Perfekcjonistka. Ambitna profesjonalistka. Obsypana nagrodami dziennikarka. Ale Anita Werner ma też inną twarz. Wtedy odpuszcza, oddaje pole, a czasem pozwala sobie na łzy.
Spis treści
PANI: Ciekawa jestem, ile razy widziała pani film „Słodko gorzki” Władysława Pasikowskiego?
Anita Werner: Na etapie produkcji wielokrotnie. Potem w telewizji, jak przerzucałam kanały i przypadkiem na niego trafiałam. Za każdym razem śmieszy mnie, jak widzę siebie na ekranie.
I jak odbiera pani to 17-letnie pół dziecko, pół kobietę?
Widzę dziecko. Taki nieopierzony kurczak, który dopiero zaczyna życie i nie ma o nim zielonego pojęcia. A wydawało mi się wtedy, że oczywiście wiem wszystko. Z perspektywy myślę: „Jaka dziewczynka…”.
Ja zobaczyłam śliczną niewinną dziewczynę w świecie egotycznych samców, którzy chcą ją ulepić i pożreć jednocześnie.
Nie powiedziałabym „w świecie samców”, tylko dorosłych. Bo ja trafiłam do świata dorosłych, po prostu. I byłam w nim bardzo młodą początkującą amatorką. Czułam się onieśmielona tymi wszystkimi wielkimi nazwiskami, z którymi grałam: Bogusław Linda, Marek Kondrat, Cezary Pazura, Jadwiga Jankowska-Cieślak. Po prostu: wow! I to wszystko u Władysława Pasikowskiego, najbardziej kasowego reżysera lat 90.
Kto po takim debiucie rezygnuje z szansy zrobienia kariery aktorskiej?
Ale to nie było moje. Albo coś czuję, albo nie. Poza tym mam tak, że w tym, co robię, muszę być przynajmniej jedną z najlepszych. Gdybym na przykład miała piekarnię, chciałabym robić najlepszy chleb w okolicy.
Nikt, kto po raz pierwszy wypieka chleb, nie spodziewa się chyba, że będzie on najlepszy.
Oczywiście. W TVN 24 przeszłam bardzo długą drogę. Wspinałam się, wspinałam i cały czas wspinam. Ale jest jedna podstawowa różnica: tu od razu poczułam, że jestem na swoim miejscu. To tak jak w życiu: są tacy, którzy całe życie czegoś szukają. I często nie znajdują. Ja w aktorstwie też „tego czegoś” nie czułam. A w TVN 24 od razu wiedziałam, że już więcej szukać nie muszę.
A może chodziło o kontrolę, której nie chciała pani tracić? Bo w pracy aktora trzeba się czasem emocjonalnie rozwibrować. W dziennikarstwie przeciwnie.
Ciekawy temat pani porusza. Bo kontrola to faktycznie pewien leitmotiv w moim życiu. Mam pełną świadomość, że w pracy rzeczywiście lubię mieć kontrolę. Pewnie dlatego, że chcę, by wszystko było zrobione jak najlepiej, a największe zaufanie mam do siebie. Dlatego przez lata trudno było mi nauczyć się delegowania zadań na innych. I niestety w moim prywatnym życiu też zaczęło się tak dziać. Przez wiele lat miałam poczucie, że nie mogę ustąpić w niczym. Bo nikt tego nie zrobi tak jak ja. A to błąd.
Kiedy to pani zrozumiała?
Michał mi to wytłumaczył. (śmiech) Że nie jestem w stanie ogarniać całego świata sama. Po pierwsze – nie da się. A po drugie – mogę pozwolić sobie na to, by oddać pole osobie, która jest obok, tej najbliższej.
W czym?
We wszystkim. To kwestia komunikacji.
I zaufania?
Tak. Myślę, że ta nadmierna kontrola dotyczy wszystkich kobiet, które są zosiami samosiami. Wydaje im się, że jak same nie zrobią wszystkiego, to nawalą. Tak było ze mną.
Aby sobie coś udowodnić?
Mam wpisaną w charakter potrzebę sprawczości, działania. Nigdy nie potrafiłam czekać, aż coś wydarzy się samo. Dotyczy to spraw skomplikowanych i najprostszych. No i kiedyś na stacji benzynowej Michał ochrzanił mnie za to, że tankuję jego samochód, kiedy on już wysiadł, żeby to zrobić. A ja go uprzedziłam. Odruchowo wzięłam pistolet dystrybutora i włożyłam do baku. No i nagle zrozumiałam, że nie muszę robić wszystkiego sama. I to jest fantastyczne.
Twarda jak facet: to komplement?
Niekoniecznie. Bo co to znaczy – że kobiety nie są twarde? Są. Ja jestem.
A silna kobieta?
A to już fajnie brzmi. Silna kobieta to dla mnie przede wszystkim siła wewnętrzna, poczucie własnej wartości, stawianie granic, ale też rozwój. Spełnianie się w rolach, które się dla siebie wybrało. Umiejętność ogarniania świata. Poczucie niezależności, odpowiedzialności, sprawczości. Silna kobieta to mądra kobieta.
Ma pani czasem chęć być trochę mniej odpowiedzialna, a bardziej lekkomyślna?
Jeżeli pyta pani o robienie głupich rzeczy, to głupich rzeczy nie robię. A czy potrafię zdjąć buty i wskoczyć do morza, bo akurat mam na to ochotę? Tak. Albo czy potrafię śmiać się i wygłupiać wśród ludzi? Tak. Nawet często to robię.
Dla kogo jest pani Anitką?
Takie zdrobnienie słyszę tylko od Michała, w domu. I bardzo je lubię.
„Najcieplejsza kobieta na świecie”: tak powiedział o pani Michał Kołodziejczyk. Myślę, że wielu mógł tym zaskoczyć. A co pani na to?
Fajnie, jak Michał tak o mnie mówi, natomiast ja sama nie powiedziałabym, że jestem najcieplejsza na świecie. Zawsze za to byłam osobą wrażliwą, mającą w sobie dosyć duże pokłady empatii i dobrych emocji. Taka byłam i mam nadzieję, że taka pozostanę.
Nawet telewizja nie stępi tej wrażliwości?
Proszę nie demonizować telewizji. To tak nie działa.
Ludzie odbierają panią jako wyniosłą.
Naprawdę, teraz? Pierwsze słyszę. Rozumiem, że na samym początku mojej drogi zawodowej w TVN 24 można było przez ekran odnieść takie wrażenie. Bo jak bardzo młoda i niedoświadczona dziewczyna, która dopiero co pracowała jako modelka, ma pokazać, że jest profesjonalna? Nie jest „just a pretty face”, jak nieraz słyszała?
Cały wywiad przeczytacie w najnowszym numerze magazynu PANI