a w nim sarny, dziki. Ewa od wiosny zaczyna prace ogrodowe, przycina, sadzi, kosi. Od kiedy dzieci się wyprowadziły, nasz dom wydaje się nam trochę za duży. Na poddaszu miałem bilard, ale prawie nigdy nie grałem. Oddałem go salezjanom i teraz to pracownia żony. Spędza tam czas z palnikami, tnie, lutuje. Tworzy swoje szklane zwierzęta, głównie bajeczne koguty, które można podziwiać w naszej galerii. Lubi pracować w samotności. Słucha radia, najchętniej audycji o filozofii, bo ta ją bardzo interesuje. Kiedyś, gdy dzieci trochę podrosły, zrobiła nawet jeszcze jedne studia podyplomowe przygotowujące do nauki filozofii i etyki w szkole.
Gdy na nią patrzę, to wydaje mi się, że niewiele się przez te lata zmieniła, jest tak samo ciekawa świata, dba o swój rozwój i pasję. I to w niej wciąż podziwiam.
Henryk Sawka – Artysta grafik, karykaturzysta, ilustrator. Wnikliwy obserwator sceny politycznej i obyczajów Polaków. Przywiązuje dużą wagę do tekstu, twierdząc, że rysunek bywa niekiedy pretekstem do dymka. Hobbystycznie pisze skecze i parodie oraz trawestacje utworów literackich. Jego prace można oglądać m.in. w galerii Sawka.pl, „Newsweek Polska”, ipla.tv, interia.pl, programie „Szkło kontaktowe” na antenie TVN24. Ma 63 lata. Mieszka w Szczecinie.
Kiedyś wyjechałam na kilka dni. Henryk zadzwonił do córki i pytał, jak zrobić jajecznicę i czy coś trzeba na patelnię wrzucić przed jajkiem. Nie umie gotować, bo to go nie interesuje. Śmieję się, że tak sobie męża wyszkoliłam. Ukuliśmy nawet maksymę, że ja jestem ministrem spraw wewnętrznych, a on ministrem spraw zagranicznych. W domu czasem wykonuje różne prace stolarskie, elektryczne. Pewnie byłyby dobrym architektem, bo umie patrzeć przestrzennie. Jest też bardzo zręczny, potrafi nawet w nocy zmienić koło w samochodzie podczas awarii w trasie. Gdy jedziemy na tenisa, on prowadzi i nagle wybiera zupełnie inną drogę. Pytam, dlaczego, a on odpowiada, że tamta droga już mu się znudziła.
Jest bardzo niecierpliwy, za to w swoim warsztacie rysownika poukładany, perfekcyjny, punktualny. W piątek oddaje rysunki do magazynów, gazet i już gdzieś pojechałby, spotkałby się z kimś. Proponuję spacer, ale nie znosi chodzić. Tęskni za ludźmi, kocha ich i ma potrzebę bycia z nimi. Ma nieprawdopodobną liczbę kolegów, znajomych, przyjaciół. Umie dbać o relacje. Imponuje mi, w jaki sposób pamięta o innych. W naszej chacie w Beskidzie Niskim ja lubię usiąść na werandzie z książką, a on momentalnie wskakuje do samochodu i objeżdża znajomych. Kochamy to miejsce. Poznaliśmy je dzięki aktorowi Tomaszowi Stockingerowi. Henryk wielokrotnie brał udział w zawodach artystów w jeździe konnej. Tomasz opowiadał nam o tutejszej stadninie koni huculskich. Pojechaliśmy i wszystko nas oczarowało. Po jakimś czasie kupiliśmy tam stary dom z wielkim sadem. W Beskidzie nauczyłam się garncarstwa i stworzyłam swój warsztat. Dobrze się tam czujemy, a najbardziej lubimy konne eskapady po pachnących ziołami połoninach.
Henryk był najbardziej interesującą osobą w całej szkole. Byłam w drugiej klasie liceum, a on w czwartej. Intrygował mnie, bo występował w szkolnym teatrze, tworzył swój kabaret, pisał teksty. Robił także zdjęcia, nad którymi pracował w szkolnej ciemni. Bardzo chciałam go poznać i nadarzyła się taka okazja.
