Społeczeństwo

"Choć do zwolenników ojca Rydzyka mi daleko, nie zamierzam odejść z Kościoła"

"Choć do zwolenników ojca Rydzyka mi daleko, nie zamierzam odejść z Kościoła"
Fot. Istock

Zostać w Kościele, który trudno zaakceptować, czy odejść? Wiele katoliczek ma ten dylemat. Martwi je niechęć do instytucji Kościoła, ale oburza obłuda biskupów, ukrywanie nadużyć seksualnych, politykierstwo, chciwość. Jak Polki mają zmierzyć się z kryzysem, jak walczyć o odnowę Kościoła, w którym głos kobiety nie jest słuchany uważnie?

Alicja (49 lat, anglistka) Drzwi pierwsze

Przecieram drzwi mokrą chusteczką, stary napis znika. Wyciągam kredę. Do klatki wchodzi sąsiadka. Stoi przy windzie. Spinam się, choć przecież nie powinnam. Pierwszy raz w życiu napisanie „K+M+B” tyle mnie kosztuje. Zauważyłam, że sąsiadka w tym roku tego nie zrobiła. Boję się krytyki, bo... nie wiem, czy umiałabym ją odeprzeć. Jestem wykończona burzą wokół Kościoła. I tym, że osądzający wzrok sąsiadów staje się trudny do zniesienia.

Moja droga

Jest rok 2000, szpital, umiera siostra, ma 19 lat. Uśmiecha się, mówi: „On na mnie czeka, on jest!”. Pół godziny później jej twarz tężeje. Rodzice wychowali nas na ateistki. Ojciec wojskowy, mama księgowa. Do komunii poszłyśmy, żeby babcia się nie czepiała i żeby dostać zegarki z melodyjkami. Nie przyjmowaliśmy księdza po kolędzie, choć mama okazjonalnie prowadzała nas do kościoła, gdy ślub brała jej szefowa albo umarł ktoś z rodziny.

Siostra była pankówą, czytała lewicowych filozofów. Jej zaskakujące słowa o czekającym „Nim” przypominają mi się, gdy pierwszy raz tracę ciążę. „Skoro jesteś, dlaczego na to pozwoliłeś?” – mam pretensje do Boga. Wcześniej się do Niego nie zwracałam. Przyjaciółka poleca grupę wsparcia. W parafii.

Idę, bo w publicznej poradni każą czekać dwa tygodnie. Spotkanie prowadzi ksiądz, podobno psycholog, na krzesłach kilka kobiet. Mówią, jak Bóg im pomaga po stracie dziecka. Wracam do domu skołowana. W kasetce ze starą biżuterią odnajduję różaniec. Modlitwa nieoczekiwanie przynosi ulgę.

Miesiąc później idę na mszę. Kazanie dobre, zapamiętuję cytat z księdza Michała Hellera, kupuję jego książkę. Wkrótce przyjaciółka chrzci synka u dominikanów, znów jadę. W akcie przyjęcia nowego dziecka do Kościoła znajduję coś wzruszającego.

Znowu niegłupie kazanie, o sile spowiedzi. Zastanawiam się, czy ten zakonnik mógłby mnie rozgrzeszyć z paru dręczących świństw? W konfesjonale jest poruszony faktem, że spowiadam się pierwszy raz od kilkudziesięciu lat. Po wszystkim czuję się lekka. Miesiąc później pytam męża, czy rozważyłby ślub kościelny. Wieszam na szyi medalik.

Zagubiona

„Tępa katolicka świnio, pewnie własne dzieci podsyłasz księdzu na plebanię?” „Twój kościół to zaraza, popierasz pedofilów, czy nie chcesz przejrzeć na oczy?!” Po emisji filmu „Tylko nie mów nikomu” zaczyna się moja internetowa walka z hejtem na Kościół. Przełykam obelgi, odpieram zarzuty, komentuję: ważny jest Bóg, wiara, potrzebuję mszy, sakramentów. Księża to urzędnicy. Tych, co są przestępcami, postawiłabym przed sądem. Ale są też uczciwi. „To powiedz im, żeby się sami pie..., a dzieci niech zostawią w spokoju!” „Zachowujesz się jak księgowa mafii, wiesz, co się w tym bagnie dzieje i nie reagujesz”.

Otwieranie Facebooka zaczyna być traumą. Na forach jeszcze gorzej. Próbuję wyjaśniać, że widzę zło, ale nie chcę odrzucać Kościoła, bo go potrzebuję. „Odwagi ci brak czy rozumu, pachołku Rydzyka?” Ataki nasilają się po sprawie biskupa Gulbinowicza. Po dokumencie o Dziwiszu atmosfera jest wybuchowa. Znajomy z FB zachęca do masowej apostazji, proszę go: nie pisz, że na widok kościoła chce ci się rzygać, to poniżej twojej inteligencji. Nazywa mnie „pisowską sługą” i skreśla ze znajomych.

Nie głosowałam na PIS. Uważam, że zakłamani biskupi i homofobiczni księża to choroba Kościoła, a może gwóźdź do trumny. Ale mało kogo interesują teraz subtelności. Kończę z aktywnością na FB. Msze oglądam tylko w telewizji. Pretekstem jest pandemia, ale wiem, że przestałam chodzić, bo... czuję, że coś jest nie tak. Nie słyszę w kryzysie głosu Kościoła, za którym chciałabym pójść. Mąż pyta: „Czy nie pora, by takich ludzi jak ty poprowadzili mądrzy pasterze? Tylko gdzie oni są?”.

Przyjdź do nas

W internecie szukam kogoś, kogo dałoby się nazwać katolickim liderem, najlepiej świecką osobę. Nie znajduję. Gwiazdy, które chwaliły się w mediach wiarą, milczą. „Jesteście bezwolni, nie potraficie się zorganizować” – kolejny zarzut z antykatolickich komentarzy. Może nie umiemy. Zresztą – jacy my? Czy czuję się częścią wspólnoty? Bo do narodowców, którzy rzekomo bronili kościołów, mi daleko. Do zwolenników ojca Rydzyka i Ordo Iuris też. Z tymi, co mówią „nie zadawaj pytań, nie jesteś od tego”, mi nie po drodze.

Czy uczono nas solidarności w Kościele, wyrażania opinii? No, przecież nie. Nie wiemy, jak się zbuntować. Siła głosu kobiety to w ogóle absurd. Przypominam sobie rozmowę z zakonnicą, która skarżyła się, że jej rola to usługiwanie księdzu i prasowanie obrusów. A ma dwa fakultety. I wywiad z ojcem Jackiem Prusakiem, który tłumaczył, że Kościół boi się niezależnych kobiet. Dlatego do mszy służą chłopcy.

„U nas jest inaczej, może przyszłabyś na nabożeństwo?” – pyta koleżanka protestantka. Ale to nie dla mnie, nie chcę demolować swojej wiary. W niedzielę mąż woła mnie przed telewizor. Transmisja mszy, Skoczów, mały kościół. „Zobacz!” – pokazuje dziewczynę w komży ministranta. „Może coś drgnęło?” – uśmiecha się. Może. Wbijam wzrok w ministrantkę – kiedyś nie do pomyślenia. „Dziewczyno, obyś była dobrym duchem w tej katastrofie” – zaklinam rzeczywistość.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również