Wywiad

Artur Barciś: "Życie mnie przeczołgało, nieraz musiałem walczyć o przetrwanie"

Artur Barciś: "Życie mnie przeczołgało, nieraz musiałem walczyć o  przetrwanie"
Fot. AKPA

Artur Barciś już wie, że życie jest nieprzewidywalne. Nieraz wszystko szło nie tak, pojawiała się myśl: to koniec. W trudnych chwilach zawsze jednak spotyka go coś, co daje nadzieję. Mężczyzna, który ma szczęście czy raczej umie swojemu szczęściu pomagać?

Twój STYL: Co czuje i myśli człowiek, który był krok od śmierci?

Artur Barciś: O tym, jak blisko byłem śmierci, dowiedziałem się po fakcie, po kilku dniach walki z covidem – samotnie, w domu. Zaprzyjaźniony lekarz, któremu opowiedziałem, co się ze mną działo, uświadomił mi, że mój organizm wahał się, czy walczyć, czy się poddać. Nie byłem tego świadom. Owszem, czułem się strasznie, przez pięć dni leżałem niemal bez życia, a jednak nie dopuszczałem myśli, że to się może stać, choć płakałem w mokrym od potu barłogu, dusząc się od kaszlu i gorączki. Wychowałem się na wsi, w trudnych warunkach. Życie mnie przeczołgało i nieraz musiałem walczyć o  przetrwanie. Może stąd towarzyszące mi w  kryzysach przekonanie, że mimo wszystko... dam sobie radę.

Tak pan o sobie myśli?

Mam podstawy. Zwykle to ja wyciągam przyjaciół z życiowych dołów – jestem optymistą. Niezmiennie wierzę, że będzie dobrze, wystarczy się postarać. Wszystkim powtarzam: kryzysy mają to do siebie, że mijają. Liczyłem więc na to, że i covid przetrwam. Najtrudniejsze, poza cierpieniem fizycznym, było to, że byłem sam. Gdy jadąc do domu z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie robiłem musical Świecie nasz na podstawie piosenek Marka Grechuty, dowiedziałem się, że mam covid, zadzwoniłem do żony i  ustaliliśmy, że zamieszka na jakiś czas u dzieci. Bałem się ją zarazić. Przynosiła mi tylko zupę pod drzwi, do których z trudem podchodziłem.

Słowa lekarza, że był pan o krok od śmierci, coś w panu zmieniły?

Bardziej niż kiedykolwiek cenię życie, nawet momenty pozornie nieistotne. Bo... w gruncie rzeczy takich nie ma. Nigdy nie byłem facetem, który płacze nad rozlanym mlekiem. To covidowe doświadczenie przekonało mnie, że moja postawa ma sens. Gdy coś się dzieje nie po mojej myśli, nie roztrząsam, co mogłem zrobić, by do tego nie dopuścić, tylko spotykam się z realiami. Grechuta ujął to w punkt: „Ważne ko te dni, których jeszcze nie znamy”. Ludziom pogrążonym w kryzysie, rozpaczy, którzy nie widzą przyszłości, mówię: Naprawdę nie wiesz, co zdarzy się jutro. Daję sobie takie prawo, bo nieraz sądziłem, że wszystko mi się zawaliło. A puenta okazywała się szczęśliwa. Choćby wtedy, gdy kręciłem film "Odlot". Zainwestowałem w niego wszystko – zostawiłem etat w teatrze, bo dyrektor się nie zgodził, żebym grał w tym filmie, straciłem służbowe mieszkanie w Warszawie, bo po odejściu z teatru musiałem się wyprowadzić. Na koniec... stan wojenny i produkcja filmu została rozwiązana. Katastrofa! Trzy tygodnie później zostałem aktorem Teatru Narodowego.

Cała rozmowa dostępna w sierpniowym wydaniu Twojego STYLu.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również