W takich chwilach sprawdzamy się: ile w nas empatii, czy umiemy dawać, rezygnować z własnej wygody? Opisane 11 kobiet to symbol tysięcy, które wsparły przybyszów z Ukrainy. Żeby mieli co jeść, gdzie spać, czuli się bezpiecznie. Ale to dopiero początek. Czas pokaże, jak to doświadczenie nas zmieni, może wzbogaci. Bo czasem zło wyzwala dobro.
Wpomaganiu najważniejszy jest konkret, skuteczność i empatia. Jestem współczująca, ale się nie rozklejam. Jeśli mam pomóc, muszę trzeźwo myśleć, dlatego wyłączam smutek. Moje działania skupiają się na pomocy długofalowej, systemowej. Nadszedł czas, by pomóc Ukraińcom odnaleźć się w naszym kraju i umożliwić nowy start. Postawiliśmy na edukację. Razem z moją fundacją pracujemy nad stworzeniem RiO EDU CENTRUM, dziennego ośrodka edukacji i wsparcia dla matek i dzieci w pierwszej kolejności z Ukrainy.
Maluchy będą przebywać w bezpiecznym i spokojnym miejscu, przyzwyczajać się do nowej sytuacji, uczyć się i bawić. Kobietom pomożemy przygotować się do pracy w zawodzie, który miały w ojczyźnie albo w nowym. Praca to dla nich wolność i godność. Nie chcą czuć się bezużyteczne. Przyjechało do nas wiele wykształconych specjalistek, trzeba im dać szansę na wykorzystanie kompetencji.
W ośrodku będą pomagać prawnicy, psychologowie, edukatorzy, animatorzy dla dzieci, doradcy zawodowi dla mam. Staramy się, by co najmniej połowa edukatorów pochodziła z Ukrainy. RiO EDU CENTRUM sfinansujemy dzięki przychylności polskich i zagranicznych partnerów, a także akcji „Zostań, kim chcesz”, w ramach której powstały sportowe buty z rysunkami małych podopiecznych Omenaa Foundation. Centrum ruszy lada dzień na warszawskim Mokotowie. Kończymy je wyposażać, mamy tam 450 metrów. Będziemy gościć około stu osób dziennie. Mój cel? Chciałabym powiedzieć po roku: pomogłam trwale 500 kobietom – mają pracę, mieszkanie, a ich dzieci się uśmiechają.
Omenaa Mensah - dziennikarka, przesiębiorczyni, działaczka charytatywna. Teraz tworzy ośrodek wsparcia dla matek z dziećmi z Ukrainy.
Gdy się obudziłam i dowiedziałam, że tuż za granicą wybuchła wojna, byłam przerażona. Przez pierwsze kilka dni co chwilę sprawdzałam, czy walki nie przesuwają się w naszym kierunku. Potem postanowiłam działać. W szkole mojego Stasia powstał punkt recepcyjny. Stamtąd zaprosiliśmy do siebie rodzinę ukraińsko-afgańską. Zdawaliśmy sobie sprawę, że trudniej będzie im znaleźć dom, bo są muzułmanami. Byli u nas przez sześć dni.
Któregoś dnia Staś zapytał: "Dlaczego my nie pomagamy?". Spojrzeliśmy na siebie z Maćkiem z konsternacją, bo w naszym mniemaniu pomagaliśmy. Dla syna fakt, że uchodźcy mieszkają w naszym domu, był już normą. Dopiero przygotowanie torby z zabawkami i ubraniami dla ukraińskich dzieci uspokoiło jego sumienie.
Maciek w nocy odwiózł naszych gości na dworzec. Następnego dnia przyszła sąsiadka: "Słyszałam, że już nie macie uchodźców? Może chcecie następnych?". Tak pojawiła się u nas Ira, projektantka mebli z Kijowa, z dwójką swoich i dwójką dzieci przyjaciół ze Lwowa, którzy walczą na froncie. Oni zostaną z nami dłużej. Dzieci już udało się zapisać do szkoły. Nasza nowa rzeczywistość: telefon, który rozładowuje się kilka razy dziennie, auto pełne rzeczy pierwszej potrzeby, w domu tłumy: goście aktualni i poprzedni oraz ich znajomi, którzy przed dalszą drogą zatrzymują się u nas. W kuchni kobiety rozmawiające o szkole i obawach o przyszłość synów i córek. Na kanapie bawiące się dzieciaki. Śmiech i łzy.
Katarzyna Błażejewska-Stuhr - dietetyczka kliniczna i działaczka społeczna. Wraz z mężem, aktorem Maciejem Stuhrem, przyjęła w domu afgańsko-ukraińską rodzinę.