Oboje chodziliśmy do profilu matematycznego, a ich klasa patronowała naszej. Zaczęło się od przyjaźni, która przerodziła się w zakochanie. Po szkole poszliśmy na studia, na filologię polską. On zaczął dwa lata wcześniej, ale skończyliśmy w tym samym roku. Już wtedy wsiąkł w twórczość kabaretową i odnosił wiele sukcesów. Scena wciąż jest jego wielką pasją. Uwielbia występować, śpiewać. Jesteśmy małżeństwem od 38 lat, a znamy się od 45.
Nie spieszyło nam się do stabilizacji. Przez kilka lat zanim się pobraliśmy, spędzaliśmy ciekawie czas. Mimo że lata 80., czasy stanu wojennego, były trudne, to życie towarzyskie kwitło. Henryk w 1984 roku zadebiutował jako rysownik, ja pracowałam w szkole. W 1988 na świat przyszedł Kuba, a trzy lata później Karolina. Dużo im czytałam, a to pobudziło ich wyobraźnię, rozwinęło. Do tej pory mamy olbrzymią bibliotekę z książeczkami dla dzieci. Zresztą mąż i córka są do teraz związani ze wspaniałą fundacją "Cała Polska czyta dzieciom".
Wolny zawód męża wiąże się z licznymi wyjazdami. Lubiłam ten czas. Wszędzie jeździliśmy razem. Dzieci do dziś wspominają Lato Filmów w Kazimierzu, świnoujską FAMĘ, krakowską PaKĘ, legendarne warsztaty kabaretowe w Łazach. Przyjaźń z rodziną Aloszy Awdiejewa trwa do dziś. Kiedy córka była w drugiej klasie podstawówki, wygrała casting i dostała rolę Nel w filmie "W pustyni i w puszczy". Rok 2000 związany był z produkcją i wyjazdem do Afryki. Spędzałam tam czas z Karoliną, a i Henryk z Kubą przyjechali na cały miesiąc. To była wspaniała przygoda, odkrywaliśmy RPA, gdzie były kręcone zdjęcia. Zaprzyjaźniliśmy się też z cudowną parą Hanią i Andrzejem Ślązakami (to Hanka nauczyła Kalego polskich kwestii w filmie). Opisałam to wszystko w albumie z przepięknymi zdjęciami z planu "Spełnione marzenia".
Karolina wybrała trudny zawód aktorki. Ale też od dziecka pasjonowała się tym, co i ja robię – garncarstwem. I "przerosła" mnie w tym. Dziś, gdy większość artystów cierpi z powodu pandemii, ma drugi zawód i prowadzi zajęcia z ceramiki. Kuba studiował prawo na SWPS i stosowane nauki społeczne na UW. Pracuje w firmie tworzącej gry planszowe głównie na rynek amerykański. W dzieciństwie namiętnie grał w pokemony, zabierał je nawet do Afryki. Bardzo nas to złościło. Uważaliśmy to za stratę czasu. Aż pewnego dnia został mistrzem Polski, a nagrodą był wyjazd na mistrzostwa świata do San Diego.
Rzadko się na siebie złościmy. W drobnych sporach jest trudnym przeciwnikiem, bo pamięta wszystko, jest błyskotliwy, skuteczny, dlatego trudno z nim wygrać. Przestałam się z nim kłócić, za to mam na niego inne metody. Charakterologicznie jesteśmy inni, a może właśnie w tym tkwi sekret. On ekstrawertyk, ja introwertyczka i spotkamy się gdzieś pomiędzy...
Ewa Sawka – polonistka, pedagog. Od lat zajmuje się witrażem i garncarstwem. Posiada pracownie w Szczecinie i w Beskidzie, w których prowadzi warsztaty oraz plenery. Specjalizuje się w witrażu przestrzennym metodą Tiffany'ego. Jej prace wyróżniają motywy zwierzęce. Wraz z mężem mają dwoje dorosłych dzieci: Karolinę i Jakuba.